Do ostatniej kości – recenzja filmu. Manifest wegański + Zmierzch w sosie BBQ

Słysząc pierwsze wieści o tym filmie popadłem w zadumę. Czy w świetle sukcesów serii filmów tak wspaniałych jak 50 Twarzy Grey’a czy niekończąca się opowieść tytułem After przyszła pora na powrót klonów Zmierzchu? Trwałbym pewnie w tym przemyśleniu i przekonaniu do tej pory, gdybym tylko nie zobaczył trailera tej produkcji przed seansem Nie cudzołóż i nie kradnij. Moim szeroko otwartym oczom ukazało się coś równie obrzydliwego co łapiącego za serce. Młodzieńczy romans o kanibalach z elementami body horroru. Równie piękne co odrażające jak Timothée Chalamet w roli ćpuna, kanibala i badboy’a z Południa. Paskudny naturalizm podszyty puszystym niczym różowa wata cukrowa nastoletnim romantyzmem. Czy można zatem uznać ten film za łakomy kąsek warty pożarcia przez kinomanów…Do ostatniej kości

Nowe dzieło autora oscarowego Tamte dni, tamte noce czy ostatniego remake’u Suspirii zaskakuje ponownie fundując kinowe doświadczenie nie dla każdego widza. Mi osobiście fundował ciągłe uczucie kamienia spadającego z serca by boleśnie lądując w brzuchu wywołać mdłości. Wszystko to jednak tylko po to, aby ponownie się rozłożyć na organie pompującym krew. Do ostatniej kości nie pieści się z widzem bardzo szybko demaskując swoje prawdziwe ja. To nie będzie łatwy seans nawet dla wytrawnego kinomana co nie jeden film studia A24 wysiedział. Reżyser bowiem nie kryje się z zabiegami godnymi i przede wszystkim charakterystycznymi dla Lyncha czy Jarmusha. Rwana narracja, senne tempo, przeciągnięte sceny. Ja sam miałem momenty w których podobnie do bohaterów uśpiony hajem związanym z konsumpcją ludzkiego mięsa odpływałem.

Zobacz również: Nie cudzołóż i nie kradnij – recenzja filmu. Czy wystarczy przykazań na jeden dobry film?

Do ostatniej kości opowiada historię osiemnastoletniej Maren (w tej roli Taylor Russell), która zostaje porzucona przez ojca nie mogącego dłużej znieść życia z „przypadłością” swojej córki. Młoda Zjadaczka pozostawiona sama sobie wraz z kasetą z ostatnim nagraniem ojca oraz swoim aktem urodzenia postanawia wyruszyć w podróż przez Stany w poszukiwaniu swojej matki. W trakcie swojej drogi spotyka wielu osobliwych jegomości. Luca Guadagnino wprowadza nas w opowieść budzącą skojarzenia z Małym Księciem jak i również z Jądrem ciemności co stanowi wyjątkowo pokraczne połączenie. Ten potwór Frankensteina jest jednak godnym uwagi zbitkiem dobrej jakości mięsa. Film onirycznie przepływa między pięknym snem, a fatalnym koszmarem wyrywając nas od czasu do czasu w objęcia rzeczywistości. Nieraz jednak seans ten potrafi dać niegotowemu nań widzowi szansę na popadnięcie w objęcia Morfeusza. Mówię o tym ja, który zaintrygowany oglądał kilkuminutową scenę zamiatania podłogi w The Return Lyncha.

Film niejednokrotnie poza odpornością naszych gałek ocznych sprawdzi również wrażliwość naszych żołądków i to zarówno w brutalnie bezpośredni jak i kreatywnie pośredni sposób. Reżyser opowiada nam historię niebywałą, która z początku ani trochę nie przypomina tego czym jest reklamowana. Zwolennicy młodzieńczego romansu dostaną swoje we właściwym czasie. Ten film trwa bowiem zawrotne 130 minut. Z zakończeniem godnym arthousowego kina przeplatającego gore z Szekspirem. Do ostatniej kości serwuje nam fabułę małymi okruszkami, cholernie nadwyrężając nasz głód. Boleśnie wystawia nas na próbę długo pozostawiając nienasyconymi. Gdy następuje moment zwrotny do człowieka dociera, że nie warto było się tak objadać, jednak kości zostały rzucone.

Zobacz również: Strażnicy Galaktyki: Coraz Bliżej Święta – recenzja odcinka świątecznego. „My own Kevin Bacon!”

Fot. Do ostatniej kości
Fot. Do ostatniej kości

Jako fakt wart odnotowania muszę wspomnieć o jednej rzeczy. Mianowicie trzeba docenić aktorstwo. Jest ono bowiem jednym z największych atutów tej produkcji. Taylor Russel w roli Maren Yearly jako zagubiona młoda, dorosła łapie za serce i pozwala w prosty sposób się z nią utożsamić. Timothée Chalamet wcielający się w łobuza z ciemnych zakątków Południa Stanów wypada fenomenalnie. Rola totalnie poza kojarzącym mi się z nim kanonem z miejsca sprawiła, że młody aktor zdobył moją sympatię. Co muszę jednak nadmienić główni bohaterowie dramatu wypadają w tej historii najsłabiej, a jak wspomniałem wyżej są boscy! Gościnne występy postaci drugoplanowych i epizodycznych są niezwykłe, szalone i często wręcz psychodeliczne. Statuetkę ode mnie dostaje natomiast Mark Rylance wcielający się w postać Sully’ego. Facet kradnie każdą scenę w której tylko się pojawia. Mi stylem gry do bólu przypomina postać Lelanda Palmera z Miasteczka Twin Peaks. Poza tym, gość trzyma ze sobą warkocz spleciony z włosów wszystkich ludzi, których w życiu zjadł. Ochyda!

Zobacz również: Dziwny świat – recenzja filmu. Książęta Disneya

Fot. Do ostatniej kości
Fot. Do ostatniej kości

Do ostatniej kości miało być dla mnie seansem banalnym. Ot kinowa teen drama z makabrą w tle z lubianym przez kobiety aktorem w jednej z głównych ról. Jakie było moje zdziwienie w chwili gdy dostałem opowieść drogi o dorastaniu i wchodzeniu w dorosłość. Renesansowy romans we współczesnym artystycznym ujęciu znanym zarówno fanom twórczości Davida Lyncha jak i Euforii. Manifest o tym, że każde życie jest ważne, żartując w kąśliwy sposób na temat tego jak ludzie często są człowiekowi wilkiem. Opowieść, że ludzie się krzywdzą, że w życiu bywają rozczarowania. Dzielimy się na Zjadaczy i Zjadanych. Masa przemyśleń, smutek, obrzydzenie i ból. Z miłą chęcią zapoznam się z książkowym pierwowzorem, jak tylko uda mi się zmniejszyć choć o kilka pozycji kupkę wstydu. W tej chwili nie zostało mi nic innego jak zaprosić was do kina na ten szczególny kinowy obiad. A jeśli zapytacie mnie czy ten film jest daniem wartym zjedzenia? Odpowiem przewrotnie…Do ostatniej kości.

Plusy

  • Wizualnie wysmakowany kąsek, który chce się zjeść do ostatniej kości
  • Bardzo ciekawe podejście do młodzieńczego romansu podsycone Jądrem ciemności Conrada
  • Chwytające za serce i żołądek aktorstwo

Ocena

9 / 10

Minusy

  • Miejscami senne tempo i przeciągnięte sceny, które nawet fanom Lyncha czy Jarmusha dadzą w kość
  • Forma prowadzenia narracji może zbić z tropu szarego widza
Tymoteusz Łysiak

Entuzjasta popkultury, który najpewniej zamiast kolejnego "Obywatela Kane" wolałby w kinie więcej produkcji w stylu "Toksycznego mściciela". Fan dziwności, horroru, praktycznych efektów, kociarz, psiarz i miłośnik ludzi. W grach lubujący się w satysfakcjonującym gameplay'u. Życie teatrem absurdu.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze