Seans pierwszego sezonu Locke & Key był świetną zabawą. Dlatego też wieść o kontynuacji przyjęłam z entuzjazmem. Charakterystyczny dla Locke & Key klimat sprawia, że w czasie oglądania miałam ochotę zakopać się w łóżku z paczką żelek w jednej ręce, a piankami w drugiej. Nie żebym się temu pragnieniu oparła…
Ten serial nie jest bez wad. Przeciwnie. Głupot jest tam nadto. Bohaterowie swoimi idiotycznymi działaniami potrafili zirytować mnie niezmiernie, a jednak potrafię wybaczyć im wiele, ponieważ drugi sezon Locke & Key dostarczył mi masę rozrywki.
Żwawa akcja i liczne twisty bezpośrednio przyczyniły się do udanego seansu. Nie mogę jednak pominąć głównej przyczyny, czyli świetnej historii. Śmiało mogę mówić tylko za siebie, ale czy i Wy jako dzieci nie marzyliście o licznych przygodach z magią w roli głównej? Wyznam, że mnie wciąż się to zdarza. Oglądając serial bezwstydnie zazdrościłam rodzeństwu Locke’ów tych przygód.
Zobacz również: Spencer – recenzja filmu. O Ptaszynie, która śmiała latać
Nie wszystko jednak było do pozazdroszczenia. Ku mojemu zaskoczeniu – nie silono się na cukierkowy happy end. Jest to zdecydowanie na plus. Możnaby pomyśleć, że w opowieści o dzieciakach w starym, pełnym magicznych kluczy domu, scenarzyści będą tęgo lukrować. Tak się jednak nie dzieje. Pomimo buzi pełnej słodyczy w postaci żelków i pianek, oglądając finałowe odcinki sezonu poczułam w ustach sól, a nawet gorycz. Uroniłam także kilka łez.

To naprawdę przyjemne, kiedy po emocjonującym seansie, tylko chwilami zaburzonym uczuciem cringe’u, dostaje się słodko-gorzkie, lecz satysfakcjonujące zakończenie sezonu. Z bohaterami Locke & Key łatwo sympatyzować, a antagoniści mają w sobie „to coś”. I nie mam tu tylko na myśli fantastycznych stylizacji postaci Eden. Chociaż bardzo zwróciły one moją uwagę. Brawa dla stylistów! Duet Gabe’a i Eden po prostu działa. Tak, jest sztampowy, tak samo, jak i te postaci, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Bo ich po prostu lubię, choć są źli i wyrachowani. A może właśnie dlatego?
Zobacz również: Eternals – recenzja filmu. It’s a Woke World After All
Jednak to, co dotknęło mnie najbardziej w tym sezonie to motyw przemijającego dzieciństwa. Zastępuje je, oczywiście, niemal niepowstrzymana, zapisywana przez duże D, Dorosłość. Locke & Key przypomniało mi, jak cenny jest etap bycia dzieckiem. Ten magiczny czas, jakim jest dzieciństwo, jest wręcz urzekający w prezentowanym nam wydaniu. To pociągające wrażenie przełamuje pewna dojrzałość cechująca głównych bohaterów.

Zdjęcia wciąż są piękne, a scena w umyśle pewnego demona zrobiła na mnie nieoczekiwane wrażenie. Pozorne uporządkowanie przełamane niepokojem i drobnym elementem zaskoczenia, zadziałało bardzo dobrze.
Zobacz również: Plotkara 2021 – recenzja serialu. Jej buziaki mnie zemdliły
Lubię ten serial. Nie jest idealny. Scenariusz pozostawia sporo do życzenia, bohaterowie bywają do bólu irracjonalni i nierozważni. Mimo to, lubię ich, bo są przy tym sympatyczni i kocham im kibicować. Czas pokaże czy będę miała okazję trzymać za nich kciuki w sezonie trzecim. Finał drugiego jednak wyraźnie sugeruje, że owszem. I bardzo mnie to cieszy.
W drugim sezonie wszyscy zachowują się jakby użyli na sobie klucza bezdennej głupoty. Podają wszystkie potrzebne informacje i klucze przeciwnikom i wystawiają się jak na patelni. Nawet Chamberlain dołączył do tego grona. Po ciekawym pierwszym sezonie drugi to strata czasu.