Archive – Call to Arms & Angels – recenzja płyty

Archive to zespół który bez wątpienia jest dużo bardziej popularny w Polsce niż w Anglii, kraju z którego pochodzą i gdzie funkcjonują na co dzień. Przyznam, że nigdy nie byłem ich fanem i najnowszy album Call to Arms & Angels jakoś specjalnie tego nie zmieni… Ale są tu momenty, które sprawiają, że nie spisuję ich (jeszcze) na straty.

Dzięki ogromnej popularności sprzed już prawie 20 lat utworu Again na liście przebojów radiowej Trójki stali się zespołem nie tylko rozpoznawalnym, ale mocno związanym z Polską. Regularne, długie trasy po kraju, koncerty w ramach świąt miast, wreszcie napisanie soundtracku do polskiego filmu (ta muzyka to akurat jedno z nielicznych jasnych punktów niezwykle przeciętnego thrillera/sensacji Sęp z Michałem Żebrowskim w roli głównej). Dla mnie jednak był to zawsze zespół, który był taki… nijaki.

Zobacz również: Latarnik – Marianna – recenzja płyty

Rozwlekłe kompozycje, brak stylu (bo raz jesteśmy jak Pink Floyd, a raz mamy całą płytę z raperem), natłok nowych rzeczy. Jednak po nowy album Call to Arms & Angels sięgnąłem z niemałą ciekawością za sprawą zapowiadającego go singla We Are The Same – przyjemnie niepokojącego w trip hopowym stylu, z damskim wokalem (też nietypowo w wykonaniu Archive). Jednak całościowo nie jest już tak dobrze. Po pierwsze 17 utworów stworzyło album dwupłytowy, co powoduje znużenie – to zdecydowanie za długi materiał i słychać, że spora część to swego rodzaju odrzuty (muzycy pracowali nad płytą podczas lockdownu i widać, że mieli bardzo dużo czasu). Po drugie, różnorodność gatunków, stylów, zapożyczeń jest moim zdaniem tak ogromna, że czasami łapałem się na tym, że sprawdzam czy ciągle słucham tego albumu…

I tak pokrótce: Numbers bardzo przypomina twórczość niemieckiego zespołu Lali Puna, tworzącego ambitny electro pop; otwierający całość Surrounded By Ghosts to folkowa ballada z przyjemnym damskim wokalem; Shouting Withing to indie neo soul bardzo przypominający twórczość Dirty Projectors; Enemy mocno przypomina rozjechane Radiohead… Mógłbym tak wymieniać bez końca – mamy tu jeszcze indie pop, monumentalny rock (trochę z Pink Floyd zostało), kolektywne śpiewy spod znaku Arcade Fire….

Zobacz również: Rammstein – Zeit – recenzja płyty

Zwieńczeniem tego „grochu z kapustą” jest 14-minutowy Daytime Coma, która zaczyna się bajkowymi dźwiękami à la Björk by za chwilę przeobrazić się w pulsujące, transowe techno a następnie jeszcze raz zmienić, tym razem w psychodelicznego rocka z indiańskimi zaśpiewami… Dziwne, prawda? Choć, tak szczerze, to jeden z najlepszych numerów na Call to Arms & Angels (zwłaszcza ta część electro). Generalnie jest tu kilka mniejszych lub większych perełek, ale giną one niestety w gąszczu kalek, kopii oraz, mimo tak dużego zróżnicowania, nudy.

Plusy

  • We Are The Same oraz Daytime Coma

Ocena

5 / 10

Minusy

  • Zdecydowanie za długi album
  • Zróżnicowanie muzyczne wręcz poraża (i to nie jest komplement)
Przemek Kubajewski

Dyrektor Akademii Menedżerów Muzycznych. Entuzjasta wszystkiego, co składa się na pojęcie 'popkultura'. Zawodowo zajmuje się marketingiem, PRem i sprzedażą w branży muzycznej (i nie tylko). Prywatnie fan gier video, piłki nożnej (głównie angielskiej) i książek o latach 90' (taki z niego boomer). Nie ma jednak na to za dużo czasu, bo przede wszystkim poświęca go swoim dzieciom. Zarówno zawodowo jak i prywatnie słucha dużo muzyki i bardzo lubi dzielić się spostrzeżeniami na jej temat z innymi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Daniel Kurbiel

To smutne, że czekaliśmy na ten album sześć lat, karmieni best ofami, remiksami best ofów, i remiksami remiksów best ofów. To pierwszy album Archive, który przesłuchałem raz i nawet nie miałem ochoty wracać do żadnych utworów. Może jedynie Daytime Coma promujący album długo przed premierą naprawdę daje radę. Różnorodność gatunkowa Archive zawsze była dla mnie ich najmocniejszą stroną, ale zazwyczaj sprowadzało się to do całych albumów, które były utrzymywane w konkretnych stylu. Najpierw trip hop, później cały album z jedną wokalistką napakowany mocnymi emocjonalnymi uderzeniami, później coś o nienawiści, dalej coś eksperymentalnego tworzącego płynną 40-minutową całość, następnie album z typowymi piosenkami zwrotkowo-refrenowymi, tylko po to by nagrać swoj najbardziej eksperymentalny album w 2016. Niestety nie wiem jak umieścić tu Call to Arms and Angels. Fajna okładka.