Niezniszczalni 4 – recenzja filmu. Goodbye fellas?

Do kin trafiła właśnie najnowsza część serii o niepokonanych najemnikach, składających się z ikon kina akcji. Mimo że lubię poprzednie odsłony, to od początku zastanawiałem się, czy Niezniszczalni 4 są potrzebni. A jeżeli już powstają, to czy będą warci obejrzenia. Po seansie znam już – niestety – odpowiedź na oba pytania. 

Niezniszczalni 4 to kolejna porcja przygód tytułowej ekipy, w żaden sposób nie powiązana fabularnie z poprzednimi epizodami. Mamy nową misję, kolejne nowe twarze i kilka powracających. Szczegóły fabuły nie są tutaj ważne – nigdy zresztą nie były. Liczyła się brutalna akcja, deszcz kul, a do tego kilka gagów między starymi wygami. Słowem – odmóżdżająca rozrywka. Nowa część jednak od samego początku uderza nas swoją… Drętwością. Zaczyna się kompletnie od czapy, wrzuca bohaterów w przypadkową bójkę w barze, następnie szybko przechodzi na front, pomiędzy prezentując nam urywki zapowiadające nowego antagonistę. Oprócz tego, że wypada to drętwo i ani trochę nas nie przekonuje, to jest drastycznie poszatkowane. Jakby scenariusz pisały cztery osoby, totalnie nie współgrające ze sobą, a potem wymieszali swoje wersje skryptu.

Żarty między dwójką głównych bohaterów nie są już ani zabawne, ani nawet ostre. Są nijakie. Pojawiający się bohaterowie starej gwardii udowadniają, którym aktorom aż tak zależało na kasie, żeby zgodzić się na powrót, a którzy mimo zarobku powiedzieli „pas”. Gdyby w konkretny sposób zastąpiła ją świeża krew, nie miałbym z tym problemu. Nowa gwardia jednak również nie wnosi ani żadnej świeżości, ani też nie budzi żadnej sympatii. 50 Cent nieudolnie gra twardziela, Megan Fox, wciąż próbująca udawać, że potrafi grać, jedynie świeci tu miłym dla oka dekoltem, poza tym nie wnosząc absolutnie niczego poza absurdalną próbą wpasowania ją w rolę hardej najemniczki. Jedynie „syn Antonio Banderasa” przywodzi na myśl postać z 3 części i w sumie budzi drobny sentyment. Po chwili jednak zastanawiamy się – czemu nie dostaliśmy „oryginału”, tylko tę podróbkę?

Zobacz również: Sex Education – recenzja 4. sezonu. Szczytująca forma

Niezniszczalni 4 to kolejny film, który sprawia wrażenie, jakby nie był pełnoprawną kontynuacją, tylko jakimś marnym dodatkiem, lub „odcinkiem specjalnym”. Szybko się zaczyna, jeszcze szybciej posuwa się naprzód, i ekstremalnie szybko kończy. A przy tym wszystkim niewiele wnosi. Rozwój wydarzeń tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że czwórka była robiona mocno na siłę, skoro nawet główna gwiazda produkcji pojawiła się na chwilę, po czym zrobiła taktyczny odwrót. Sztucznie podniosły, ale i dziwaczny plot twist z początku filmu wypadł mizernie, nie wywołał na mnie żadnych emocji, może poza lekkim zażenowaniem. Miał podkręcić tempo, i napędzić motywację bohaterów, jednak ponownie – wyszła tutaj straszna drętwość postaci, ale i samego scenariusza. Natomiast zwrot akcji zaserwowany nam pod koniec filmu to już istny dramat, który utwierdza mnie w przekonaniu, że fabuła była napisana przez kogoś totalnie niekompetentnego.

Niezniszczalni 4
fot: kadr z filmu

Sceny akcji, które powinny stanowić filar całej produkcji również nie dają satysfakcji z oglądania. Są tak do bólu zwyczajne, nie ma w nich zaangażowania. Twórcy silą się kilka razy na jakieś szalone pomysły, które nie przynoszą rezultatu. Natomiast dramatyczne są tutaj efekty specjalne, które przywodzą na myśl stare filmy akcji z lat 90. I to raczej takie klasy B. Na pewno kojarzycie wybuch podczas zderzenia się dwóch samochodów, gdzie ogień bucha dwie sekundy przed zetknięciem się pojazdów? Taki właśnie poziom prezentowany jest w nowych Niezniszczalnych. Czyli jednym słowem – żenujący. Natomiast hucznie zapowiadana kategoria R, idąca w myśl zasady, więcej/krwawiej/brutalniej, finalnie objawia się w lilku chluśnięciach krwi. Do tej pory jak Lee Christmas machał nożem, to ofiary padały na ziemię. Tym razem przed upadkiem z ich gardeł śmiga smuga czerwonej farby. WIELKIE MI COŚ.

Zobacz również: Duchy w Wenecji – recenzja filmu. Nie dali Poirot przejść na emeryturę

Pojedynki, w których pokładałem nieco nadziei wyszły mizernie, wliczając w to finałowe starcie. Bardzo szkoda mi tutaj Iko Uwaisa. Chłop nieźle się rusza, a stosowany przez niego silat był niezwykle efektowny w produkcjach Garetha Evansa. Jednak mam wrażenie, że wielkoekranowe produkcje mocno go w tym ograniczają, a ułożone choreografie nie wykorzystują pełni jego potencjału. On powinien się jednak trzymać tej dobrej strony, bo jako antagonista się po prostu nie sprawdza. Tym razem niestety nie udźwignął powierzonej mu roli.

Niezniszczalni 4
fot: kadr z filmu/ Deadline

Po wcześniejszych akapitach można stwierdzić, że Niezniszczalni 4 to tragiczny „shit nad shitami”. Jednak jest to po prostu słaba odsłona, względem poprzedniczek. Oczekiwania były dużo większe, ale najgorsze jest to, że praktycznie przez cały seans nie czujemy sensu powstania tej części. Nie można pozbyć się wrażenia, że jest niepotrzebna i robiona na siłę. Trafiło się kilka zabawnych momentów czy smaczków, które opierały się na żartach odnoszących się do poprzednich odsłon. Jason Statham wciąż daje radę i jest po prostu sobą. A od dźwigania całej produkcji pewnie złapał uraz pleców, i szybko go nie zobaczymy. Te drobniutkie plusy nie zmieniają jednak faktu, że fabuła była kiczowata i przewidywalna, antagonista średni, a scenariusz masakrycznie drętwy i miejscami żenujący. Jako odrębna, side-storowa historia może jakoś tam by się ten film obronił. Jednak nie można w żadnym wypadku powiedzieć, że godnie kontynuuje kultową serię. Raczej udowadnia, że czas niezniszczalnej ekipie dać zwyczajnie spokój.


Źródło grafiki głównej: mat. prasowe

Plusy

  • Kilka smaczków odnoszących się do poprzednich odsłon
  • Powtarzalne żarty wciąż bawią

Ocena

3.5 / 10

Minusy

  • Tragiczna fabuła i bezsensowne zwroty akcji
  • Słaba obsada
  • Baaardzo średnie efekty specjalne
Czarek Szyma

#geek z krwii i kości. Miłośnik filmów, seriali i komiksów. Odwieczny fan Star Wars w każdej formie, na drugim miejscu Marvela i DC Comics. Recenzent i newsman. Poza tym pasjonat wszelakich sztuk walki, co zapoczątkowało oglądanie akcyjniaków w hurtowej ilości. O filmach i serialach hobbystycznie piszę od kilku lat. Ulubione gatunki to (oczywiście) akcja, fantasy, sci-fi, kryminał, nie pogardzę dobrą komedią czy dramatem.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze