Kolejny tydzień i kolejny przegląd filmów, które możecie obejrzeć w kinie. Ja zostaję w temacie horrorów i innego mordobicia, a Krzysztof jebie zasady i przypomina o Kosmicznym Meczu 2, który wciąż możecie obejrzeć na dużym ekranie (D. Kurbiel)
Zobacz również:
Popkulturowy przegląd miesiąca – wrzesień
Rick i Morty Przedstawiają, tom 2 – recenzja komiksu
Wiedźmin: Zmora Wilka – recenzja filmu. Wiesiek już nie taki „słowiański”
Candyman
Mamy tu dość klasyczny horror o przywoływaniu duchów i grzebaniu w przeszłości w dość niecodziennej odsłonie. Candyman bardziej niż upiorem z szafy, jest pewnym symbolem uciskania kolorowego społeczeństwa przez białych. Mało oryginalnie? No niekoniecznie. Ciągle jesteśmy w temacie horroru, a tym razem, dla odmiany, to biały umrze jako pierwszy (wybaczcie spoiler). Film odwraca klasyczne postrzeganie kinowego zabijaki – rezygnuje z jumpscare-ów i bez wahania pokazuje postać Candymana w całej okazałości. Nie oznacza to jednak, że groza będzie tu tylko dodatkiem do opowiadanej historii. Reżyser umiejętnie straszy wizerunkiem mordercy oraz buduje ciągle napięcie – po prostu robi to za pomocą obrazu, a nie zrywającej z fotela muzyki. Klimat filmu na pewno wciąga, a metraż zamykający się w półtorej godziny, nie pozwala na zwolnienie tempa.
Nawet, jeśli scenariusz tak naprawdę nie jest wybitny, to na pewno daje konkretne powody, by utożsamić się z sympatycznym mordercą. Wiadomo, że każdy, kto uprawia seks lub jest głupim nastolatkiem dokuczającym słabszym, zasługuje na śmierć, ale rzadko można poczuć taką satysfakcję z kolejnych zgonów, jak w przypadku Candymana. Film jest takim poradnikiem “Jak mówić o rasizmie by cię słuchano”. Bo też ile można oglądać tej cukierkowej poprawności politycznej wymyślonej przez białych, przeznaczonej dla białych. (D. Kurbiel)
OCENA: 7/10
Zabójczy koktajl
https://www.youtube.com/watch?v=xAu2AuvQrIU
Nawot Papushado zasłynął już Dużymi złymi wilkami. Film był genialnym, trzymającym w napięciu thrillerem traktującym na bardzo poważny temat, z dziwnie absurdalnym humorem. Tym razem reżyser spuszcza z poważnego tonu i zwyczajnie bawi się kinem. Koktajl nie trzyma jakiegoś konkretnego tonu, fabuła powstaje na bieżąco, a kolejne sceny akcji prezentują choreografie walki, makabryczną groteskę, efektowne popisy kaskaderskie lub potężną wymianę ognia. Motywacje i działania głównej bohaterki są niezrozumiałe i mocno podważane, ale przecież gęsto ścielący się trup to wszystko czego tutaj potrzebujemy.
Zaczyna się zabawnie – jest cukierkowy klimat i jest jakaś Firma, która wysyła babę, by nakopała chłopom. Jednak im dalej w las, tym bardziej zaczyna doskwierać brak jakiejkolwiek kontroli nad filmem. Z bohaterami (bohaterkami) ciężko się utożsamiać, a jeszcze ciężej polubić. Nie do końca wiadomo, komu mamy tu kibicować i w ogóle czego by się tu złapać. Napięcie nie narasta, więc z czasem zaczyna wiać nudą. Finałowa akcja to rekord bezsensownego rozwleczenia – bohaterki wymieniają spojrzenia, potakują sobie i coś tam smucą o rodzinie nie używając słowa “rodzina”. Film przypomina trochę Kociołek Panoramiksa pity pierwszego dnia weekendu w środę pod akademikiem, więc na pewno znajdzie swoich zwolenników. Jeśli jednak nie jesteś fanem takich rarytasów, a na imprezach zdarza Ci się powiedzieć “nie mieszam” napij się lepiej piwa i obejrzyj Candymana. (D. Kurbiel)
OCENA: 4.5/10
Kosmiczny Mecz 2
Jak Danielo podkreślił we wstępniaku, trochę mi się pojebało. Pytał się mnie, czy wrzucać Kącik Premier z dwoma tytułami czy mam może trzeci film do opisania. Jak to dwa filmy w Kąciku? Muszą być trzy, toć to tradycja! No to miałem trzeci film – Kosmiczny Mecz 2. Produkcja, o której w sumie nie powinno się w ogóle mówić, bo jest obrzydliwa.
Dlaczego Kosmiczny Mecz 2 jest obrzydliwy? Poza faktem, że to kolejny sequel bazujący na mocy nostalgii i tylko na niej, nie wnoszący właściwie nic oryginalnego, to nawet większy niesmak pozostawiło u mnie brandzlowanie się szefostwa Warner Bross nad swoją zajebistością. Bo Kosmiczny Mecz 2 to tak naprawdę reklamówka tego studia. Hej, widzowie, patrzcie się do jakich fajnych marek mamy prawa. Uuuu, Harry Potter! Ooo, King Kong! A tu Mad Max, a tam Matrix – że nie wspomnimy już o Batmanie!
I zapewne można było zrobić to ze smakiem. Ale wzięli pomysł sprzed dwudziestu lat, usunęli skunksa bo jest niepoprawny politycznie (o złoczyńcach z Mechanicznej Pomarańczy zapomnieli) i podrasowali film o easter eggi rodem z Ready Player One, mając nadzieję, że nostalgia wjedzie widzów bez mydła. Kosmiczny Mecz 2 ma ten sam problem, który dotyka niemal wszystkie sequele tworzone po latach – brakuje mu duszy. (K. Wdowik)