Collage – Over and Out – recenzja płyty

Polskiego zespołu Collage wielbicielom rocka progresywnego z pewnością przedstawiać nie trzeba. W końcu w latach 90. XX wieku to ta grupa była jedną z najważniejszych przedstawicieli tego gatunku w Polsce. Stanowiła także dość znaczący „towar eksportowy” rodzimego rynku muzycznego. Nie dziwią więc emocje, z jakim fani oczekiwali na płytę Over and Out – pierwszy od niemal trzech dekad, a zapowiadany od pięciu lat album studyjny zespołu.

Oczekiwania po tak długim czasie były wysokie, jednak krążek oddany przez Collage na ręce fanów z pewnością sprostał przewidywaniom. Nowe kompozycje stanowią bowiem dopracowaną w każdym aspekcie całość wdzięcznie odwołującą się do charakteru zespołu znanego jeszcze z ubiegłego wieku.

Zobacz również: Lady Pank – MTV Unplugged – recenzja płyty

Choć na pierwszy rzut oka dziwić może tracklista płyty – figuruje na niej jedynie pięć utworów, co może wydawać się dość małym zestawem jak na tyle lat procesu twórczego – to po chwili nawet najbardziej wymagający fani gatunku odetchną z ulgą. Już pierwsza kompozycja jest ponad dwudziestominutową muzyczną ucztą, która w połączeniu z pozostałymi utworami składa się na niemal godzinę słuchania.

Większość utworów nie była zaskoczeniem. Dokładnie mówiąc, zespół w ciągu ostatnich lat zaprezentował cztery kompozycje zawarte na Over and Out, zachowując w tajemnicy tylko tytułową. Wydaje się jednak, że nie ma na co narzekać – wirtuozerskie dopracowanie wszystkich, nawet znanych już utworów sprawia, że nie nudzą się po jednym przesłuchaniu, a płytę z przyjemnością zapętla się w odtwarzaczu.

Odsłuch albumu można porównać do duchowej podróży przez silne emocje i zakamarki ludzkiego serca. Najkompletniejsza wydaje się tutaj kompozycja tytułowa – niesamowicie nastrojowa suita, podsuwająca słuchaczowi kalejdoskop obrazów, poprzez dźwięki opowiadająca o kolejach ludzkiego życia. Atmosferę dodatkowo podkręcają partie mówione, chwilami balansujące na granicy szeptu. Dosłownie czuje się wtedy nastrój ludowych opowieści, snutych przy ognisku płonącym pod letnim, gwiaździstym niebem.

Przy tej okazji nie można nie wspomnieć o głosie wokalisty, Bartosza Kossowicza. Melodyjny i nastrojowy, ale także obdarzony szerokim wachlarzem możliwości – od wspomnianego szeptu, bo poruszające modulacje, zwłaszcza w końcowych fazach utworu. To tylko dowodzi, jak dobrym wyborem było przyjęcie Kossowicza w szeregi Collage – oprócz zachowania energii swoich poprzedników, muzyk ten wniósł ze sobą także coś od siebie. To zawsze duży plus.

Zobacz również: a-ha – True North – recenzja płyty

Ciekawą propozycją jest drugi utwór. What About the Pain to niemal dziesięciominutowa kompozycja silnie kojarząca się ze stylem muzyki lat 90. ubiegłego wieku. Utwór jest energiczny, a do tego bardzo intensywny – wprost nie sposób się od niego oderwać. Na uwagę zasługuje tutaj wprowadzenie partii śpiewanych przez dziecięcy chór – zabieg ten ma szczególne znaczenie ze względu na tematykę utworu (powolny rozpad małżeństwa rodziców). Dodatkowo utwór bardzo naturalnie przechodzi w kolejną kompozycję, pozwalając zachować płynność odsłuchu.

One Empty Hand to najkrótsza, a zarazem najsłabsza w moim odczuciu część płyty. Jest to bez wątpienia utwór zmysłowy, jednak niewyróżniający się niczym szczególnym. Być może jest to zasługa czasu jego trwania – przytłoczony monumentalnymi kompozycjami, ginie gdzieś w cieniu ich potęgi.

A Moment a Feeling to kolejna, ponad trzynastominutowa muzyczna uczta o bardzo intensywnym brzmieniu. „Przykuwa słuch” swoim zmiennym tempem, nie pozwala oderwać myśli ani na chwilę. Utwór okraszony melodyjną solówką gitarową na pewno jest jedną z lepszych chwil tego albumu.

Ostatni numer tracklisty to godne zakończenie albumu takiego, jakim jest Over and Out. Stanowi codę całości, a więc idealnie wpisuje się w wymogi rocka progresywnego. Man in the Middle jest kolejną dziesięciominutową przygodą, dodatkowo wzbogaconą solówką Steve’a Rothery’ego, członka światowej sławy giganta – zespołu Marillion. Z uwagi na swoje wcześniejsze doświadczenia koncertowe z Collage i niezaprzeczalne podobieństwa brzmieniowe między tymi grupami, muzyk nie odmówił swojego udziału w najnowszym projekcie polskiego zespołu, czym tylko dodatkowo uświetnił jego najnowszy krążek.

Zobacz również: Nocny Kochanek w Łodzi – relacja z koncertu

Over and Out to płyta bardzo emocjonalna, niemalże prowadząca słuchacza przez sentymentalne skrajności, jednak finalnie napawająca nadzieją. Wszystko to zespół Collage zręcznie ujął w elementy obowiązkowe dla muzyki prog-rockowej. Dodatkowy duży plus za kompozycyjną klamrę, jaką jest dźwięk medycznej aparatury, otwierający i zamykający cały album. Tworzy to pole do niezliczonych interpretacji tego krążka. Czy ma on symbolizować wizje człowieka znajdującego się w tej szczególnej chwili na skraju życia i śmierci? Czy stanowi skondensowaną opowieść o życiu?

Podsumowując, Over and Out z pewnością szybko stanie się pozycją obowiązkową. Zarówno dla starych wyjadaczy gatunku, stęsknionych za klasycznym brzmieniem zespołu Collage, jak i dla następnego pokolenia fanów, nieznającego jeszcze tej karty historii polskiej muzyki. Zaległości dobrze będzie zacząć nadrabiać od tego albumu – dalej powinno już potoczyć się samo…

Plusy

  • Klimat starego Collage
  • Wokal Bartosza Kossowicza
  • Monumentalna suita tytułowa

Ocena

8 / 10

Minusy

  • Utwór One Empty Hand – na takiej płycie można by liczyć na coś więcej ...
Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze