Avatar: Istota wody – recenzja filmu. Rozwodniona historia kosmicznego Boba Marley’a

Avatar: Istota wody to powrót Jamesa Camerona do jego projektu marzeń po 13 latach. Czy można to wyjście zza grobu uznać za udane? Dla mnie pierwsza część była co najwyżej ciekawostką technologiczną, absolutnie nie filmem. Jednak kto, jak nie wcześniej wspomniany reżyser, powinien być obdarzony zaufaniem w kwestii produkcji sequela? Wszak kto inny miałby sobie poradzić z takim zadaniem lepiej niż człowiek, który przyłożył rękę do klasyków pokroju Terminatora. Dnia Sądu, Obcego – decydujące starcie czy Rambo II. Z takim też nastawieniem wybrałem się w dzień premiery do kina na seans w 3D. Gdyż pokierowany doświadczeniem z poprzedniej części, oglądanie takiego filmu w innej wersji mija się z celem. Czy zatem sequel po tylu latach ma cokolwiek do zaoferowania? Zapraszam do relacji prosto z Pandory, tylko nie wiem czy bardziej w stylu Zwierząt świata czy Boso przez świat.

Pierwsze co pomyślałem po wyjściu z kina to „Słabe jakieś te efekty specjalne na zewnątrz”. Avatar: Istota wody jest bowiem przepiękny. Pandora jeszcze bardziej i lepiej eksponuje swoją florę i faunę. Pozaziemska natura robi nieziemskie wrażenie. Widz może poczuć się, jakby oglądał dokument przyrodniczy, a rasa Na’vi przypomina odległe od konwencjonalnej technologii plemię, które w pełni wykształciło własną cywilizację. Do pełni szczęścia dla fana materiałów przyrodniczych brakuje jedynie głosu Krystyny Czubówny w tle. Kolejne pomysły na krajobrazy i stworzenia zaskakują i nie pozwalają oderwać oczu od kinowego ekranu. To wszystko jeszcze zanim opuścimy korony drzew i udamy się w morskie głębiny. Taki seans to wizualnie rozpieszczający powiem świeżości na tle CGI z ostatnich produkcji MCU. Na’vi mają w sobie więcej życia niż współtowarzyszący w seansie na sali kinowej. Bardzo szybko dochodzi także do scen akcji, gdzie możemy przyjrzeć się temu wszystkiemu w dynamicznym tempie. Pod względem czytelności strzelaniny i bijatyki są zrealizowane fenomenalnie i bez zarzutu. Problem jak w części poprzedniej stanowi stawka w fabule.

Zobacz również: Terrifier 2 – recenzja filmu. Makabryczna baśń o klaunie i barbarzynce

Mamy tutaj bowiem do czynienia z kontynuacją przygód Jake’a Sully’ego. Od końca części pierwszej minęło jakieś dziesięć lat, Na’vi odzyskali kontrolę nad Pandorą, a nasz główny bohater dorobił się gromadki dzieci. Sielanka nie mogła jednak trwać długo i po około piętnastu minutach trwania filmu dochodzi do inwazji Ludzi z Nieba. Widz mógłby się nastawić, że akcja właśnie nabiera tempa, jednak akcja tak szybko jak przyszła, równie prędko poszła. Scenariusz przenosi nas rok do przodu w sam środek wojennych działań między RCA, a ludem Pandory. Na skutek boleśniejszego i obfitszego w straty dla Na’vi starcia, przywódca Jake Sully wraz ze swoją rodziną postanawia udać się w poszukiwaniu azylu u Plemienia z Rafy. Następnie w tym miejscu to już wjeżdża film przyrodniczy na pełnym Cameronie z potężnym chorałem Czubówny w tle. Oczywiście przewijają się tu elementy obyczajowe, ponieważ Avatar: Istota wody aspiruje nie tylko do opowiedzenia historii z Króla lwa na nowo, przemycając w niej wątek Tarzana, ale również próbuje snuć opowieść o rodzinie.

Ja jednak rodzinę Sullych traktowałem bardziej jak bohatera zbiorowego, z pojedynczymi samodzielnymi odchyłami Historia i relacje między postaciami są jednak boleśnie czytelne. Już przy pierwszym spotkaniu konkretnych bohaterów możemy przewidzieć przebieg ich relacji. Ponadto grupa naszych protagonistów często podejmuje skrajnie głupie decyzje, co ciekawe, nie przeszkadzało mi to. Jakoś w tej naiwnej historii o rodzinie tak łatwo dający porwać się emocją bohaterowie wypadają wiarygodnie. Scenariusz się snuje, Avatar: Istota wody ma czas na wszystko, donikąd nie pędzi, nigdzie się nie spieszy. W całości ponad trzech godzin trwania długości taśmy filmowej treści jest tu na małą godzinkę. Cameronowi udało się natomiast jakimś cudem sprawić, by seans ten nie nudził i gdyby nie niewygodne okulary 3D nie wybiłbym się z seansu ani razu. Uczciwie jednak muszę przyznać, że dużo bardziej niż z filmem fabularnym mamy tu do czynienia z demem technologicznym.

Zobacz również: Skarb Narodów: na skraju historii – recenzja pierwszych odcinków

Fot. Avatar: Istota wody
Fot. Avatar: Istota wody

Film wyraźnie rozwadnia do granic treść scenariusza. W całości jest go bowiem tyle co substancji aktywnej w homeopatycznym leku. Stawka we wszystkim zerowa i jedyne co w historii rzuca się w oczy to idiotyczne zachowania i decyzje naszych bohaterów. Dwóch z końcówki filmu absolutnie nie zrozumiałem, ale sprawiają wrażenie takich, które następne sequele wyjaśnią. Nie znoszę tego zabiegu, ale czymś trzeba się posiłkować przy produkcji kinowych seriali. Niemniej jest to moim zdaniem rzecz, która zapisze się w historii kina, jednak ponownie nie będzie to zasługa scenariusza, a technologicznego postępu. Nie mam pojęcia jaki cudem, ale James Cameron kompletnie nie radzi sobie z ustanowieniem emocjonalnie przekonujących postaci. Śledzimy akcję na ekranie, bo piekielnie pięknie wygląda, widz może się poczuć jakby tam był. Szkoda tylko, że empatia i zaangażowanie w losy bohaterów są gdzieś poza tym wszystkim, absolutnie na uboczu.

Uważam, że wbrew temu co głosi wielu krytyków w Internecie Avatar: Istota wody nie jest filmem niepotrzebnym czy zbędnym. Stanowi wejście dla efektów specjalnych w kinie na nowy poziom. Dla mnie to też bowiem powiew świeżości i rzecz niebywale miła dla oka, zobaczyć w wysokobudżetowym filmie adekwatne do wydanych pieniędzy efekty specjalne. Istotnie fajerwerki przed Sylwestrem. Nad warstwą audio-wideo można by rozpływać się po wsze czasy, pisać istne homerowskie epopeje. Warto to na własne oczy zobaczyć, bez wątpienia. Gdzieniegdzie w sieci jednak przewija się temat domniemanego drugiego dna filmu, które miałoby cechować się szkodliwością. Sam zauważyłem jasne aluzje do kultury Pierwszych Narodów Ameryki i okrutniej działalności kolonizatorów. Trudno tu jednak moim zdaniem traktować to jako przywłaszczenie, gdyż ukazano to w tak dziecinny i baśniowy sposób, że nie wydaje mi się, iż ktokolwiek przy tym scenariuszu miał tak wysokie aspiracje.

Zobacz również: 2115 – Rodzinny Biznes – recenzja płyty

Fot. Avatar: Istota wody
Fot. Avatar: Istota wody

To samo nasuwa mi się również gdy czytam o tym, jak to straszny biały człowiek, bo fabuła Avatar: Istota wody sprowadza się do tego, że rdzenny lud jest ratowany przez chłopca o tym kolorze skóry. Moim zdaniem jest to już złośliwe czepialstwo. Temu filmowi można zarzucić znacznie więcej i na prawdę nie trzeba mu dopisywać prawicowej propagandy i społecznej szkodliwości. Udajcie się zatem z czystą głową na lekką dla głowy, piękną wizualnie bajeczkę. Jednoczesną wycieczkę w przyszłość i w przeszłość do 2009 roku, w którym to debiutował pierwszy Avatar. Aż się łezka w oku kręci.

Plusy

  • Piękna oprawa wizualna
  • Mój nowy ulubiony film przyrodniczy
  • Bardzo przyjemne i mile spędzone trzy godziny

Ocena

7 / 10

Minusy

  • Pretekstowy scenariusz
  • Brak głosu Krystyny Czubówny przy obfitych scenach prezentacji flory i fauny

Według innych redaktorów...

Redakcja
27 grudnia 2022

Film na miarę naszych czasów. Jest piękny, absolutnie piękny. I tak, koniecznie do oglądania w 3D – taka forma warunkuje bliższe, niemalże intymne spotkanie z magią Pandory. Być może scenariusz nie jest najwyższych lotów, nie mogę tego jednak potwierdzić, bowiem tak się zatraciłem w historii opowiadanej obrazem, iż zapomniałem o faktycznej linii fabularnej. Fantastyka na ekranie rozwija się w godnym podziwu tempie i jara mnie wizja, że za parę lat technologiczny postęp pozwoli nam literalnie wkroczyć do Śródziemia Tolkiena czy Ziemiomorza Le Guin.

Ale na razie mamy niesamowitą Pandorę Camerona i przybliżający się błysk kolejnych części Avatara. Powtórzę się, bo od powstania ekranowej Diuny nie miałem okazji wypowiedzieć tych słów: oto film na miarę naszych czasów.

9
Tymoteusz Łysiak

Entuzjasta popkultury, który najpewniej zamiast kolejnego "Obywatela Kane" wolałby w kinie więcej produkcji w stylu "Toksycznego mściciela". Fan dziwności, horroru, praktycznych efektów, kociarz, psiarz i miłośnik ludzi. W grach lubujący się w satysfakcjonującym gameplay'u. Życie teatrem absurdu.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze