O tym, jak to Matrix: Zmartwychwstania próbuje być mądrzejszy od samego siebie

Pierwszy Matrix z 1999 roku ma specjalne miejsce w moim serduszku. Nawet nie dlatego, że jest to film szczególnie wybitny. Umówmy się – nie jest. Powstał jednak w czasach, w których efektowna (i efekciarska) refleksja nad kondycją człowieka w skomputeryzowanym świecie wpasowała się nad wyraz zgrabnie. Mnie ten kontekst wystarcza. Jak na tym tle wypada najnowsza odsłona, czyli Matrix: Zmartwychwstania?

Muszę przyznać, że sporo rezerwy wzbudza we mnie powrót autora do swojego dzieła sprzed lat. Wszyscy wiemy, że to zwykle nie działa. Prometeusz z 2012 roku wciąż odbija mi się nieświeżymi facehuggerami. Matrix: Zmartwychwstania będzie odbijał mi się równie mocno. Nie wiem, czy oprócz Georga Millera udało się komuś zreanimować własną markę.

Myślę jednak, że to, co zrobił Miller w Mad Max: Fury road mocno wykracza poza standardowy modus operandi filmowców wskrzeszających swoje serie. I to nie jest tak, że programowo odwracam głowę od prób zaproponowania nowym pokoleniom ugruntowanych w tradycji kina historii. Uważam jednak, że taka próba wymaga świeżego spojrzenia, pomysłu i nieoczywistych rozwiązań. A to akurat ostatnie rzeczy, które przychodzą do głowy oryginalnym twórcom.

Zobacz również: Matrix Zmartwychwstania – recenzja filmu. Omikron, inflacja, a teraz to

Nie mam też problemu z nostalgia-baitingiem i sprzedażą konsumentowi jego własnych wspomnień z minionych lat, kiedy to jeszcze były czasy. Zresztą, to dość zrozumiałe zjawisko. W dobie coraz większych inwestycji w produkcje filmowe gwarancja zarobku musi zasadzać się na pewniejszych fundamentach niż tylko opinia niewielkiej grupy focusowej. Nie wdając się więc w szczegóły, jakie motywacje powodowały Laną Wachowską podczas obmyślania nowej odsłony Matrixa, czwarta część powstała i jest… dziwna.

Pierwszy Matrix sytuuje się gdzieś pomiędzy filozofią Jeana Baudelaire’a, opozycją determinizm-wolna wola oraz tzw. koncepcją mózgu w naczyniu. Oczywiście filozoficzne zaplecze filmu jest bardzo umowne i wydaje mi się, że nikogo nie interesuje wyłożenie go w przystępny sposób. Na pewno nie autorów… Akcja zawiązuje się dość szybko: sztuczna inteligencja kontroluje świat, a ludzie żyją w symulacji, dostarczając maszynom energii. Ot i cała historyja. W 1999 roku, u progu umownego końca tysiąclecia, była to wizja angażująca i mocno działająca na wyobraźnię.

Matrix komentował rzeczywistość przez pryzmat popularnych wówczas nurtów S-F. To wszystko zostało podlane filozofią i symbolizmem (bo, wiadomo, ambitniej) oraz wyznaczającymi nowe standardy w kinematografii efektami specjalnymi. Z takich składników powstało danie o specyficznym smaku. I chociaż nie każdemu przypadło do gustu, ja się rozsmakowywałem.

Zobacz również: Matrix: Zmartwychwstania z kategorią wiekową R!

Film Wachowskich z 1999 roku nie jest szczególnie samoświadomy. Mam wrażenie, że powstał on w erze, w której puszczenie oka do widza i przebijanie czwartej ściany nie tylko nie było w powszechnym użyciu narracyjnym, ale wręcz byłoby traktowane jako afront. Popkultura funkcjonowała wówczas jak archipelag. Filmy i seriale nie nawiązywały do siebie nawzajem, a komentarze społeczne czy kulturowe były znacznie subtelniejsze.

Dzisiaj dzieła popkultury stanowią jeden metaekosystem. No, i spoko. Póki gdzieś to prowadzi. Najczęściej jednak, mam wrażenie, intertekstualność nie służy niczemu, nie popycha historii do przodu, nie wpływa na rozwój bohaterów. To taki ekwiwalent zdobywania doświadczenia we współczesnych grach AAA. Jest, bo musi być i wszyscy z uporem maniaka implementują ten aspekt niezależnie od spójności z resztą mechanik.

Matrix: Zmartwychwstania photo 1
Fot. Materiały prasowe

Ten zauważalny wzór konstruowania filmowych fabuł powoduje, że nowe odsłony marek i serii kojarzonych z oryginalnością (bo tego chyba nikt Matrixowi odebrać nie może) stają się kolejnym generycznym blockbusterem ze szczątkową fabułą oraz mnóstwem nudnej akcji. I, dzień dobry, Matrix: Zmartwychwstania to dokładnie taki film.

Produkcja Wachowskiej nie ma w sobie za grosz polotu. Rzeczy się dzieją dokładnie tak, jak dzieją się w każdej innej hollywoodzkiej produkcji. Są więc bohaterowie, których imion zapomnicie po wyjściu z sali kinowej, wątpliwej jakości efekty specjalne, przewidywalny zwrot fabularny oraz stawka, która wzbudza w widzu jedynie wzruszenie ramion.

Zobacz również: Nadchodzące nowości w HBO Max – Diuna, Matrix, Peacemaker i wiele więcej!

Gdyby chodziło tylko o to, że to przeciętny film (z odchyleniem w stronę „zły”) nie kruszyłbym kopii. Problem jednak w tym, że Lana Wachowska nie bierze jeńców. Bo to Matrix, film definiujący generację, jeden z najbardziej wpływowych tekstów kultury od czasu… nie wiem… Romea i Julii Szekspira? Darujcie mi ten sarkastyczny ton, ale nie mogę nowemu Matrixowi wybaczyć, że tak bardzo chce być najmądrzejszym dzieciakiem w klasie i na każdym kroku próbuje to udowodnić. Tylko że – Lana, to ty dzwonisz…

Uwaga. W dalszym fragmencie tego tekstu pojawią się spojlery do Matrix: Zmartwychwstania, jeśli więc jeszcze filmu nie widzieliście, to kontynuujecie lekturę na własne ryzyko. Ostrzegałem.

Matrix: Zmartwychwstania
Fot. Movies Room

Bo widzicie, problem w tym, że Matrix: Zmartwychwstania to film komentujący wpływ fenomenu Matrixa na popkulturę. W nowej odsłonie Neo pracuje jako wizjonerski projektant gier wideo. Historia z minionej trylogii staje się kanwą dla osi fabularnej gry o nazwie Matrix, która odniosła światowy sukces krytyczny i komercyjny. Sam Neo jest przekonany, że cierpi na poważne zaburzenia psychiczne, myli fikcję z rzeczywistością, a to, co miał za własne wspomnienia, jest rzekomo niekontrolowanym strumieniem kreatywnej świadomości. W takim przekonaniu utrzymują go nie tylko współpracownicy, ale również – psychoanalityk.

Zobacz również: John Wick – znamy tytuł czwartej części

I muszę przyznać, że to intrygujące podejście. Bo przecież było niewiele inaczej. Matrix zrewolucjonizował przemysł filmowy i odcisnął ogromne piętno na kulturze. W czym jest więc problem? Ano w tym, że Lana Wachowska zdaje się nie rozumieć, na czym polega  fenomen jej własnego filmu. W nieustannym sileniu się na metakomentarze i próbie ukazania Matrixa jako ogólnoświatowego fenomenu wpada w pułapkę.

Fenomenu Matrixa nie da się skomentować… innym Matrixem. W ten sposób całkowicie spłyci się sens pierwowzoru, który przecież mówił także o konieczności wyzwolenia się z deterministycznego cyklu. I Wachowska próbuje nam pokazać, że ona o tym wie, i to jest takie ironiczne, ale nie zmienia to faktu, że i tak wpada w pułapkę.

Matrich: Zmartwychwstania photo 3
Fot. Digital Spy

Reżyserka opowiada sztampową, nieinteresującą historię o bohaterach, którzy nie mają żadnej drogi do przejścia, bo już swoją przeszli. A cała ta narracja o wpływie Matrixa na kulturę nie ma za bardzo sensu, kiedy nowa część nie ma nic ciekawego do powiedzenia i nie stoi na własnych nogach. Oryginalna trylogia, sięgając po koncepcję symulakrów Jeana Baudelaire’a, pokazała, że kultura połyka własny ogon, staje się kopią bez oryginału, topi się w odniesieniach odniesień. Dokładnie jak Matrix topi się w metakomentarzach Zmartwychwstań i gubi swoją treść.

Zobacz również: Keanu Reeves zdradza, że chciałby dołączyć do MCU

Skądinąd, wydaje mi się, że mamy już duchowego spadkobiercę Matrixa. Film doskonale komentujący przemysł rozrywkowy i tendencje promowane w światowym kinie to przecież John Wick. I ta sytuacja nie może być bardziej dowcipna. W obu seriach mamy przecież Keanu Reevesa, Laurence’a Fishburne’a i dużo widowiskowej akcji. A jeżeli uważacie, że jestem w swoim przeświadczeniu tendencyjny, to przypomnę tylko kwestię „Guns. Lots of guns” z Johna Wicka 3. To nie Matrix powinien nawiązywać do Matrixa, aby taki komentarz był kulturowo wydolny. Lana Wachowska, powtórzę, nie rozumie własnego filmu i, co gorsza, chyba nie rozumie, co się obecnie dzieje w światowym kinie.

Matrich: Zmartwychwstania photo 4
Fot. Entertainment

Jest mi podwójnie smutno, bo uważam, że przydałby się nowy Matrix. Przecież współczesna rzeczywistość wypełniona fake newsami i rolą mediów społecznościowych w codziennym życiu to idealny temat dla tej marki. Ale Wachowskiej nie interesuje już filozofia, symbolika i społeczna refleksja. Woli mówić wszystkim, jak ważne było to, co razem z siostrą zrobiły ponad dwie dekady temu. Tylko że my to wiemy.

Żeby jednak nie kończyć na negatywnej nucie, polecam Wam obejrzeć Matrix: Zmartwychwstania w kinie. To naprawdę kuriozalny seans, pełen odniesień, które nie prowadzą donikąd. I o ile pierwsza połowa filmu proponuje jeszcze ciekawe rozwiązania fabularne, o tyle druga wyrzuca wszystko przez okno i skupia się tylko na tym, żeby nieustannie przypominać widzowi, jak bardzo film nie ma na siebie pomysłu.

Błażej Tomaszewski

Lubi rzeczy oraz pisanie. Dlatego pisze o rzeczach.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze