The Crowded Room – recenzja serialu. Tomek i „przyjaciele”

The Crowded Room to jedna z najnowszych produkcji wychodzących ze stajni AppleTV+. Zapowiedzi były huczne; twórcom trudno było powstrzymać zachwyt. Z perspektywy widza również zapowiadało się to wszystko nad wyraz ciekawie. Doborowa obsada z Tomem Hollandem i Amandą Seyfried w rolach głównych, historia ze zbrodnią i z zapędami psychologicznymi, a cały skrypt zainspirowany prawdziwą historią Billy’ego Milligana, opisaną w książce Daniela Keysa. Zanosiło się na trudne do zepsucia serialowe danie instant, co jednak szybko zostało obnażone przez krytyków. Werdykt? Jedyne co ten serial ma wspólnego z gotową żywnością to ilość wartości odżywczej. Co jednak warto zaznaczyć, były to recenzje po pierwszych trzech epizodach i mam wrażenie, że na tym etapie serialowi w sieci przypięto tę niebywale nieprzychylną łatkę. 

Zatem, żeby zniszczyć ten status quo, postanowiłem się poświęcić i rzucić okiem na The Crowded Room w pełnej krasie. Zanim jednak przejdę do przemyśleń, wniosków i szerokorozumianej recenzji, czas na zarys perspektywy. Ów serial, znany w Polsce (choć to spore nadużycie, ponieważ poza filmwebem nie widziałem, by ktoś używał tego tytułu) jako W tłumie, opowiada historię inspirowaną życiorysem Billy’ego Milligana. Dodatkowo warto w tym miejscu zaznaczyć, iż The Crowded Room opiera się na konkretnej wersji tegoż życiorysu. konkretnie tej opisanej w książce Daniela Keysa. Dodatkowo podchodzi do materiału źródłowego nadwyraz luźno. Jednakże, jak dobrze wszyscy wiemy, reklama dźwignią handlu, a opowiedzenie historii postaci z osobowością mnogą już podchodzi pod taką furtkę w materiałach marketingowych. Z podobnej promocji i sposobu reklamy skorzystano wcześniej  przy okazji filmu Split M. Night Shyamalana. (Ten Pan pojawia się w tej recenzji po raz pierwszy i być może nie ostatni!)

Zobacz również: Demeter: Przebudzenie zła – recenzja filmu

Jeśli wyżej wspominana książka nie jest wam znana, sięgnijcie po nią w pierwszej kolejności. Natomiast dla zwolenników formy wideo, obejrzyjcie 24 Twarze Billy’ego Milligana na Netflixie. The Crowded Room bowiem nie jest najlepszym nośnikiem do opowiadania tej historii po raz pierwszy. Jednak co innego, gdy sam zarys, pomysł na fabułę i postać są nam znane, a przynajmniej wyjściowo. Od tego momentu zaczynają się „spoilery” jednak nie do samego serialu, a do wyżej wspomnianej książki oraz programu dokumentalnego. Przed kontynowaniem lektury zachęcam niewtajemniczonym do zapoznania się. Produkcja AppleTV+ wbrew temu, co mogłyby podsuwać naturalne tropy związane z inspiracjami, kategorycznie NIE JEST serialem  true crime z wyrazistymi elementami psychologicznymi.

The Crowded Room jest to tytuł równie trafiony co i banalny jak na serial o mężczyźnie z osobowością mnogą. Serial ten to dzieło na wskroś obyczajowe. Pozbawione jest kompletnie fabularnych zwrotów i jak mniemam, jest to zabieg celowy. W innym przypadku zdradzenie inspiracji w materiałach promocyjnych byłoby gargantuicznie wielkich rozmiarów głupotą. Twór ten z wątpliwą naturalnością dzieli się na dwie, umiarkowanie czyste i klarowne, części. Pierwsza, do bólu obyczajowa, pozwala nam poznać postać Danny’ego Sullivana odgrywanego przez Toma Hollanda. Często tym samym bardziej przypomina przez to produkcję Coming of Age niż True Crime. Nie wiem natomiast, czy to kwestia mojego absolutnego braku oczekiwań, czy może na tyle delikatnej a zarazem zręcznej narracji i przyzwoitej gry aktorskiej, ale po odrzuceniu balastu dość wymagającej „inspiracji” oglądało mi się tę część bez znudzenia.

Zobacz również: Reality – recenzja filmu. Ku chwale ojczyzny

The Crowded Room -

Na etapie 5-6 odcinka serial przekształca się w coś w rodzaju dramatu sądowego. Nie sposób szukać tu w końcu wielkiej tajemnicy do odkrycia, bo od początku wiemy, na co cierpi bohater. Nie ma tu efektu Fight Clubu. Po prostu obserwujemy śledztwo Pani Psycholog i proces sądowy. Wszystko nadal podlane sosem obyczajowości w stylu Klanu. Formuła jest bardzo dziwna, ale w taki przyjemny niedzielny sposób, a do tego w dość patetycznym i onirycznym wydaniu.

Ten serial to bez wątpienia dziwny mariaż wielu rzeczy, które do siebie nie pasują. Potwór Frankensteina pocerowany szwem popadającym w śmieszność, a jednak gdzieś tam człowieka relaksuje ten pokraczny obrazek i angażuje na tyle na ile trzeba. The Crowded Room jest dziełem wręcz idealnym pod śledzenie sobie przy obiedzie, albo na dzień wolny na kanapie. Tylko tyle i aż tyle, film M. Night Shyamalana rozciągnięty do 10h i bez plot twistu, a jakimś cudem bawi na tyle, na ile trzeba. Choć przyznać trzeba, potrzeba urlopu Hollanda mnie po seansie już nie dziwi…

Plusy

  • Gra aktorska (Holland więcej niż Spideman!)
  • Idealnie kojące obyczjowe ujęcie historii osobowości wielorakiej
  • Aż tyle...

Ocena

5.5 / 10

Minusy

  • Miliony niewykorzystanych szans
  • ...Tylko tyle
Tymoteusz Łysiak

Entuzjasta popkultury, który najpewniej zamiast kolejnego "Obywatela Kane" wolałby w kinie więcej produkcji w stylu "Toksycznego mściciela". Fan dziwności, horroru, praktycznych efektów, kociarz, psiarz i miłośnik ludzi. W grach lubujący się w satysfakcjonującym gameplay'u. Życie teatrem absurdu.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze