Człowiek kontra pszczoła – recenzja serialu. Powrót Rowana Atkinsona

Rowan Atkinson, ikona komedii i jedna z największych telewizyjnych gwiazd mojego dzieciństwa – wychowywałem się, oglądając jego szaleńcze wygłupy w Jasiu Fasoli – powraca do swoich korzeni w Netflixowym serialu Człowiek kontra pszczoła. Czy jest to jednak powrót godny legendy?

27 lat mija, od kiedy Atkinson rozstał się z ostatnią rolą w slapstickowym serialu. Uprzednie dwie dekady stanowiły nieskończenie długie oczekiwanie na powrót Mistrza Slapsticku do konwencji, z której się wywodzi. W międzyczasie musieliśmy nasycić się pożywką w postaci filmowej wersji Jasia Fasoli i świetnych pokazów aktorskich Rowana w genialnej serii Johnny English. I wreszcie, kiedy wielu zdążyło już zapomnieć o jego istnieniu, 67-letni Atkinson powraca, współtworząc serial Człowiek kontra pszczoła.

Trevor, pechowiec i nieudacznik, podejmuje się pracy jako opiekun domu. Pierwszym zleceniem okazuje się willa dwójki burżujów wyjeżdżających na wakacje. Trevor pozostaje sam na kilka dni, mając jako kompana milusińskiego psa. Zasadniczo nic złego nie powinno się wydarzyć – luksusowy, nowoczesny dom, pies niewymagający przesadnej opieki i opiekun, któremu sytuacja życiowa nie pozwala na lekceważenie swojej pracy. Biedak zapewne nie spodziewa się, jakie katastrofy przyniesie na niego pozornie nieszkodliwy trzmiel.

Zobacz również: Królowa – recenzja serialu. Marzenie mam, aby tak wyglądał świat

Fabuła serialu jest prosta – i taka ma być. Klasycznie głównym bohaterem jest nieporadny ciamajda, który sam sprowadza na siebie tarapaty, a każdy kolejny jego czyn jest głupszy od poprzedniego. Ostatecznie pogrąża się w najgorszym bagnie, a wszystko to ma być mocno przerysowane i przez to śmieszne. Czy jednak jest, to kwestia sporna.

Zobacz również: Czarny telefon – recenzja filmu. Tym razem to nie fotowoltaika

Oto bowiem w tle rozgrywa się dość nietypowy dla tego gatunku dramat. Trevor posiada córkę, z którą ewidentnie nie ma idealnego kontaktu. Pragnie to jednak naprawić, w czym pomóc może mu praca. Gdy jednak niechybnie wpędza się w kłopoty, nieodwracalnie niszcząc mienie swych zleceniodawców, jego pozycja staje się karykaturalnie beznadziejna. I choć zasadniczo powinniśmy się z niego śmiać, to utrudnia to zmysł empatii, nakazujący odczuwać raczej żal i współczucie. Przyznam, że to dość intrygujący zabieg Netflixa, którego skutkiem jest niecodzienny dyskomfort u widza, rozdartego między dwiema emocjami.

Człowiek kontra pszczoła
Człowiek kontra pszczoła, fot. Materiały prasowe

Na łamach 10-15 minutowych odcinków twórcy przemycają mnóstwo gagów, które odpowiadają za jakość całokształtu. Gdyby ocenić je w dwóch kryteriach: kreatywności i śmieszności, to, niestety, w obu wypadają blado. Mimo ogromnego pola do popisu, scenarzyści (w tym sam Rowan) często jadą po najmniejszej linii oporu, nie fundują niczego nieprzewidywalnego ani błyskotliwego. Brakuje tu nieco abstrakcji i niekonwencjonalnego myślenia. A choć gagi umiejętnie budują pozytywny nastrój u widza, to z rozśmieszeniem go jest już trudniej – sam zaśmiałem się bodaj raz. Wiele ze scen nie posiada jakiegokolwiek potencjału komediowego, zaś żarty z psią kupą są zwyczajnie nieśmieszne, żeby nie powiedzieć obrzydliwe – choć pewnie pojawiły się tu z konieczności, jako echo niegdysiejszych standardów komediowych.

Zobacz również: The Umbrella Academy sezon 3 – recenzja serialu. Kugel mugel 

Człowiek kontra pszczoła to serial przeciętny – kilka krótkich, głupich odcinków, do odhaczenia w jeden wieczór. Można się parę razy uśmiechnąć, można nieco wzruszyć, a nawet doszukać się drugiego dna w Trevorowych zmaganiach z trzmielem. Oto bowiem samotny, niespełniony mężczyzna porzuca ścieżkę resocjalizacji, by uganiać się w dzikim obłędzie za nieszkodliwym owadem wielkości pięciozłotówki. Nieświadomie niszczy tym swoje życie. Serial niesie ze sobą nieco wartości, nie wymazuje to jednak średniego poziomu komediowego i niewykorzystanego potencjału.

Zobacz również: Baymax! – recenzja miniserialu. Dobro wraca

Największym plusem serialu jest oczywiście niezawodny Rowan Atkinson, który w swojej roli wypada bezbłędnie. Niczym wirtuoz skrzypiec powracający po latach do fachu, by ośmieszyć młodych adeptów, Rowan wraca do slapstickowego serialu i udowadnia, jak utalentowanym jest aktorem, i jak wiele ma jeszcze w zanadrzu. Atkinson stanowi niewątpliwą legendę kina, a jego era wciąż nie przeminęła. Świetnie było znów zobaczyć go tam, gdzie on sam wypada najlepiej.

Człowiek kontra pszczoła
Człowiek kontra pszczoła, fot. Materiały prasowe

Człowiek kontra pszczoła to zarazem sukces jak i porażka. Serial Netflixa nie posiada zbyt wielu atutów i nie stanowi obowiązkowego dzieła, jest jednak na swój sposób ważny – zarówno dla slapstickowej komedii, która ostatnimi laty zdaje się umierać, jak i dla Rowana Atkinsona, który wciąż nie wykorzystał pełni swoich możliwości, i który wciąż jest diamentem na ekranie. Dla niego warto obejrzeć każdą minutę serialu, szczególnie po to, by zobaczyć, jak rywalizuje z jednym z największych czarodziejów Hogwartu.

Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.

Źródło głównej grafiki: materiały prasowe

Plusy

  • Rowan Atkinson
  • Rowan Atkinson
  • Również Rowan Atkinson

Ocena

5 / 10

Minusy

  • Mnóstwo trywialnych i nieśmiesznych gagów
  • Mało kreatywne podejście komediowe, mimo ogromnego pola do popisu
Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze