Lost in Random to kolejna produkcja od szwedzkiego studia Zoink!, które od pewnego czasu wydaje gry pod skrzydłami EA. Tytuły od tych twórców wyróżniają się przede wszystkim warstwą audiowizualną i choć są to zwykle nieduże produkcje, potrafią przyciągnąć do siebie graczy właśnie za sprawą pięknej, artystycznej oprawy. Jedną z ostatnich takich gier było wydane w 2018 roku Fe, a teraz możemy zwiedzić iście Burtonowski świat w grze Lost in Random.
Lost in Random opowiada historię Even, która przemierza świat podzielony na sześć krain, aby odnaleźć swoją siostrę. Świat tu przedstawiony nie jest jednak typowy, bo wspomniane sześć krain odpowiada sześciu ścianom kości do gry. Tutaj każdy bez wyjątku, gdy ukończy dwanaście lat, musi rzucić kością, a zależnie od tego ile oczek wypadnie, zostanie umieszczony w odpowiednim miejscu. Rzecz w tym, że im kraina ma więcej oczek, tym przydział tam jest bardziej pożądany. Miasto jedynek to strefa skrajnego ubóstwa, zaś Szóstkopia to miejsce ociekające w luksusy, a co więcej, właśnie tam zamieszkuje królowa.
Zobacz również: Life is Strange: True Colors – recenzja gry. Boże, dosć
Starsza siostra Even, Odd, właśnie skończyła dwanaście lat i czas na jej rzut kością. Rodzice próbują ją ukryć, ale i tak zostaje ona siłą zaciągnięta na miejsce ceremonii. Dziewczyna wyrzuca sześć oczek, więc razem z królową udaje się do Szóstkopii. Even nie może się z tym pogodzi i wkrótce wyrusza z rodzinnego Jedynkowa do luksusowej Szóstkopii. Aby osiągnąć cel, musi przebyć wszystkie sześć krain. Tuż po upuszczenie pierwszego miasta spotyka Kostka (Dicey), czyli magiczką, mówiącą – a raczej mamroczącą – kość, która umożliwia Even korzystanie ze zdolności do walki z przeciwnikami. Ogólenie historia jest bardzo prosta i nie mamy co liczyć na większe zaskoczenie. Poza głównym wątkiem możemy też natknąć się na opcjonalne misje poboczne, które poszerzają naszą wiedzę o świecie czy częściej o konkretnych krainach i to jest całkiem spoko. Nierzadko zaskakuje tu pomysłowość twórców i przyjemny humor.
Zobacz również: King’s Bounty 2 – recenzja gry. Przebrzmiała legenda
Najmocniejszym elementem Lost in Random jest jednak niezaprzeczalnie system walki. Twórcy tu naprawdę pokombinowali i dostarczyli nam niezwykle oryginalny model, którego wytłumaczenie w teorii może być dość kłopotliwe, ale spróbuję. Wspominałem o naszym Kostku, który towarzyszy nam przez całą podróż. Podczas walk z przeciwnikami może on zbierać wyplutą przez nich energię – aby z nich wypadła, musimy wcześniej uderzać wrogów w wyróżniające się kryształki. Zebraną energie możemy potem przeznaczyć na aktywację kart, które również Kostek przenosi w sobie. Wcześniej mamy możliwość ułożenia decku ze znalezionych czy kupionych kart. Każda karta ma określoną liczbę energii, która potrzebna jest do aktywacji. Aby jednak utrudnić nam zadanie, przed użyciem kart rzucamy jeszcze naszym towarzyszem Kostkiem i zależnie od tego ile oczek wypadnie, tylko tyle punktów energii będziemy mogli wykorzystać. Mamy więc tu połączenie karcianki, gry planszowej oraz gry akcji, bo potem też zwyczajnie okładamy wrogów.
Pewnie nikt tego nie zrozumiał, ale trudno, przejdźmy teraz do kilku zdań o kartach, które są najważniejszym elementem w systemie walki. Użycie karty w zamian za energię daje nam sporo ciekawych korzyści. Mamy pięć rodzajów kart: Broń, Obrona, Obrażenia, Niebezpieczeństwo oraz Oszustwo. Karty z kategorii Broń wyposażają nas w oręż, którym potem możemy obijać wrogów (standardowo wyposażeni jesteśmy tylko w procę, a nie zadaje obrażeń, tylko pomaga w pozyskiwaniu kryształków energii). Bronią może być na przykład miecz albo łuk z różnymi efektami. Obrażenia to umiejętności atakujące wrogów, na przykład bomba. Obrona to miedzy innymi odnowienie części życia czy zwiększenie naszej wytrzymałości. Karty z kategorii Niebezpieczeństwo zadają dużo obrażeń, ale ranią także nas. Oszustwo zaś to karty dające nam specjalne korzyści, jak obniżenie wartości innych kart. Nasz zasób kart wraz z postępem fabuły będzie się powiększał. Kolejne egzemplarze możemy też znaleźć poukrywane w miastach, a także kupować za zbieraną walutę. Warto więc eksplorować.
Zobacz również: Bayonetta 3 na pierwszej rozgrywce!
Jeśli chodzi o samą rozgrywkę w Lost in Random, to jest to przygotówka akcji z elementami łamigłówek środowiskowych. Zagadki są przeważnie bardzo proste, ale ich rozwiązanie daje nam na przykład walutę, nowe karty czy też strony historii, czyli taką formę znajdźki. Gra miała potencjał na ciekawą platformówkę, ale twórcy zrezygnowali z możliwości skakania, bo oparli na tym większość łamigłówek. Podczas eksploracji kolejnych miejscówek sporo będziemy też rozmawiać z licznymi postaciami – często jest nawet kilka opcji dialogowych, choć wybory są raczej prowizoryczne. Warto prowadzić dialogi choćby dla naprawdę ciekawych kwestii. Eksploracja oczywiście często przeplatana jest walkami. Tutaj jest dość powtarzalnie, bo wejście na większy, otwarty obszar prawie zawsze wiąże się odcięciem nam drogi ucieczki oraz pojawieniem się grup przeciwników. Twórcy trochę przeholowali z licznikiem starć, bo nawet tak ciekawy system walki zaczął mnie przez to delikatnie nużyć.
Wraz z progresem w historii przemierzamy wszystkie sześć krain Lost in Random. Każde z miast ma swoją unikatową cechę. Na przykład Dwumiasto jest bardzo wyraźnie podzielone na oddzielne sektory, a każdym z nich rządzi inny burmistrz. Poruszając się po miejcie można też spotkać liczną grupę bliźniaków, a nawet osoby z rozdwojeniem jaźni. Plusik za pomysłowość. Gorzej jest niestety z różnorodnością estetyczną, bo tu wszystko jest bardzo podobne. Nie zmienia to jednak faktu, że gra wygląda po prostu ślicznie. Karykaturalny, trochę plastelinowy styl od razu przywiódł mi na myśl twórczość Tima Burtona (Gnijąca Panna Młoda, Miasteczko Halloween, Frankenweenie). Wszystko przez większość czasu skąpane jest również w zimnych odcieniach fioletu czy koloru niebieskiego, co prezentuje się wybornie. Naprawdę świetna robota.
Zobacz również: Żeby nie było śladów – recenzja filmu. Dziwny jest ten świat
Lost in Random to perełka, w którą warto zagrać przede wszystkim ze względu na piękny styl graficzny oraz niecodzienny system walki. Te kilkanaście godzin rozgrywki spędzone w świecie sześciu krain to naprawdę świetnie spędzony czas. Gdy weźmiemy pod uwagę jeszcze, że to gra za pół ceny inny produkcji, to nie ma się nad czym zastanawiać. A Kostek to fajny ziomek, więc tym bardziej warto.