Za parę godzin wybije grudzień, nadszedł więc czas na wysyp produkcji o tematyce około-świątecznej. Przez najbliższy czas będziemy więc krążyć między zimowymi komediami romantycznymi a filmami familijnymi. Uroczyście otwieram więc sezon seansem nowości Netflixa, czyli filmem Rodzinne zamiany.
Na początek zastrzegę, że od tego typu produkcji nie spodziewam się żadnej oryginalności. Filmy świąteczne – zarówno rodzinne jak i romantyczne – powstają wszystkie od jednej kalki. Lubię się jednak na nich dobrze bawić, zaśmiać, czy pokibicować bohaterom. Czy dostałam któryś z tych elementów, oglądając Rodzinne zamiany? Trudno powiedzieć…
Triumfy świeci tutaj motyw zamiany ciał, który ma pomóc wzajemnemu zrozumieniu się. Rodzina Walkerów boryka się właśnie z tym brakiem zrozumienia, a każde z nich stoi u progu dużej szansy życiowej. Matka stoi na ostatnim stopniu przed awansem, ojciec ma okazję powrócić do kariery muzycznej, córka może stać się piłkarką reprezentacji, a syn rozpocząć naukę na prestiżowej uczelni. Kiedy jednak rodzice zamieniają się ciałami z dziećmi, sprawy naturalnie się komplikują.
Zobacz również: Życzenie – recenzja filmu. Nieudany koncert życzeń
Śledzimy więc losy dwójek – ojciec zamieniony z synem oraz matka przemieszana z córką. Każda para po kolei próbuje złapać wszystkie sroki za ogon przez wzajemną pomoc. Jest to jednak pasmo porażek – któż by się spodziewał, że pani architekt zawali mecz piłki nożnej, grając w miejsce uzdolnionej kapitanki drużyny? Nie jest trudno się domyśleć, jak to się dalej rozwija. Jeszcze łatwiej domyślić się, jak się skończy – naturalnie na każdego czeka niezliczona ilość szans, bo działa magia świąt.
Zobacz również: W nich cała nadzieja — recenzja filmu. Idą trzy roboty przez pustynię
Na szczęście bohaterowie się jako tako bronią. Duet Eda Helmsa i Brady’ego Noona ma w sobie jakąś miłą więź, w którą jestem w stanie uwierzyć. Gorzej jednak wypada damski, nieco neurotyczny zestaw – najpierw się długo wkurza, później długo płacze. Mam nadzieję, że Emma Myers po występie w Wednesday ma przed sobą ciekawsze projekty. Natomiast Jennifer Garner może nie utknęła, ale od keidy skojarzyłam jej rolę w Dziś 13, jutro 30, nie mogłam się oprzeć wrażeniu nieco tylko zmienionej powtórki z rozrywki.
Humor nie porwał mnie zupełnie. Wyraźnie widać, gdzie miał się pojawić – ale wypada nijako, momentami wręcz zniechęcająco. Przykładowo, przewija się wątek najmłodszego bobasa, który zamienił się ciałem z psem. Wygląda to koszmarnie, wręcz niepokojąco. Wiem, że pies na dwóch nogach miał być śmieszny, tak samo jak galopujący na czterech nogach dzieciak, ale…nie. Takich pomysłów na gagi niestety jest więcej i z ogromną chęcią, wywaliłabym wszystkie.
Zobacz również: Napoleon — recenzja filmu. 160-minutowe demo
Czy jednak to wszystko znaczy, że bawiłam się źle? Rodzinne zamiany wylecą mi z głowy najdalej za kilka dni, ale seans nie był jakąś tragedią. Na familijny świąteczny seans będzie w sam raz. A jak się wyjdzie na kilka minut dokroić ciasta, to się za wiele nie ominie. Jeżeli jednak szukacie świątecznej produkcji rozgrzewającej serca, to lepszym wyborem będzie powrót do klasyków pokroju Kevina samego w domu. Pewnie nawet śmiechu będzie więcej.
Obrazek główny: Materiał prasowy.