next to normal – recenzja spektaklu. Zaboli. Niech boli

Normalność zdaje się być czymś oczywistym. Tak samo jak to, że musical to roztańczone pary i wirujące kolory. Spektakl wystawiany w warszawskiej Syrenie zręcznie obala oba mity i oddaje Widzom musical „nie-normalny”.

next to normal to historia małżeństwa Goodmanów (nawet nazwisko powinno zapalić czerwoną lampkę). Diana i Dan mają dwójkę dzieci – Gabe’a i Natalie. W tle rodzinnym pojawia się znany z każdego serialu dla nastolatków bal szkolny, pierwsza miłość młodszej córki czy koszykówka starszego syna. Ojciec, jak co rano, wybiera się do nudnej pracy, a matka szykuje śniadanie… Nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że płaszczyk normalności przykrywa wstydliwą tajemnicę, jaką jest choroba afektywna dwubiegunowa matki. Po jakimś czasie śledzenia życia bohaterów zauważamy, że nawet ten zgoła normalny początek nosił znamiona toczenia chorobą. Okazuje się on głównym tematem tego spektaklu i wpływa na życie wszystkich bohaterów.

Reżyserem i autorem tłumaczenia polskiej wersji next to normal jest Jacek Mikołajczyk. Musical w swojej oryginalnej wersji dostał nagrodę Pulitzera w 2010 roku, co wróżyło mu świetlaną przyszłość i wróżby zdają się spełniać. Obecnie jest grany również na West Endzie przy pełnych soldoutach.

Zobacz również: Czarny Szekspir i rewolucyjna siła teatru – wywiad z Jackiem Mikołajczykiem

W spektaklu nie znajdziemy widowiskowych choreografii, chórków i bogatej warstwy wizualnej. Dzięki temu mamy wrażenie, że historia opowiada o naszych znajomych, może sąsiadach, których problemy są w zasięgu naszej rzeczywistości.

Większość scen rozgrywa się w domu rodzinnym Goodmanów i podczas psychoterapii. Jednak scenografia nie oddaje klimatu tych miejsc. Nie otula widza i nie stwarza poczucia bezpieczeństwa. Mariusz Napierała zdecydował się na zastosowanie kilkupoziomowego rusztowania, tworząc industrialny klimat uzupełniony pojedynczymi rekwizytami na potrzeby sceny. To ascetyczne rozwiązanie pozwala Widzowi na jednoczesne zajrzenie do kilku pomieszczeń w domu Goodmanów, szpitalu czy szkole i zręcznie łączy równoległe plany. Widz sam może wybrać, który bohater bardziej przyciąga jego uwagę, bo akcja nie raz dzieje się równolegle, a bohaterowie balansują na granicy rozmowy i kłótni. Znakomite rozwiązanie, które nie zatrzymuje dynamiki akcji, chociaż wymaga od aktorów niezłej kondycji fizycznej.

next to normal scenografia
fot. Michał Heller

Ascetyczność nie dotyczy jedynie scenografii. Również choreografia sprowadzona jest do minimum, a na scenie mamy głównie naturalny dla nas wszystkich ruch. Zastawianie stołu, odrabianie lekcji, robienie kanapek. To ciekawy zabieg, bo jeśli mamy z kimś się zżyć, komuś współczuć i  kibicować to najpewniej będą to postaci, w których odnajdziemy siebie samych. Poruszające się tak jak my i wyglądające tak, jak my. Bo i kostiumy Bożeny Ślagi-Śmierzyńskiej nie pozwalają na odróżnienie bohaterów od przechodniów na ulicy.

Świetnym pomysłem realizatorów było ograniczenie wszystkich elementów, które mogą odciągać uwagę od historii, a oszczędność środków w next to normal nie jest w tym przypadku równoznaczna z nudą i nijakością.

Zobacz również: Long live the Queens! SIX – recenzja spektaklu

Tom Kitt do opowiedzenia historii rodziny Goodmanów wybrał rockową muzykę przeplataną kilkoma spokojniejszym fragmentami. Jest to zaskakujące rozwiązanie, jak na musical. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę bohaterów, ich historię i to, że wymieniają poglądy w dynamiczny sposób, taki wybór staje się oczywisty i trafny. Trudno kłócić się w rytmie walca i przy dźwiękach smyczków.

Zobacz również: Czarny Szekspir i rewolucyjna siła teatru – wywiad z Jackiem Mikołajczykiem

Na scenie mamy w sumie sześcioro bohaterów, granych przez 11-osobową obsadę. Szczęśliwie udało mi się w ciągu kilku miesięcy obejrzeć next to normal trzy razy, co wyczerpało wszystkie możliwości obsadowe. I w przypadku tego spektaklu uważam, że było to bardzo pouczające posunięcie. Każda obsada tworzy inny klimat spektaklu, a energia przepływająca między aktorami potrafi wpłynąć nawet na wydźwięk całości.

Do czworga członków rodziny należy dołączyć jeszcze psychiatrę Diany – dra Maddena oraz chłopaka Natalie – Henry’ego. Aktorom warszawskiej Syreny udało się nadać postaciom osobowości, które powodują, że nie oglądamy jednowymiarowych, płaskich i nudnych bohaterów. Na scenie widzimy ciekawie zbudowane kreacje, które w miarę oglądania spektaklu odkrywają motywacje swoich poczynań. Tu należą się gratulacje dla reżysera i aktorów za zbudowanie kilku warstw.

next to normal Katarzyna Walczak
fot. Michał Heller

Główna postać, która spaja wszystkie wątki, i której choroba jest przyczynkiem do całego zamieszania, to grana przez Katarzynę Walczak Diana. Katarzyna jest bardzo wiarygodna i sprawia, że jej postać  jest perfekcyjnie neurotyczna. Nerwowy śmiech, niekontrolowane potrząsanie nogą, a nawet oczywistość w słowach „po prostu robię kanapki… na podłodze” nie są przypadkowe – to świetnie zagrane objawy choroby. Napięcie, jakie Katarzyna buduje na scenie, przechodząc od pokazywania objawów manii do depresji trzyma w ryzach całość spektaklu.

Wydaje mi się, że to jedna z najtrudniejszych ról, z jakimi można się zmierzyć obecnie na scenie musicalowej w Polsce. Nie ma tu miejsca na sztuczki ani ukrywanie się za innymi aktorami na scenie, a sama kameralność fabuły podkreśla jej trudność. Choroba Diany się rozwija, prawie się z nią żegnamy, by niespodziewanie w finale wziąć od niej najlepszą z lekcji optymizmu (choć nieco gorzką). Należy docenić ogromną pracę, jaka została włożona w pokazanie każdego z etapów choroby bez jej przerysowania.

next to normal
Fot. Michał Heller

Wydawać by się mogło, że wsparciem dla każdej żony będzie mąż. W końcu ślubował bycie “w zdrowiu i w chorobie”. Dan, którego na zmianę grają Przemysław Glapiński i Damian Aleksander, jest przytłoczony chorobą żony i nie tak sobie wyobrażał wspólne życie. Co prawda stara się jej pomóc, ale w zależności od obsady jego motywacje zdają się być inne. W wersji Przemysława Glapińskiego widzę szczerą chęć pomocy Dianie i niemoc, kiedy okazuje się, że kolejne terapie nic nie wnoszą. Jest mi realnie przykro, kiedy patrzę na to, jak życie ucieka mu przez palce. Dan Damiana Aleksandra zdaje się mieć zupełnie inne pobudki. Nie zdrowie żony jest najważniejsze, ale chęć powrotu do “starego życia” i usunięcie problemu nawet kosztem skutków ubocznych terapii. Co więcej – dążenie Diany do odzyskania własnych  wspomnień budzi u niego złość graniczącą z wściekłością.

Zobacz również: Matylda – recenzja spektaklu. Hit z West Endu w Teatrze Syrena

Obie te kreacje są ciekawie i konsekwentnie poprowadzone, ale zaskakującym był dla mnie fakt, jak bardzo można zmienić wydźwięk i interpretację postaci opierając się na tym samym materiale źródłowym.

Plusy

  • Świetna rola Katarzyny Walczak
  • Ważny temat społeczny
  • Minimalizacja warstwy wizualnej

Ocena

8.5 / 10

Minusy

  • Nierównomierność obsad

Strony: 1 2

Kinga Chwiałkowska

Inżynier z artystyczną duszą. Zakochana w musicalu, ale dramatem nie pogardzi – tym teatralnym oczywiście. Na dobrą kawę i Harrego Pottera, w nieprzebranych ilościach, zawsze znajdę czas.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze