Poroże to kolejny horror ukazujący się w kinach w okresie Halloween. Do zapoznania z tytułem zachęciły mnie jednak dwie osoby pracujące nad filmem: Guillermo del Toro jako producent, a także aktor Jesse Plemons, na którego zawsze można liczyć. Niestety, całościowo film pozostawia sporo do życzenia.
Poroże można bardzo łatwo streścić jako horror z potworkiem zabijającym ludzi. No i w sumie tym właśnie jest, choć plan początkowy był tu o wiele ciekawszy. Ale po kolei. Główną bohaterką filmu jest Julia Meadows (Keri Russell), która właśnie wróciła do swojego rodzinnego miasteczka w Oregonie – nie za bardzo dowiadujemy się dlaczego wróciła, ale widocznie życie dało jej w kość. Kobieta bardzo źle wspomina lata swojego dzieciństwa. Padła wtedy ofiarą molestowania przez własnego ojca, więc miejsce to nie przywodzi dobrych wspomnień. Mimo wszystko próbuje jakoś żyć w tym przygnębiającym, małym miasteczku, gdzie pracy praktycznie nie ma, a sporo osób para się produkcją narkotyków. Julia zaczyna uczyć w lokalnej szkole, gdzie jej uwagę przykuwała Lukas, chłopak wyraźnie przejawiający syndromy maltretowanego dziecka. Sprawa jednak nie jest tak oczywista, bo niedługo do gry wkracza bestia z indiańskich podań, która lubi jeść ludzi, a jej głód ciągle tylko się wzmaga – chyba każdy wie, o kogo chodzi, ale ja tego nie powiem.
Zobacz również: Wszyscy święci New Jersey – recenzja filmu. Members only
Jeśli opis fabuły słabo wam się klei, to niestety tak to wygląda w filmie. Reżyser Scott Cooper miał całkiem ambitnym plan połączenia ludzkich problemów, jak molestowanie, narkotyki czy maltretowanie, z motywem bestii wywodzącej się z tych przewinień. Niestety, mało z tego zostało. Szybko bowiem ta średnio zwięzła historia o krzywdzonym dziecku przeradza się prostu do bólu horror, który uratować może tylko ładny potworek. I ten rzeczywiście jest niczego sobie – del Toro pewnie maczał przy tym swoje palce – jednak ma on dość mało czasu, jego historia i ekspozycja woła o pomstę do nieba, a zakończenie i kompletne zmarnowanie potencjału tylko przelewa czarę goryczy. No „gość” był przekoksem przez cały czas od momentu pojawienia się na ekranie, a na koniec chyba podmienili go na brata łamagę, bo nie wiem, co się tam stało…
Dobra, ale pozostał jeszcze wspomniany przeze mnie wcześniej Jesse Plemons, który często ratuje takie filmy. Niestety, nie tym razem. Może i aktor coś by tu podziałał, gdyby miał ważniejszą rolę w filmie. Główne skrzypce gra tu jednak Keri Russell, która mnie kompletnie nie przekonała. Jest smutna i zła, bo ktoś krzywdzi dzieciaka, ale nic więcej od siebie nie daje. Poroże można jednak pochwalić za mroczny i brudny klimat miasteczka po środku niczego – atmosfera serio mnie urzekła na początku. Wszyscy są tu zaniedbani, domy się sypią i jeszcze co rusz można się natknąć na indiańskie amulety. Całkiem fajnie.
Zobacz również: Azjatycki Festiwal Filmowy Pięć Smaków od 17 listopada w całej Polsce. Co w programie?
Poroże nie zachwyciło praktycznie niczym – nawet potworek, który choć miał swoje pięć minut, to podczas finału stracił w moich oczach resztki szacunku. Zmarnowany potencjał – początek filmu z ciężkim klimatem i nieśpiesznym tempem mógł przerodzić się w coś o wiele ciekawszego. No ale cóż.
„…która lubi jeść ludzi, a jej głód ciągle tylko się wzmaga – chyba każdy wie, o kogo chodzi, ale ja tego nie powiem.” – Dorota Wellman?
Ciepło 🙂