Balsamista. Tom 1 – recenzja mangi. Z kamerą wśród trupów

Balsamista to niewątpliwie istotny, ale mało wdzięczny zawód. Ani oglądanie dzień w dzień martwych twarzy, ani rekonstrukcja zniszczonych ciał nieboszczyków nie brzmią szczególnie zachęcająco, przez co niewielu decyduje się na tę pracę. Jak jednak wygląda życie tych, którzy mimo wszystko postanawiają jej spróbować? Mitsukazu Mihara spieszy z wyjaśnieniem. 

Balsamista opowiada o życiu Mamiyi Shinjirou, tytułowego balsamisty, który pewien czas temu rozpoczął pracę w Japonii – kraju, w którym balsamowanie zwłok wciąż jest jeszcze uważane za coś niestosownego. Mężczyzna na co dzień spotyka się z różnorakimi przytykami w swoją stronę, ale mimo tego wciąż prze naprzód i solennie wykonuje swój zawód, przekonując kolejnych ludzi o jego wartości. Podczas śledzenia  poczynań Shinjirou czytelnik ma też okazję poznać historie części osób, których ciałami zajmował się główny bohater. Wątki te są wprawdzie krótkie, jednorozdziałowe, aczkolwiek niczego im to nie ujmuje; wycyrklowano je w punkt.

Fabuła Balsamisty jest dość fragmentaryczna – każdy rozdział dotyczy innego zdarzenia. W pierwszym tomie można znaleźć pięć takich historii i na upartego można czytać je w dowolnej kolejności, nie kolidują ze sobą zbyt znacznie. Sprawy są różnorodne oraz dość dobrze pokazane, chociaż są tu przypadki bardziej i mniej przekonywujące. Mnie na przykład wątki baleriny i narcyza nie za bardzo kupiły, aczkolwiek ta dotycząca przepracowanego ojca ładnie się odkuła dzięki dobrze zarysowanemu tłu emocjonalnemu. Żaden z nich nie jest jednak w rażący sposób niewiarygodny, po prostu te dwa wymienione wyżej średnio mi podeszły. Każdy ma inny gust.

Zobacz również: Portal Popkulturowcy.pl ogłasza nabór do redakcji!

Podczas tych pięciu jednostrzałów, prócz postaci epizodycznych, poznajemy też kilkoro bardziej istotnych bohaterów. Najważniejszą z nich jest oczywiście Mamiya, jeden z większych ekscentryków, jakich ostatnio widziałam w literaturze. Z pozoru to tylko zdziwaczały kobieciarz, ale im bliżej końca, tym więcej nabiera niuansów. Przy pierwszym występie wygląda na niefrasobliwego i gdyby cały czas tak pozostało, to nieco bym się zawiodła. W końcu jeśli na co dzień widujesz prawie tyle samo ludzi martwych co żywych, to nie ma bata, żeby nie odbiło się to jakoś na twojej psychice, prawda? Na szczęście autorka podzieliła moje zdanie i zastosowała taktykę „im dalej w las, tym więcej drzew”, stopniowo odsłaniając negatywne efekty pracy balsamisty na późniejszym etapie lektury. I chociażby ze względu na ten wątek chętnie sięgnęłabym po kolejne tomy. Dałam się złapać na tak oczywisty haczyk… no cóż, punkt dla pani Mihary.

Balsamista wyróżniający
Okładka rozdziału 3

Ale hej, każdy kij ma dwa końce, nie ma tak dobrze, żeby dawać tylko same pochwały. Bo jak sam w sobie główny bohater jest naprawdę niezły, tak towarzyszące mu dwie postacie kobiece wypadają już znacznie gorzej. Pierwsza z nich, Kyouki, flirciarska pani doktor, dotychczas w ogóle mnie nie zainteresowała. Pojawiła się kilka razy, trochę pozaczepiała, ale niemal natychmiast po zniknięciu z pola widzenia wypadła mi z głowy. Musiałam ponownie przekartkować mangę, żeby w ogóle przypomnieć sobie, jak miała na imię.

Druga z nich z kolei, najbliższa kumpela głównego bohatera, wydaje się strasznie „jak każda”. Taka typowa, wiecznie obrażająca się o zaczepki, ale mimo wszystko uparcie lgnąca do protagonisty dziewuszka. Widziałam już takich wiele i na ogół nie mam problemu z tym archetypem, jednak przy takim indywiduum, jakim jest Mamiya, Azaki wypada wybitnie nieciekawie. Mam nadzieję, iż w dalszych tomach nabierze trochę kolorów, bo na ten moment absolutnie mnie ona nie obchodzi, a wydaje się dosyć ważną dla fabuły bohaterką.

Zobacz również: Monster, tom 1 – recenzja mangi. Kto tutaj tak naprawdę jest potworem?

Prócz osobliwego protagonisty, Balsamista ma także równie osobliwą kreskę, która wyróżnia się na tle większości przeczytanych przeze mnie dotychczas mang. Nie jest to styl, który przypasuje każdemu – jedni uznają, że jest ładny i oryginalny, a inni, iż zupełnie im on nie leży. Jedno jednak trzeba mu przyznać: pomimo dosyć śladowego cieniowania kadry w dużej części są naprawdę szczegółowe. Czasem wręcz za bardzo. Rzadko się to zdarzało, aczkolwiek wpadłam na kilka klatek, na których najzwyczajniej w świecie nie wiedziałam, co dokładnie się działo. Dopiero później dowiadywałam się z kontekstu, wracałam i dopatrywałam się tego jeszcze raz. Na pierwszy rzut oka zupełnie nie załapywałam.

Losowa strona Balsamista
Losowe strony z mangi

Pozwolę sobie wspomnieć jeszcze pokrótce o polskim tłumaczeniu, zanim przejdę do podsumowania. Ogólnie rzecz ujmując, jest poprawne – da się zrozumieć, o co biega w dialogach, a to w końcu priorytet. Część dymków jednak została przerobiona na polski dość niezręcznie. Krótko mówiąc, widać, iż pojawiają się tam kalki językowe. Sama kiedyś próbowałam tłumaczyć komiksy i wiem, jak trudno czasem dopasować polski odpowiednik do zagranicznego wyrażenia, aczkolwiek personalnie wolałabym, żeby dialog był płynniejszy, nawet jeśli przez to trzeba by było odstąpić nieco od oryginalnych sentencji. Nie jest to żaden duży minus, aczkolwiek nie byłabym sobą, gdybym nie dorzuciła jakiejś polonistycznej paplaniny.

Zobacz również: Children – recenzja mangi. Co ja właśnie, ku*wa, przeczytałem?

Składając już wszystko zusammen do kupy, Balsamista to dobra manga z ekscentrycznym protagonistą, specyficzną kreską i interesującym pomysłem na siebie. Pomimo paru „ale”, jakie do niej mam, dobrze się ją czytało, potrafi zaangażować. Chociaż pierwotnie nie miałam w planach po nią sięgać, to cieszę się, iż jednak to zrobiłam. Wnioskując po pierwszym tomie, seria zapowiada się całkiem ciekawie i chętnie przejrzę jej kolejne części w wolnym czasie.


Balsamista t. 1 okładka

Scenariusz: Mitsukazu Mihara
Rysunki: Mitsukazu Mihara
Tłumaczenie: Magdalena Tomaszewska-Bolałek
Wydawca: Hanami
Premiera: 8 października 2015 r.
Oprawa: miękka
Stron: 176
Cena: 27,30 zł

Plusy

  • Interesująca koncepcja fabuły
  • Ekscentryczny, ciekawy główny bohater
  • Osobliwa, "zdystansowana" atmosfera dopasowana do treści

Ocena

7 / 10

Minusy

  • Kilka kadrów trudno rozczytać
  • Mało interesujące postacie kobiece
  • Miejscami tłumaczenie brzmi nieco nienaturalnie
Patrycja Grylicka

Fanka Far Cry 5 oraz książek Stephena Kinga. Zna się na wszystkim po trochu i na niczym konkretnie, ale robi, co może, żeby w końcu to zmienić i się trochę ustatkować.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze