Printing Press od Granny to młodszy brat wydanego w 2021 roku Gutenberga. Niby to samo, nadal drukujemy, tym razem jednak przyjdzie nam pobawić się prasą drukarską.
Już pierwszy kontakt z pudełkiem przywodzi na myśl Gutenberga. Szybki rzut oka na grafikę i od razu wiadomo o co chodzi. Po raz kolejny do stworzenia ilustracji zatrudniono Rafała Szłapę, no i po raz kolejny był to strzał w dziesiątkę, bo gra wygląda znakomicie.
Duet autorów to też elektryzujące nazwiska. Przede wszystkim Przemek Wojtkowiak, autor rewelacyjnie przyjętych Kronik zamku Avel i wschodząca gwiazda polskiej szkoły planszowego designu. Partneruje mu też nie byle kto, bo Łukasz Woźniak, autor Wiedźmina: Stary Świat, Tytanów czy Valhalli, a także planszówkowy Youtuber. Co nam taka kooperacja przyniosła?

CO TO JEST?
Jak wspomniałem wcześniej, Printing Press jest grą traktującą o druku za czasów jego początków. Do zabawy zasiąść może od 1 do 4 graczy w wieku powyżej 10 lat. Zadaniem jest realizacja drukarskich zleceń, które realizujemy dobierając w trakcie rozgrywki karty i tworząc z nich układy. Te po zamknięciu w ramce mogą (lub też i nie) dać nam punkty.
Mamy tutaj taki mały miszmasz różnych mechanik z draftem, a do tego z przestrzenną układanką na czele. Pomysł z rozstawianiem kart, czasami obok siebie, czasami jedna na drugiej, a czasami kosztem potrzebnego symbolu, bardzo mi się od razu spodobał, bo lubię tego typu gry.

JAK SIĘ W TO GRA?
Gra w gruncie rzeczy nie jest trudna do opanowania, chociaż z doświadczenia wiem, że może wydać się nieintuicyjna. Rozgrywka została podzielona na 3 rundy, w których cyklicznie będziemy powtarzać ten sam zestaw tur. Każdą z tych dużych rund zaczynamy od wyboru ramki w duecie z płytką zlecenia. Pierwszym graczem, który w każdej kolejnej turze będzie dokonywał wyboru, jest ten z najwyższą inicjatywą. Wyboru dokonujemy za to na zasadzie draftu – dobieramy jedną z kilku opcji, a ostatni gracz ma ten wybór najbardziej ograniczony.
To inicjatywa jest właśnie jednym z tych nieintuicyjnych elementów, zwłaszcza dla początkujących graczy. Chociaż po kilku turach tak naprawdę przestaje sprawiać problem, to nie mogę pozbyć się wrażenia, że ustalanie pierwszego gracza można było ubrać w nieco elegantszą formę.
Zobacz również: Dobble Connect – recenzja gry planszowej. Czy potrzebne nam kolejne Dobble?
Po wybraniu ramki wraz z płytką zlecenia przejdziemy 6 kolejnych tur, w których dobierać będziemy karty. To one są kluczowe dla realizacji zleceń. Każda taka karta zawiera zestaw symboli, ułożonych w pionie lub poziomie. Znajdziemy litery, farby lub symbole specjalizacji drukarskich (zecerstwo, drzeworytnictwo, introligatorstwo, iluminatorstwo). Zadanie jest proste – układać karty w taki sposób, żeby w 8 turze otoczyć otrzymaną ramką te, które są nam potrzebne do realizacji zadań.
W wybranej turze każdej rundy przyjdzie nam jeszcze umieścić znacznik bonusu na jednym z dwóch elementów wskazanych u dołu ramki. Te bonusy mają znaczenie strategiczne i bardzo często się zdarza, że decydują o wygranej.
A JAK WYKONANIE?
Gra wygląda bardzo fajnie. Każdym elementem nawiązuje do wydanego kilka lat temu Gutenberga, co dla osób zaznajomionych z tą grą jest sporym ułatwieniem. Elementy są solidne, ciężko się tak naprawdę do czegoś przyczepić w tym zakresie. Bardzo fajne są tekturowe pojemniczki do samodzielnego złożenia, w których możemy przechowywać wszystkie drobne elementy gry – płytki zleceń, karty, znaczniki itp.
Mam jednak jedną uwagę do wykonania, która jest trochę czepialstwem z mojej strony, ale wszyscy współgracze zwracali na to uwagę – chodzi o symbol zecerstwa, a konkretnie o fakt, że postanowiono zastosować w grze dwie grafiki oznaczające ten sam element. Szlaczek przypomina nieco literką “A” i bywało, że pojawiały się pytania i wątpliwości odnośnie tego, co dany symbol ma oznaczać.. Ogólnie szybko idzie się przyzwyczaić, ale dlaczego ktoś uznał to za dobrą decyzję pozostanie dla mnie tajemnicą. Na plus za to oceniam znacznik tur w postaci uroczej kociej łapki.

TO JAK SIĘ GRAŁO?
Ogólnie jest to dobra gra, ale niestety nieidealna. Tak naprawdę najlepsze były dla mnie pierwsze partie, w których grę jeszcze poznawaliśmy. Potem jednak mój zapał osłabł. Autentycznie po pierwszej rozgrywce pomyślałem “wow, to może dużo lepsze niż Gutenberg”. Ale z każdą kolejną partią przekonywałem się, że jednak nie. Oczywiście, jest to inna gra, mniej złożona, w której liczba decyzji do podjęcia jest ograniczona. Niemniej sam feeling rozgrywki był dużo przyjemniejszy na początku. Nie znaczy to jednak, że gra mi się przestała podać, w żadnym wypadku!
Największym zarzutem tak naprawdę jest niski poziom trudności. Nie chodzi tu o zasady, bo faktycznie są dość łatwe, ale to zdecydowanie plus tej gry. Chodzi o poziom trudności samej zabawy. Bardzo rzadko zdarzało się nam, żeby ktoś nie wypełnił zadania w całości, czyli obu celów z płytki oraz obu z ramki. A różnice punktowe są naprawdę niewielkie. Wynika to w dużej mierze z tego, że zamiast dobierać kartę, gracz może ją odrzucić i pociągnąć z woreczka trzy żetony, z których wybiera jeden. Sprawia to, że sytuacje w których nie dostaniemy wszystkich pożądanych symboli są bardzo rzadkie, a i te najczęściej wynikają z ruchów innych graczy. Ci niekiedy po prostu polują na to samo, a czasami jest to klasyczny hate-drafting z ich strony, czyli takie bycie psem ogrodnika.
Zobacz również: Kaskadia – recenzja gry planszowej
Co prawda mój zapał zmalał, ale to nadal jest bardzo przyjemna zabawa. Zwłaszcza dla osób, które lubią takie gry jak Kaskadia, Doniczki czy Calico. Jest to bardzo fajnie wymyślona układanka przestrzenna, w której karty rozstawiamy w sposób niemal dowolny. Musimy mieć z tyłu głowy tylko dwie zasady – nie możemy karty wkładać pod inne (ale na wierzchu je trzymać możemy jak najbardziej) oraz dołożona karta musi sąsiadować z już położoną.
Jest jeszcze tryb solo, w którym gracz prowadzi rozgrywkę z automą, czyli swego rodzaju SI. To całkiem udany wariant. Automa dobiera karty na podstawie wcześniej wylosowanych żetonów i zgodnie z ułożeniem priorytetów. Feeling jest bardzo podobny do zabawy w dwie osoby.

PODSUMOWANIE I OCENA
Jakbym pisał ten tekst po pierwszych partiach, to pewnie dałbym 8/10. Ale, niestety, zawsze daję sobie więcej czasu i rozgrywek przed recenzją, a w kontekście Printing Press zadziałało to niestety na niekorzyść. Nadal jednak z czystym sumieniem, mogę dać 7/10. Jest to dobra gra, w którą wciąż chętnie zagram i zachowam na swojej półce. Bardzo podoba mi się tematyka, fajne jest też wydanie. Sama rozgrywka jest bardzo przyjemna, chociaż nie tak satysfakcjonująca, jak mogłaby być. Stosunkowo lekka gra, która sprawdzi się bardzo dobrze w partyjkach rodzinnych.
Co do samych informacji pudełkowych, to ze wszystkim raczej się zgodzę, przy czym wydaje mi się, że już ograny 8 latek spokojnie może grać z sukcesami w Printing Press. Czas rozgrywki bywał różny, ale jak gracze nie zamulają jakoś specjalnie, to idzie bardzo dynamicznie – na spokojnie 30 minut na dwie osoby, a można i szybciej. Co do liczby graczy, to mi osobiście najlepiej grało się w 2-3 osoby, ale to też wynika z tego, że mimo braku planszy gra jest stołożerna i potrzeba sporo przestrzeni na miejsca na wszystkie ramki. Dużo łatwiej jest też kontrolować pierwszeństwo.
Przedsprzedaż gry rusza już 15 października, a więcej informacji znajdziecie pod tym linkiem.
Printing Press w serwisie Planszeo.pl.
Tytuł | Printing Press |
Wydawca | Granna |
Twórcy | Łukasz Woźniak, Przemek Wojtkowiak |
Wiek | 10+ |
Czas rozgrywki | 30-60 minut |
Liczba graczy | 1 – 4 |
Grę do przedpremierowej recenzji przekazało nam wydawnictwo GRANNA, za co bardzo dziękujemy. Nie wpłynęło to na ostateczną ocenę.
Źródło głównej grafiki: Granna

Lub klikając w grafikę