Halloween Zabija – recenzja filmu. Zabija, ale resztki mojej wiary w przemysł filmowy

Podczas oglądania najnowszego Halloween, przyszło mi do głowy pytanie – ile razy można zrobić ten sam film?

Nie jestem fanem oryginalnego Halloween – jak się niedawno okazało, nie tylko zresztą ja. Trudno jednak nie docenić wkładu, jaki miało dzieło Carpentera w rozwój horrorów, a w szczególności slasherów. Tyle, że sprawa ze slasherami – szczególnie tymi klasycznymi – ma się dziś tak, że lepiej o nich słuchać, niżeli oglądać. Pewnie, w przełomie lat 70-tych i 80-tych, były one powiewem świeżości w gatunku. Piątek 13-tego, Halloween, Koszmar z Ulicy Wiązów i Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną – najczęściej te cztery serie przychodzą jako pierwsze do głowy na słowo slasher. I jeśli weźmiemy tylko te cztery serie, dostajemy w sumie 38 filmów. TRZYDZIEŚCI. OSIEM. FILMÓW.

Zobacz również: Ostatni pojedynek – recenzja filmu. Czyż nie dobija się kobiet?

38 filmów, gdzie koleś ze zjebaną twarzą morduje ludzi. Oczywiście, w tym zacnym gronie na pewno znajdzie się kilka perełek, które można określić mianem dobrego filmu, Ale ile ich będzie? Pięć? Sześć? Dajmy nawet na to, że osiem – pozostawia nas to z trzydziestoma filmami, których główne założenie fabularne jest dokładnie takie samo, a jedyne co się zmienia to sceneria. I to mnie właśnie denerwuje nie tylko w dzisiejszych horrorach, ale i Hollywood w ogóle – chodzenie na łatwiznę, dobrze utartymi ścieżkami.

Ale im dłużej siedzę w świecie popkultury, tym co raz ciężej obwiniać mi producentów odpowiedzialnych za ten szajs, który powstaje. Remaki, sequele, rebooty, spin-offy – to wszystko się sprzedaje i przynosi kasę. Bo ludzie to kupują, bez zastanowienia – i to właśnie oni zaczynają mnie wkurwiać bardziej od zachłannych producentów. Ja mogę narzekać, że Halloween Zabija to dziesiąta instalacja cyklu, że jest tak samo głupi jak poprzedniczki, że nie wnosi nic ciekawego ani do uniwersum, ani do gatunku. I co z tego, skoro film wykręca już ogromne liczby w box-office? Więcej – pracuję w branży kinowej w sumie jakieś pięć lat i nie przypominam sobie sytuacji (poza oczywistymi markami jak Star Wars czy Bond), by klienci przychodzili i pytali o plakaty czy pokazy przedpremierowe, jak to ma miejsce przy Halloween Zabija.

Zobacz również: Wcielenie – recenzja filmu. Jamesa Wana cudowne szaleństwo

Sorry, ale Nowe Przygody Michaela Myersa to straszne gówno. Sam już nie wiem, czy twórcy robią to intencjonalnie czy nie, ale sporo dzisiejszych horrorów jest przesiąkniętych humorem i nie inaczej jest w przypadku Halloween Kills. Głupie decyzje bohaterów, absurdalne sceny czy overacting – wiecie o co chodzi. I jak kiedyś można było to podciągać pod guilty pleasure i zwalać winę na mały budżet czy raczkowanie gatunku, tak dziś? W 2021 roku? Przestałem już nawet czerpać fun z tego typu scen, bo ileż można oglądać w kółko ten sam film?

Wiem, że dosyć mało tu recenzji w recenzji, a większość tekstu poświęcona jest lamentowi w stronę przemysłu filmowego, niżeli stricte Halloween Zabija. Ale w zasadzie nie ma zbytnio co recenzować. Film jest dokładnie taki, jaki można było przewidzieć. Głupi. I zgadnijcie co – jak za rok czy dwa wyjdzie Halloween Ends, to prawdopodobnie ta recenzja będzie nadawała się równie dobrze i do tej produkcji.

Plusy

  • Dobre gore

Ocena

2 / 10

Minusy

  • Cała reszta
Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze