Netflix pokłada duże nadzieje we franczyzie wykreowanej przez Andrzeja Sapkowskiego. Budowanie marki na miarę Gry o tron nie chce jednak powierzać na barki jednej serii. W produkcji jest już bowiem prequel Blood Origin, a od kilku dni na platformie możemy obejrzeć film animowany skupiający się na osobie Vesemira, czyli mentora samego Białego Wilka. Czy jest to tytuł warty uwagi?
Kto czytał książki Andrzeja Sapkowskiego albo przynajmniej ogrywał gry od CD Projekt Red, ten na pewno doskonale zna postać poczciwego Vesemira, który to przeważnie przesiaduje w Kaer Morhen i ciepło wita wiedźminów, którzy szukają schronienia podczas zim. Czy ktoś jednak zastanawiał się, jakie wydarzenia z przeszłości zawiodły go do wiedźmińskiej twierdzy i skłoniły do niańczenia kilku ocalałych chłystków trenowanych na zabójców potworów? No i chyba najciekawsze – co takiego wydarzyło się te sto lat temu, że wiedźmini praktycznie wyginęli, a Kaer Morhen jest w takim opłakanym stanie? Na te pytania całkiem zgrabnie, a na pewno interesująco, odpowiada nowy film z netflixowego „uniwersum” Wiedźmina pod tytułem Zmora Wilka.
Zobacz również: Castlevania – recenzja 4. i ostatniego sezonu wspaniałej adaptacji gry
Fabularnie Zmora Wilka to właśnie przygoda Vesemira, od treningów i przemiany w wiedźmina dzięki próbie trawa, aż do przejęcia przez niego posady zarządcy Kaer Morhen odpowiedzialnego za szkolenie kolejnych zabójców potworów. Co ciekawe i chyba najbardziej rzucające się w oczy podczas pierwszych minut, Vesemir za młodu (jak na wiedźmina, bo ma ponad 70 lat) w ogóle nie przypominał tej osoby, którą już zdążyliśmy poznać w książkach i grach. W filmie widzimy go jako mężczyznę lubującego się w popisach, frywolnego i dbającą głównie o siebie oraz stopień wypełnienia swojego mieszka. Poruszał się on po świecie, wykonywał dobrze opłacane zlecenia, potem pieniądze przepuszczał w karczmach i niczym innym się nie przejmował. Co więcej, podobnie zachowywali się wszyscy wiedźmini. Wspomina się nawet o procederze uprowadzania dzieci w celu szkolenia ich na wiedźminów, jeśli rodzicie nie mieli czym zapłacić – nie są to postacie, które da się lubić. Kreuje nam to jednak ciekawy obraz choć trochę tłumaczący, czemu wiedźmini zawdzięczali aż taką złą sławę.
Tak negatywnie nacechowana postać Vesemira to na szczęście tylko fundament pod jego przemianę, która dokonuje się po wydarzeniach z końcówki filmu, gdzie przyszły mentor Geralta musi wziąć na barki opiekę nad niedobitkami po bitwie w Kear Morhen. Jest to jeden z najmocniejszych elementów filmów. Poza tym podobało mi się ukazanie procesu związanego z wychowywaniem nowych wiedźminów – morderczych treningów oraz przede wszystkim niosącej śmierć większości kandydatom próbie traw. W książkach i grach wspomina się o tym wiele razy, ale nigdy nie ukazano nam aż tak dobitnie, z czym mamy do czynienia. Całościowo historia jest po prostu okej. Poza przemianą bohatera dostajemy też pewną intrygę zwieńczoną dużą bitwą i kilkoma naprawdę dobrze zrealizowanymi starciami. Seans jest więc przyjemny, ale fabuła trochę powierzchowna.
Zobacz również: Yasuke – recenzja 1. sezonu anime. Samuraj, magia i mechy
Zmorze Wilka zarzucić można najwięcej, gdy zaczniemy analizować mniejsze elementy składowe i zestawimy jej z lore znanym nam już z książek czy też gier. Na początku filmu dostajemy scenę walki Vesemira z Leszym i… no kurde, osoby ze studia Mir wykazały się niemałą fantazją, bo niczym ten stwór nie przypominał wyobrażeń z gier albo nawet z podań i legend słowiańskich. Można było zachować pewną spójność. Dalej – dlaczego wiedźmini nie nosili dwóch mieczy? Dlaczego nie było u nich widać zmutowanych źrenic? Czy znaki widzimisię była aż tak silne? Czy czarodzieje nie mieli limitu mocy magicznej? Można tego trochę znaleźć, ale osobiście aż tak dużej wagi do tego nie przykładałem, bo to po prostu kolejna, autorska wizja i można na to przymrużyć oko.
Na koniec jeszcze kwestia oprawy audiowizualnej. Wszędzie w opisach na temat Zmory Wilka spotykałem się ze frazą, że to „anime w świecie Wiedźmina”. Okej, tak opisuje to nawet Netflix, ale ja nie do końca mogę się z tym zgodzić, bo tak samo jak w przypadku serialu Castlevania nigdy go anime nie nazwałem, tak tutaj również był się przy tej wersji upierał. Przede wszystkim studio Mir to zachodnie studio współpracujące z koreańskimi animatorami, więc z japońską animacja mają mało wspólnego. Oczywiście styl jest wzorowany na anime, ale jednak z mocnym zacięciem amerykańskich animacji – czyli dokładnie jak w Castlevanii. Ale mniejsza o to, bo film wygląda naprawdę ładnie i cieszy animacją tylko odrobinę gorszą niż w wspomnianej serii o Draculi. Przyczepić się można jedynie, że momentami potworki w CGI trochę odstawały, a ich mniejszy klatkaż sprawiał wrażenie zacinania. Muzyka? Podczas seansu nie zwracałem na nią zbytniej uwagę, ale odsłuch potem przekonał mnie, że jest dobrze, nawet bardzo dobrze (Monstrum’s Lullaby jest cudne).
Zobacz również: Free Guy – recenzja filmu. NPC Truman
Wiedźmin: Zmora Wilka to pewien eksperyment Netflixa, który wpadł na pomysł połączenia bliskiego nam uniwersum stworzonego przez Andrzeja Sapkowskiego z animacją mocno wzorowaną na tej z odległego Kraju Kwitnącej Wiśni. Już Castlevania pokazała, że można tworzyć poważne historie w tej stylistyce, a Zmora Wilka tylko potwierdza potencjał. Seans filmu mogę określić jako bardzo przyjemny – mimo że fabularnie jest tylko poprawnie, to fajnie patrzy się na przemianę Vesemira, jeszcze lepiej ogląda się sceny walki, a fani wiedźmińskiego świata mogą tu dodatkowo znaleźć wiele smaczków. Warto zobaczyć.