Grief Chapter – wywiad z Ryanem Guldemondem. W swojej istocie śmierć nie jest zła

Miesiąc temu istniejący już od niemalże dwóch dekad zespół Mother Mother powrócił z najnowszym albumem Grief Chapter. To kolejna perełka w ich dyskografii, zawierająca dwanaście niezwykle dynamicznych singli. Wraz z premierą płyty grupa rozpoczęła intensywną trasę koncertową. My będziemy mieli przyjemność gościć ich na żywo już 26 marca w Warszawie. Wirtualnie spotkałam się z Ryanem Guldemondem, głównym wokalistą zespołu, aby porozmawiać o najnowszym dziele Mother Mother, ich procesie twórczym oraz przyszłości.


Natalia Banaś (NB): W Waszym najnowszym albumie Grief Chapter możemy posłuchać o alienacji, szukaniu swojego miejsca na świecie i akceptowaniu własnej wyjątkowości. Czy możesz powiedzieć coś więcej o temacie płyty?

Ryan Guldemond (RG): Dla mnie głównym tematem albumu jest śmierć, śmiertelność, żałoba.

Natomiast w utworze Normalize tematem rzeczywiście jest celebracja indywidualności. Używamy w niej koncepcji śmierci, sugerując, że poświęcając swoje prawdziwe ja, metaforycznie umieramy. Prawdopodobnie każdy z nas może to zrozumieć. Jednocześnie bycie pozbawionym swojej prawdy, jakkolwiek to dla każdego wygląda, jest niezwykle brutalne. To właśnie o tym napisaliśmy tę piosenkę.

NB: Mając na uwadze fakt, że Grief Chapter porusza temat śmierci, uważasz, że jest on albumem pesymistycznym czy optymistycznym?

RG: Płyta jest definitywnie optymistyczna. Myślę, że w swojej istocie śmierć nie jest zła. Ona jest czymś prawdziwym, jednocześnie nadaje życiu kontekst. W swoich utworach próbujemy zasugerować, że myślenie o śmierci może być punktem odniesienia dla tego, jak żyć; możemy żyć bardziej radośnie i z większą obecnością pamiętając, że nie jesteśmy tutaj na zawsze. Dlatego w moich oczach ten album jest bardzo optymistyczny.

Zobacz również: Mother Mother – Grief Chapter – recenzja płyty. Memento mori et carpe diem

NB: Jaka jest geneza albumu? Czy był to nagły pomysł, czy może jednak dojście do niego wymagało dłuższego procesu? 

RG: Jak w przypadku każdego stworzonego przez nas kawałka, płycie Grief Chapter nie towarzyszył wstępny plan. Zazwyczaj to wygląda tak, że w pewnym momencie decydujesz się chwycić gitarę, pójść do studia bądź usiąść do pianina, a tym samym otworzyć swoje serce na kreatywny proces, by nagle pojawił się temat. On sam się przed tobą odkrywa i to od ciebie zależy, czy chcesz go rozwinąć, czy nie. Dla mnie to właśnie tak wygląda. Wchodząc w kreatywną przestrzeń, nagle ukazał mi się temat śmierci, a ja stwierdziłem, że go uwielbiam. Jest w nim wiele głębi i warstw.

Potem piosenki naturalnie zaczęły się koncentrować wokół tego tematu. To jest właśnie sposób, w jaki tworzymy. To trochę tak, jakbyśmy nie musieli zbyt wiele robić, a po prostu pozostać otwarci. Wtedy koncepcja i album organicznie się zmaterializują.

NB: Jaki aspekt tworzenia jest Twoim ulubionym? 

RG: To, co przed chwilą opisałem. Brak kontroli i poczucie połączenia się z energią, która wręcz wydaje się mieć własną osobowość i siłę życiową. To tak, jakbym nie był sam podczas procesu tworzenia; jakby się pracowało z aniołami czy czymś podobnym. Bycie kreatywnym jest dla mnie bardzo duchowe. Dzięki temu czuję się złączony z wszechświatem i kryjącą się za nim tajemnicą. Bycie w środku tej magii, którą tworzenie przywołuje do życia. Uwielbiam to uczucie.

Zobacz również: Najlepsze albumy 2024 roku

NB: Chciałabym zapytać Cię o waszą wyjątkowość. Kiedy pierwszy raz miałam styczność z Mother Mother pomyślałam, że jesteście unikatowi i przez to intrygujący. Skąd ta wyjątkowość się wzięła? Czy Wasz styl wytworzył się naturalnie, czy może kryje się za tym jakiś głębszy proces? A może jest to efekt muzycznych inspiracji? 

RG: Żyjemy w świecie, w którym jesteśmy pod wpływem tego, z czym dorastamy, co widzimy i słyszymy. Kiedy siadamy do tworzenia, świat porusza się przez nas i wychodzi w bardzo unikalny sposób w relacji do posiadanych doświadczeń. Z tego powodu nasz styl jest efektem wpływu, a jednocześnie wytworzył się organicznie.

Kiedy usiadłem 20 lat temu do pierwszych utworów Mother Mother pamiętam, że one trochę spadały nam z nieba. Były dziwne i unikatowe. Nie próbowałem tworzyć tych cech. One po prostu się pojawiły. Być może ma to wiele wspólnego z muzyką, z którą dorastałem. Lubię dziwne zespoły, jak Pixies, Talking Heads, Violent Femmes czy Björk. Pop i rock były ekstrawaganckie, inne, nienormalne. Dlatego myślę, że to znalazło swoje ujście w pierwszych piosenkach, które zdefiniowały nasz dźwięk.


Kontynuuj czytanie wywiadu na następnej stronie.


Strony: 1 2

Natalia Banaś

Dumna psia mama, miłośniczka dobrej muzyki, kina oraz lisów. Dla relaksu ogląda i czyta horrory. Wiecznie z głową w chmurach i napiętym kalendarzem. Swoje popkulturowe zachwyty oraz frustracje przelewa na Worspressa i wiadomości głosowe do znajomych. Kiedy nie odpisuje, próbuje zrobić Ghostface'a na szydełku.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze