Small World – recenzja filmu. Vega, wyjedź z Polski

We wrześniu 2020 roku dostaliśmy Pętlę, a we wrześniu 2021 roku Small World. Jak wypada kolejny film Vegi w czasach covida?

Wybierając się na film Patryka Vegi trzeba się przygotować. I wcale nie mówię tu o nielegalnym załadowaniu plecaka, tylko bardziej o przygotowaniu mentalnym. Spodziewamy się czerstwych i obleśnych żartów, żenujących sytuacji czy uchylania się od atakujących nas w co drugiej scenie cycków. Nie mówiąc już o przewadze przekleństw nad słowami, które bez żadnej obawy możemy użyć podczas wizyty w urzędzie. Psychika jest wtedy jakoś w miarę ułożona, granica tolerancji obniżona do przyzwoitego minimum, ręka jakoś mniej chętna do ciągłego facepalmowania tego, co nam zostaje przedłożone, choć z odruchami bezwarunkowymi nie da się wygrać. I pewnie większość osób podobną taktykę zastosuje idąc na najnowszy vegowski Small World, ale czy w sumie jest to konieczne?

Zobacz również: Wcielenie – recenzja filmu. Jamesa Wana cudowne szaleństwo

Pomijając moralizatorskie intro, film zaczyna się jak kolejna część Vegaverse. Mamy typowo polską patolę, z podręcznikowymi Sebą i Karyną. Seba drze mordę, nie szanuje swojej kobiety, robi jej wyrzuty, chce iść na balety, nagle jednak uzna, że zrobi w mieszkaniu wylewkę czy inne gipsowanie. Każdą z wymienionych w tym zdaniu czynności przerywa wypiciem kolejnego browarka, co oczywiście kończy się zgonem na kanapie. Chyba nawet nie oglądając filmu, przed oczami zaczyna pojawiać się nam postać typowego Piotra Stramowskiego u Vegi i tak, zgadliście – on gra tę rolę. Gdzieś tam jeszcze w tle przebiega czteroletnia córka Karyny, ale kto by się nią przejmował? Co ciekawe, większość tego słynnego Vegizmu kończy się, gdy dosłownie przekraczamy polską granicę – no właśnie, może tu jest cały klucz i związanie tego, z czym filmy Patryka Vegi utożsamiamy?

Zobacz również: A-ha – recenzja filmu. Szczery portret trójki muzyków

No bo z czym kojarzymy większość jego filmów? Patola w policji, patola w normalnym życiu, patola w służbie zdrowia, patola w normalnym życiu, patola w polityce, patola w normalnym życiu, patola w futbolu, patola w normalnym życiu. Wychodzi tu niestety trochę ta polskość, w stylu „może u mnie jest źle, ale ważne, żeby u innych było jeszcze gorzej, a u somsiada to już w ogóle”. Vega kręcił filmy dla ludzi. O tym, co ludzie chcą zobaczyć, żeby chyba usprawiedliwić swoje (oby nie) beznadziejne życie. Ale dla kogo kręci się film o pedofilii i handlu dziećmi? Jeżeli ktoś naprawdę czerpie z tego przyjemność, to polecam coś z tym zrobić. Chyba po raz pierwszy reżyser wychodzi naprzeciw swojej stereotypowej publice i w końcu robi coś może nie tyle dla siebie, ale na pewno nie dla innych – tworzy to, co on chce pokazać, a nie to, co inni chcą zobaczyć.

small world

Głównym bohaterem filmu jest Robert, policjant, który nie zdołał pomóc przypadkowo spotkanej kobiecie, będącej niemal świadkiem porwania jej dziecka przez handlarzy ludźmi. Bohater grany przez Piotra Adamczyka za punkt honoru stawia sobie znalezienie dziewczynki. Zmiana w życiu bohatera i jego zawziętość w dążeniu do tego celu jest czymś całkiem dobrze przedstawionym. Więcej – to naprawdę dobrze się ogląda. Świat handlu dziećmi jest tu pokazany oczywiście obleśnie i odpychająco, ale nie tyle w sensie pokazywanych scen, co bardziej tym, z czym w zasadzie możemy mieć styczność na co dzień, jak sąsiad, którego raz w tygodniu spotykamy na klatce, wyprowadzając psa, albo idąc do kościoła, czy też celnik spotykany na granicy.

Zobacz również: Zupa nic – recenzja. Szary PRL w ciepłych barwach

Film można nazwać światowym, bo akcja dzieje się w kilku krajach. W chyba najistotniejszym, tajskim segmencie dostajemy już chyba drugą najbardziej rozpoznawalną po naszym papieżu Polaku w tym filmie twarz, czyli Julię Wieniawę, grającą ofiarę handlu dziećmi. Jej bohaterka jest tak niesamowicie pogodzona ze swoim losem, że jako dziewczyna w wieku licealnym ma chłopa, który spokojnie mógłby być jej ojcem, a w międzyczasie zarabia sprzedając to i owo z siebie samej. Julka, podobnie jak Piotr Adamczyk, naprawdę dobrze udźwignęła swoją rolę i pokazała nie pierwszy raz z resztą, że to całe polaczkowate hejterstwo wylewane w jej stronę wynika głównie z zawiści i zazdrości.

small world

Co do scen i inspiracji, widzimy bardzo duży progres w twórczości naszego słynnego reżysera. Ujęcia z góry rodem z pierwszego GTA (czyli sztandarowa wizytówka filmów Vegi), są jakby płynniejsze, bardziej realistyczne i zrobione pod ostrzejszym kątem. Jedna ze strzelanin (których i tak w filmie niewiele) jest surowa niczym u Michaela Manna. Sceny w masońskiej kanciapie podają nam na talerzu skrócony segment z Oczu szeroko zamkniętych Stanley’a Kubricka. Jedna ze scen, będąca połączeniem obu wyżej wymienionych, wygląda jak zmiksowane ostatnie sceny z Hejtera Jana Komasy i siedemnastego wczytania misji w grze Hotline Miami. Na upartego można by wrzucić nawet moralizatorsko-biblijne teksty w stylu Terrence’a Mallicka. Mann, Kubrick, Mallick, nawet Komasa – jak już się inspirować, to najlepszymi w swoim fachu.

Zobacz również: Poprawność polityczna właśnie osiągnęła następny level

Co by nie było tak cukierkowo i zbyt inspiracyjnie – mamy czasem wpływy tego typowego, wspomnianego już Vegizmu. Jest typowo patologiczny początek filmu, niepotrzebnie ucinane kończyny czy obrzydliwe nawiązania do opowieści, które opowiedział nam kolega w gimnazjum. Wiecie, jak coś w stylu scenki dziewczyna + pies + ratownik w najgorszym dla mnie filmie Vegi, czyli Botoksie. Co chyba najlepsze, tych scen nie ma dużo w porównaniu do poprzednich, nazwijmy to dzieł Pana Patryka. Szkoda też troszkę zmarnowanego Aleksieja Sierebriakowa, najbardziej znanego chyba z Lewiatana, gdzie zagrał głównego bohatera, a ostatnio mogliśmy go oglądać w świetnej roli w również polskiej Ukrytej grze i w filmie Żodyn Nikt, gdzie był typowym akcyjniackim antagonistą. Również rosyjska pani milicjantka (w tej roli ślicznie przedstawiona, zgodnie z obecnymi wtedy trendami modowymi, w rozchełstanej koszuli i skórzanej kurtce, Anastazja Mikulczina), aż się prosi o więcej uwagi. „Myślałam, że mnie przelecisz”, mówi w swojej ostatniej scenie do bohatera granego przez Adamczyka. No właśnie – patrząc na nią, patrząc, kto reżyseruje film, patrząc, o czym ten film jest, też tak myśleliśmy. No i może właśnie o to chodzi w tym filmie?

Bo my po prostu nie dostajemy ciężko rzuconego nam przed oczy tego, o czym myślimy i przede wszystkim, czego się spodziewamy. Jeśli to jest, to dobrze zamaskowane, choć czasem zdarzy się nam rozgryźć tę niesmaczną Paprykę Vegę. Film ma sens, ma schemat, ma złe sceny, ale te złe sceny są złe w taki sposób, że w ostatnich filmach Vegi wręcz nie zwrócilibyśmy na nie uwagi. Chyba największym zaskoczeniem jest, że jedyną nagość dostajemy w postaci pani na plakacie w jakimś warsztacie. Co można było zauważyć już w zwiastunie, nie ma tu notorycznego przeklinania, a kiedy już usłyszymy kilkukrotnie wypowiedziane to najbardziej znane polskie słowo, to wiemy, że nie jest wypowiedziane przypadkowo, a nie w formie przecinka.

Zobacz również: Holiday – recenzja filmu. Szukając siebie | Tracąc siebie

Mamy znaną, choć niestety nieco niewykorzystaną międzynarodową obsadę. Są też moralizatorskie wstawki, typu „czy jeśli bardzo wkraczasz w pewien świat nie stajesz się jego częścią?”. No i właśnie może o to się rozchodzi – niech Patryk Vega wyjedzie z kamerą z Polski. Niech nie kręci tego co mamy, niech nie robi Wesela vol. 2, jak Smarzowski. My to mamy (miejmy nadzieję, że w jak najmniejszym stopniu) i nie chcemy tego widzieć jeszcze raz. A jeśli ktoś chce, to tylko dla nieuczciwego zamaskowania swoich problemów. Czy Patryk Vega ma potencjał na kręcenie dobrych filmów? Owszem. Czy to zrobi? Mając w jego przyszłej filmografii produkcję o tytule Miłość, seks & pandemia, można jednak mieć wątpliwości.

Ocena? Mimo wszystko pięć i pół na dziesięć, żeby na zachętę zaokrąglić do szóstki. Lekko niewykorzystany potencjał, ciężkiego i w końcu niechcianego tematu. Złe cechy Vegi na szczęście nieźle przytłumione zostały tymi dobrymi. Kilka scen oczywiście spodziewanie obrzydza, kilka przyjemnie zaskakuje. W efekcie dostajemy najlepszy film Patryka Vegi od dobrych kilkunastu jego ostatnich podejść do kamery.

Plusy

  • Mało vegizmu i polskiej patoli – duży progres
  • W końcu niechciana i niepopularna tematyka
  • Nieliczne, ale zaskakująco dobre sceny akcji

Ocena

5.5 / 10

Minusy

  • Kilka niepotrzebnych, typowo vegowskich scen
  • Niewykorzystanie potencjału niektórych aktorów
  • Nie sprawdza się jako film do zabaw alkoholowych i śmieszkowania w kinie, a przecież to Vega
Kamil Kołodziejczyk

Zasiedziany od lat w DOBRYCH Star Warsach twórca zbyt długich zdań i złożonych opowieści, a także fan filmów inspirujących do dyskusji i gier, do których nie są potrzebne żadne inne osoby. W kinie lubi przede wszystkim mądre narracje i ciekawą kompozycję, a poza kinem dobre, płynne produkty, bezsensowne ciekawostki i czasem ludzi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze