Murder Park – recenzja książki. Najdziwniejsza forma swatania, jaką widziałam

Są książki złe i są książki dobre. I jest też Murder Park – przedziwny misz-masz slashera, kryminału i (chyba) romansu, którego nie mogę z czystym sumieniem wsadzić do którejkolwiek z tych szufladek.

Murder Park. Park Morderców to ponad czterystustronowa powieść Jonasa Winnera skupiająca się wokół starego wesołego miasteczka zaadaptowanego pod park tematyczny o seryjnych mordercach. Biznesmen imieniem Rupert oraz jego współpracownicy wpadli na niecodzienny pomysł – postanowili przeobrazić Zodiac Island, wyspiarski park rozrywki, w którym doszło do kilku zabójstw, w bardzo osobliwe miejsce schadzek dla singli. Odwiedzającym zapewniono możliwość zwiedzenia miejsc zbrodni, oglądania różnorakich murderabiliów… a w międzyczasie borykanie się z „zabójcą” będącym jednym z nich. Osobliwa gra wymyślona przez założycieli Murder Parku miała dostarczyć uczestnikom adrenaliny i ułatwić tym samym zbliżenie się do siebie. Kiedy jednak na wyspie pojawia się pierwsza dwunastka reporterów, którym zaoferowano przedpremierowy wgląd w przedsięwzięcie, mordercza gra zaczyna wymykać się spod kontroli.

Zobacz również: Monster, tom 1 – recenzja mangi. Kto tutaj tak naprawdę jest potworem?

Znaki zodiaku, wesołe miasteczko, wyspa odcięta od świata i seryjny morderca. Oryginalne? Ani trochę. Samograj? Jak najbardziej. Co mogłoby pójść nie tak?

Cóż, okazuje się, że jest parę takich rzeczy. Fabuła przez większość książki jest wręcz banalna – na wyspie jednak grasuje prawdziwy morderca (a przynajmniej na tym etapie mamy tak sądzić), stacja bazowa telefonii komórkowej zostaje zniszczona, a prom, jedyny sposób na ucieczkę z parku, zawita w porcie dopiero za dwa dni. Uczestnicy próbują się bronić i dotrwać jakoś do tego czasu, aczkolwiek, jak można było się domyślić, większości z nich raczej średnio to wychodzi – ponad połowa pada jak muchy już pierwszego dnia. Typowy slasher, można by rzec. Pierwsze mordy są trochę nudne, ale późniejsze nabierają więcej finezji. Obrzydliwe, ale ciekawe. Całkiem przyjemnie obserwowało się rozwój zdarzeń, przez pewien czas nawet rzeczywiście próbowałam zgadywać, kto mógłby być mordercą. Akcja nie powala na łopatki pomysłowością, aczkolwiek da się w nią zaangażować pomimo sporego mankamentu, o którym pobiadolę sobie za chwilę – nieinteresujących bohaterów.

Zanim jednak o postaciach, trzeba jeszcze wspomnieć o zakończeniu. Ma jeden duży plus – nie spodziewałam się go. I jeden duży minus – zawiodło. Nagle okazało się, że wszystko, co budowano przez ostatnich czterysta stron, to była podpucha…  Poczułam się trochę jakbym miała przed sobą stary odcinek Scooby Doo (z całym szacunkiem dla Scooby’ego oczywiście, jedna z lepszych bajek dzieciństwa), a nie horror kierowany do dorosłego odbiorcy. Z dwojga złego chyba jednak wolałabym dostać jakąś typową sztampę albo w ogóle brak wyjaśnień niż to.

Zobacz również: Najlepsze hiszpańskie seriale

O fabule nie mam już chyba nic więcej do powiedzenia, wróćmy więc do kwestii bohaterów. Zgodnie z tym całym zodiakalnym tłem, jest ich dwunastu, każdy spod innego znaku. Żaden z nich nie jest jednak szczególnie wiarygodny. Większość wydaje się jakaś taka… przegięta. Skrajna. Odklejona. Z kolei ci, którzy najbardziej przypominają „normalnych ludzi”, są strasznie nijacy. Glenn jest odrażającym zboczeńcem. Constance ma piekielnie dziwne, niezrozumiałe odruchy i czasem miota się emocjonalnie jak ostatnia histeryczka. Przeszłość Tony’ego brzmi, jakby ten koleś już dawno powinien siedzieć w zakładzie zamkniętym, a o głównym bohaterze nawet nie wspominam. Z drugiej strony mamy też jednak Michaela, Kate czy Jay, którzy są… no, po prostu są. Mają tam sobie jakąś przeszłość, czasem są do czegoś potrzebni, ale kiedy znikają ze sceny, to w sekundę się o nich zapomina. Strasznie to niewyważone, do nikogo nie da się przywiązać czy polubić.

Z najważniejszych aspektów to chyba tyle, aczkolwiek są jeszcze dwie rzeczy, o których warto wspomnieć przy okazji rozmowy o tej książce. Pierwsza: wbrew temu, czego można się spodziewać po okładce i opisie, większość książki wcale nie dzieje się w wesołym miasteczku, tylko w hotelu obok niego. Oraz druga – autor chyba przechodził jakiś okres fascynacji psychoanalizą Freuda podczas pisania, bo z uporem maniaka wszędzie wciska wątki seksualne.

Zobacz również: Pitbull – recenzja filmu. Vegauniwersum w natarciu!

I mówiąc wszędzie, mam na myśli dosłownie wszędzie. Prawie każda traumatyczna historia, motyw zbrodni czy nawet samo główne założenie parku – wszystko to prędzej czy później sprowadza się do seksu. Cały Murder Park jest naszpikowany tego typu podtekstami, po przeczytaniu go mam ich serdecznie dość. Niedługo otworzę lodówkę i stamtąd też wyskoczy mi bzykająca się para. A najgorsze jest to, iż wcale nie jest w tej kwestii wyjątkowy. Bardzo dużo kiepskich oraz średnich dreszczowców czy kryminałów cierpi na ten sam syndrom. Czy pisarze z tych gatunków naprawdę są aż tak niewyżyci?

Z tego, co wyżej powypisywałam, wynika, że absolutnie nie powinno się tykać tej książki, aczkolwiek to nie do końca prawda. Tak, technicznie rzecz biorąc, Murder Park to kiepska książka. I tak, ma sporo wad, które łatwo mogą odstraszyć potencjalnego czytelnika. Ale pomimo tego wszystkiego wcale nie jest taka fatalna. Czyta się ją szybko oraz w miarę bezboleśnie, a jeśli przymniesz oko na niektóre pierdoły i skupisz się na śledzeniu mordów, to możesz się wcale nie najgorzej bawić. Prosta, niewymagająca myślenia rozrywka z serii „przeczytać i zapomnieć”. Nie mogę polecić, ale też nie odradzam. Moje zdanie jest raczej neutralne. Jeśli komuś trafi się na jakimś stoisku za grosze, tak jak mnie, to można zaryzykować. Jak na piętnaście złotych w porządku, ale więcej bym za nią nie dała.


Okładka Murder Park

Autor: Jonas Winner
Przekład: Agnieszka Hofmann
Wydawnictwo: Initium
Liczba stron: 432
Cena okładkowa: 39,90 zł
Oprawa: miękka
Data premiery: 30 listopada 2017 roku

Plusy

  • Ciekawa koncepcja
  • Pomysłowe mordy - a przynajmniej część

Ocena

5 / 10

Minusy

  • Przeseksualizowane
  • Trudno się przywiązać do bohaterów
  • Jak na opowieść reklamowaną parkiem rozrywki, mało tu parku rozrywki
Patrycja Grylicka

Fanka Far Cry 5 oraz książek Stephena Kinga. Zna się na wszystkim po trochu i na niczym konkretnie, ale robi, co może, żeby w końcu to zmienić i się trochę ustatkować.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze