Żeby nie było śladów to polski kandydat do Oscara w kategorii pełnometrażowy film międzynarodowy. Rok temu nasz kandydat, którym był Śniegu już nigdy nie będzie Małgorzaty Szumowskiej, nie zrobił wrażenia na Akademii i nie dostał się nawet na short listę we wspomnianej kategorii. Miejmy nadzieję, że nowe dzieło Jana P. Matuszyńskiego wypadnie lepiej, choć pierwsze opinie zagranicznych krytyków po premierze w Wenecji nie napawają zbyt dużym optymizmem. Oczywiście to polski film i zupełnie inaczej może być odbierany przez polskiego widza. Z taką właśnie nadzieją wybierałem się na seans nowego filmu reżysera odpowiedzialnego wcześniej miedzy innymi za Ostatnią rodzinę.
Już sam temat poruszany w filmie Żeby nie było śladów zwiastował mocne kino. Omówiono tu bowiem głośną sprawę z PRL-u, kiedy to w wyniku pobicia przez funkcjonariuszy milicji życie stracił nastoletni maturzysta Grzegorz Przemyk. Chłopak był synem Barbary Sadowskiej, poetki i działaczki Solidarności. Mimo że pobicie prawdopodobnie nie miało związku z działalnością jego matki, to sprawa szybko została nagłośniona i komunistyczne władze nie mogły już przejść obojętnie obok całego szumu – na pogrzebie Przemyka zebrało się nawet kilkadziesiąt tysięcy osób. Potem jeszcze toczył się głośny proces w tej sprawie (temat wielokrotnie poruszany był za granicą), podczas którego próbowano między innymi zrzucić winę na sanitariuszy przewożących chłopaka do szpitala.
Zobacz również: Small World – recenzja filmu. Vega, wyjedź z Polski
Głównym bohaterem Żeby nie było śladów został przyjaciel Przemyka, Jurek Popiel, który tego feralnego dnia również został bezpodstawnie zatrzymany i zaciągnięty na komisariat. To tam doszło potem do brutalnego pobicia, a z ust jedno z funkcjonariuszy padło zdanie: „bijcie tak, żeby nie było śladów”. Jurek Popiel to nazwisko wymyślone na potrzeby historii ukazanej w filmie – oczywiście postać ta istniała, ale zwyczajnie za dużo zostało tu dopowiedziane. Popiel został ukazany tu jako ikona walki z systemem. To on musiał uciekać przed aresztowaniem, bo na pewno próbowano by go „przekonać”, aby jednak zmienił swoje zeznania. To on był wielokrotnie nękany przez służby, wywierano presję na jego rodzinie, a ostatecznie to on sam musiał odpierać ataki podczas procesu w sądzie. Tutaj świetnie spisał się odgrywający go Tomasz Ziętek, który urzeczywistnił postać Popiela jako osoby będącej na przegranej pozycji w walce z potężną maszyną systemu.
Zobacz również: Wcielenie – recenzja filmu. Jamesa Wana cudowne szaleństwo
Nie jest jednak tak, że Ziętek musi ciągnąć cały film, bo plejada bohaterów i odgrywających ich aktorów jest tu niezwykle bogata. Wymieniać można by naprawdę długo i myślę, że podczas seansu każdy znajdzie swoje perełki. Wyróżniłbym na pewno Sandrę Korzeniak wcielającą się w Barbarę Sadowską – bezbłędna kreacja i możliwe, że najlepsza rola w filmie. Z głośniejszych nazwisk nie można nie wspomnieć Roberta Więckiewicza w roli Generała Kiszczaka oraz Tomasza Kota, który pojawia się rzadziej, ale świetnie asystuje Więckiewiczowi. Sporo czasu dostaje Jacek Braciak w roli ojca Jurka. Osobiście nie mógłbym nie wspomnieć też o Michale Żurawski (komisarz Adam Kruk ze świetnego serialu Canal +), który choć dostaje postać epizodyczną, to nadal wypada świetnie. Nie zawsze jednak jest tak różowo. Karykaturalne wręcz kreacje pani prokurator (Aleksandra Konieczna) oraz generała Jaruzelskiego (Tomasz Dedek) były dla mnie nie na miejscu.
Widząc tak spektakularną obsadę, można po części zrozumieć długość filmu (160 minut). Szkoda byłoby bowiem nie wykorzystać potencjału tych twarzy. Tutaj dochodzimy jednak do największej bolączki Żeby nie było śladów. Rozumiem, że Matuszyński za cel postawił sobie stworzyć jak najwierniejszy obraz całej sprawy Grzegorza Przemyka i dlatego nie chciał pomijać żadnego wątku. Myślę jednak, że można to było opowiedzieć znacznie sprawniej, bez tych niepotrzebnych, pomniejszych epizodów. Niestety po naprawdę świetnej pierwszej części filmu – ciarki podczas procesji pogrzebowej – narracja mocno siadła. Jurek Popiel coraz częściej był poza ekranem, dodawano kolejne wątki i nowe postacie, przez co zwyczajnie gdzieś ulotniło się to napięcie z początku filmu. Oczywiście nadal oglądało się to świetnie, dostaliśmy kilka naprawdę dobrych momentów, ale czuć było już pewne znużenie. Po dość długim przestoju, film wrócił na właściwe tory dopiero na sam finał, gdzie zobaczyć można było świetną scenę końcową, która odpowiednio wybrzmiewa i jest trafionym komentarzem do obecnej sytuacji w kraju.
Zobacz również: Finch – zwiastun filmu. Tom Hanks jako ostatni człowiek na Ziemi
Żeby nie było śladów jest tytułem świetnie zrealizowanym. Poza bogatą obsadą, film można pochwalić również za to, jak oddano realia lat 80. w PRL-u – szczegóły scenografii robią wrażenie. Najważniejsza jest oczywiście historia, która ukazuje trudną przeszłość znaną doskonale wielu Polakom. Tutaj, poza wiernym ukazaniem ówczesnych wydarzeń, zabrakło mi skupienia się na zwięzłym przekazie, który mógłby być przystępniejszy dla widza. Film stoi świetnym aktorstwem, ale rozdrobnienie wątków nie pozwala odpowiednio poznać bohaterów. Czy więc film jest zły? Nie, to na pewno nie, bo oglądanie go to wielka przyjemność. Przez większość seansu czujemy złość i bezsilność, która towarzyszy walce nie do wygrania. I jeszcze ten finał. Aż nasuwają się pytania: Czy teraz jest lepiej? Czy już nie musimy obawiać się, że coś podobnego wydarzy się ponownie?