Najnowsze dzieło Mike’a Cheslika może się prawdopodobnie okazać najbardziej szalonym filmem, jaki będzie wam dane zobaczyć w tym roku. W dobie odchodzenia od czarno-białych niemych filmów, to właśnie takie projekty pokazują, że tego typu ograniczenia odblokowują nieograniczone pokłady kreatywności.
Setki bobrów podbiły serca polskich fanów niekonwencjonalnego kina gatunkowego już w zeszłym roku, podczas szóstej edycji Octopus Film Festival. To właśnie tam, dzięki głosom publiczności, film Mike’a Cheslika zdobył drugie miejsce w konkursie głównym. Jest to też czwarta produkcja z tegorocznej stawki, która trafia do dystrybucji kinowej. Wcześniej, we wrześniu, dostaliśmy Wojny jednorożców (obecnie dostępne na HBO Max), Światłonoc w listopadzie oraz Psa i Robota pod koniec stycznia. Ten ostatni wciąż można złapać w kinach. Wszystkie te filmy cechuje skrajna wręcz oryginalność w podejściu do prezentowanej historii. Jednak to właśnie Setki bobrów są w stanie zapewnić niekontrolowaną dawkę czystego humoru.
Zobacz również: Pies i robot – przedpremierowa recenzja filmu. Czułe studium przyjaźni
Gorzelnik Jean Kayak (Ryland Brickson Cole Tews) jest niespecjalnie doświadczony w sztuce survivalu. Musi jednak odnaleźć się w nowej roli, żeby zapewnić sobie szansę przetrwania srogiej zimy. Obserwujemy więc jego groteskową nieporadność w desperackich próbach polowania z mieszanką politowania i rozbawienia. Trzeba mu przede wszystkim przyznać jedno – jest nieustępliwy pomimo porażek i utraty ekwipunku. Reżyserowi udaje się również całkiem sprawnie uniknąć popadania w powtarzalność. Choć kilka razy odwiedzamy te same miejsca z zastawianymi pułapkami, za każdym razem Kayak podchodzi do nich z nowym ekwipunkiem oraz bogatszy o zdobytą wcześniej wiedzę.
Oprócz oczywistych inspiracji klasyką kina pokroju filmografii Mela Brooksa można śmiało stwierdzić, że Setki bobrów czerpią również garściami z gier survivalowych. Są one bowiem w swojej fundamentalnej strukturze zbliżone do dzieła Cheslika. O ile główna fabuła jest pobieżnie zarysowana, większość czasu poświęcamy na zbieranie zasobów, handlowanie oraz wytwarzanie przedmiotów. Co jednak wyróżnia podejście Kayaka do tego tematu, to jego nieograniczona kreatywność. Żadna z przygotowanych przez niego konstrukcji nie miałaby prawa działać w rzeczywistości, ale w ramach tej konkretnej historii każda zdaje się mieć całkowity sens.
Zobacz również: Wojny Jednorożców – recenzja filmu. Plusz, róż, śmierć i pożoga.
Im dalej w las, tym więcej bobrów. Konsekwentnie zanikają również wszelkie prawa fizyki wraz z jakimkolwiek racjonalnym wyjaśnieniem wydarzeń na ekranie. Jean bowiem zaczyna konstruować coraz bardziej wymyślne pułapki, żeby wyrobić postawiony przez handlarza niebotyczny cel, którym jest upolowania setek bobrów. Tylko w ten sposób zdoła uzyskać zgodę na poślubienie jego córki – Kuśnierki. Kayak rusza zatem z powrotem na łowy, zmotywowany bardziej niż kiedykolwiek.
Tymczasem na trop bobrzego kłusownika wpada Sherlock Bóbr wraz z Watsonem. Wszystkie upolowane ciała towarzyszy zostają skonfiskowane, a Jean Kayak doprowadzony przed oblicze sprawiedliwości. Tym sposobem przenosimy się do gigantycznej twierdzy-tamy, która jednocześnie okazuje się siedzibą sądu. Od tego momentu Cheslik odpina wrotki całkowicie. Dostajemy dynamiczne sceny pościgów, bijatyki z wykorzystaniem licznych rekwizytów, a nawet mrugnięcie okiem do fanów Power Rangers. Z kolei fantastyczna realizacja tych scen sprawia, że niejednokrotnie zbieramy szczękę z podłogi zastanawiając się: jak oni to, u licha, zrobili?
Zobacz również: Światłonoc – recenzja filmu. Porządny folkowy horror
Ostatecznie Setki bobrów to prawdziwie szalony projekt, który wykorzystując slapstkickową komedię, sprawnie łączy elementy Looney Tunes z surrealizmem filmów George’a A. Romero. Ta sprawnie skonstruowana historia, która stale zaskakuje kreatywnymi pomysłami i humorem, jest w stanie dostarczyć mnóstwa rozrywki nawet najbardziej wymagającym widzom. Tak unikalnego, niesłusznie zapomnianego obecnie przez twórców, stylu niemego kina komediowego prawdopodobnie nie powstydziłby się sam Charlie Chaplin ani Buster Keaton.
Źródło obrazka głównego: MayFly