Czasem, gdy masz wrażenie, że pewien gatunek czy konwencja są już wyeksploatowane i niewiele tu miejsca na coś oryginalnego, nagle trafia się ta jedna produkcja, która zmienia to myślenie. W sytuacji gdy reżyser podchodzi do pewnego tematu z jednej strony na nowo, a z drugiej kompletnie “na luzaku”, może powstać coś bajecznie prostego, a jednocześnie bardzo udanego. I tak właśnie się stało w przypadku Księżniczki od Hulu.
The Princess z Joey King w roli głównej to najnowsza oryginalna produkcja platformy Hulu. Akcja dzieje się w realiach fantasy, a opowiada o tytułowej księżniczce o wyjątkowo bojowym nastawieniu. Dziewczynę poznajemy, gdy przebywa uwięziona w wysokiej zamkowej wieży. W trakcie odkrywania poprzednich wydarzeń dowiadujemy się, że do zamknięcia trafiła przez swojego niedoszłego męża, księcia Juliusa. Sadystyczny pretendent do tronu pragnie poprzez ślub zapanować nad królestwem, jednak jego plany zostają zniweczone, gdy księżniczka ucieka sprzed ołtarza. Wówczas Julius postanawia przejąć inicjatywę i wziąć koronę (a także królewnę za żonę) siłą. Księżniczka musi wydostać się z zamknięcia i uratować swoją rodzinę i królestwo.
Od samego początku, gdy widzimy główną bohaterkę zamkniętą niczym ‘Shrekowa’ Fiona “w najwyższej komnacie w najwyższej wieży” widzimy jak bardzo film drwi z bajkowego motywu uwięzionej księżniczki. To dziewczę jednak nie siedzi bezczynnie. Gdy padają pierwsze ciosy wiemy, że nie ma zamiaru czekać na rycerza na białym koniu, tylko bierze sprawy w swoje ręce. Czy raczej w swoje pięści. Podobnie jak Fiona – umie się skutecznie bronić i lepiej nie wchodzić jej w drogę. Jednak o tym nikt nie wie. A w związku z tym bohaterka przez większość czasu przebija się przez zastępy wrogów za nic mając ich przewagę fizyczną.
Mówiąc wprost – tak, film jest naładowany akcją po same rzęsy. Od początku padają porównania do Johna Wicka, tylko uzbrojonego w miecz zamiast broni palnej. Jednak trafniejsze będzie postawienie tej postaci obok Charlize Theron z Atomic Blonde. Ta bohaterka także pokazuje nam, że z niektórymi babkami lepiej nie zadzierać. I choć komicznie wygląda jak niziutka dziewczyna rozkłada kolejnych dwumetrowych kolosów w pełnych rynsztunkach, to zabawa jest wprost przednia.
Zobacz również: Człowiek kontra pszczoła – recenzja serialu. Powrót Rowana Atkinsona
Cały film ma formułę wręcz bliźniaczą do gier platformowych. Chociaż tutaj protagonistka zaczyna na samej górze i pokonuje kolejne poziomy w drodze na najniższy tym razem poziom, to wraz nie można się oprzeć wrażeniu, że nad jej głową powinien wisieć pasek żywotności, bo idealnie by się tam nadawał. Księżniczka pojedynkuje się na pięści z coraz to nowymi oponentami, po drodze zdobywa kolejne elementy stroju, nowe uzbrojenie, a nawet sojusznika. Jakbym oglądał najbardziej pokręcony gameplay Rojsona w jego cudnej karierze. I przez fakt, że produkcja nastawiona jest na czystą akcję, diabelnie absurdalną, a jednak dającą radochę sprawia, że film prawie wcale nie zwalnia tempa. Fakt, pod koniec koncepcja zaczyna trochę nużyć, ale cóż – w Johnie Wicku też w pewnym momencie czuliśmy przesyt akcji i śmigających kul. To też wpisuje się w domenę akcyjniaków.
Podobnie jak to, że film ze sceny na scenę staje się coraz bardziej przewidywalny. Chociaż z początku usilnie maskuje ten fakt, ponieważ jest zbudowany w taki sposób, że wszystkie fakty nie są wyłożone na ladę na samym starcie. Twórcy starali się powoli odkrywać nam karty i opowiadać przy pomocy retrospekcji co się wydarzyło. Ale w pewnym momencie konwenanse biorą górę i pewne utarte w akcyjniakach schematy po prostu wypływają na powierzchnię. Dodatkowym minusem może być fakt, że film nie oferuje praktycznie niczego poza czystą nieskrępowaną akcją. Tak jak pisałem wyżej, to jak gra, w której bohaterka tylko pokonuje kolejne etapy w drodze po głowę naczelnego bossa. Z drugiej strony, nie sądzę, by twórcy planowali zaoferować coś jeszcze poza klasycznym odmóżdżeniem. Bo patrzenie na wszystkie te napażanki, potrafi naprawdę relaksować, jeżeli ktoś oczywiście lubi odprężać się na pełnokrwistym kinie akcji.
Zobacz również: Baymax! – recenzja miniserialu. Dobro wraca
Po raz kolejny pozytywnie przekonałem się do Joey King, tym razem w bardzo nietypowej dla niej odsłonie. Ale muszę przyznać, że aktorka od samego początku była bardzo przekonująca. Nie zajęło mi długo by uwierzyć, że ta księżniczka nie da sobie w kaszę dmuchać, choć na pierwszy rzut oka jest krucha jak typowa dworzanka. Dwóch połamanych drabów w pierwszych 5 minutach seansu sprawiło, że chciałem więcej. I więcej dostałem. To postać po prostu dająca się lubić. Na resztę obsady jednak nie ma co zwracać uwagi. Zarówno Dominic Cooper jak i Olga Kurylenko byli po prostu sobą, czyli grali charyzmatyczno-sukowatą parę i szczerze mówiąc niezbyt przykładali się do swojej pracy.
Zobacz również: Westworld sezon 4, odcinek 1 – recenzja. Dziki, ale czy potrzebny zachód?
The Princess, czyli nowa oryginalna produkcja Disney/Hulu to opowieść fantasy, która jest klasycznym i sztampowym kinem akcji, w którym nie chodzi o nic więcej poza…czystą akcją. Film powtarza dodatkowo schematy nie tylko z akcyjniaków, ale i z kultowych animacji. Poza osadzoną w wieży księżniczką mamy tutaj też przeklejkę chociażby z Meridy Walecznej. Jest to dość dziwaczne kino, gdyż motywy znane z filmów a’la John Wick osadzono w stylistyce średniowiecza. Dodatkowo zamiast zabójczego Keanu Reevesa, mamy filigranową Joey King (która mimo wszystko wypadła świetnie). Nie przypadnie do gustu wszystkim, gdyż nie jest to absolutnie nic ambitnego. Ot – zwykła napażanka, chociaż bardzo dobrze zrealizowana. Według mnie na nudne popołudnie taka produkcja w zupełności wystarczy.