Jenny Finn – recenzja komiksu. Lovecraft od ojca Hellboya

Jenny Finn, choć raczej zapomniana w twórczości Mike’a Mignoli, a już na pewno w świecie komiksów, swym powstaniem przyczyniła się do jednego z ciekawszych projektów ze świata Batmana.

Mowa oczywiście o Zagładzie Gotham, w której to zamiłowanie rysownika Troya Nixeya do wiktoriańskich klimatów i potworów, połączyło się ze światem Człowieka-Nietoperza. Projekt ten nie miałby prawa bytu, gdyby nie wydana w 1999 roku, recenzowana tutaj Jenny Finn, pierwszy wspólny projekt duetu Mignola-Nixey. Po ćwierć wieku od premiery, komiks w końcu zadebiutował w Polsce i cóż – wydaje mi się, że warto było czekać!

Zobacz również: Nieśmiertelny Hulk. Tom 5 – recenzja komiksu. Pora na lanie

Historia zabiera nas do wiktoriańskiego Londynu, którego mieszkańcy muszą mierzyć się z dwoma potwornymi zagrożeniami. Na ulicach grasuje bowiem morderca, który za cel obiera kobiety, które w brutalny sposób pozbawia życia. Jakby tego było mało, w mieście panoszy się zaraza, której ofiary zmieniają się w stwory pokryte mackami. Nasz bohater, Joe, stanie w samym centrum tych wydarzeń, będących połączonych z pewną opowieścią o dziewczynce zrodzonej z morza – Jenny Finn…

jenny finn

Jenny Finn to stosunkowo krótki komiks, bo liczący jedynie 136 stron. Nie zdziwiłbym się, gdybyście połknęli go na raz, ale bynajmniej nie z powodu objętości tej opowieści, a historii w niej zawartej. Już od pierwszych stron zostaniecie wciągnięci w niezwykle interesującą intrygę, gdzie każda potencjalna odpowiedź rodzi kolejne pytanie. Skąd się wzięła zaraza i czy da się ją pokonać? Kto i dlaczego morduje kobiety na londyńskich ulicach? No i w końcu – kim jest tajemnicza, tytułowa dziewczynka? Skojarzenia z Lovecraftem są tu jak najbardziej na miejscu, no bo cóż może być bardziej lovecraftowskiego, niż mieszanka Anglii, tajemniczych stowarzyszeń i rybo-stworów?

Zobacz również: Lovecraft a filmy – trzy ekranizacje, na które warto zwrócić uwagę

Całości klimatu dopełnia jedna z najbardziej wyjątkowych kresek, jakie widziałem w komiksie. Istny unikat. Nienaturalna, wynaturzona, można rzec, że po prostu brzydka. A jednak idealnie wpisująca się w tę historię, wzbudzająca fascynację połączoną z niepokojem. Dzięki temu właśnie, Jenny Finn jest bez wątpienia dziełem wartym uwagi; pod względem klimatu nawet i pozycją wyjątkową.

Niestety, pod względem scenariusza nie jest już tak dobrze. Obiecujące założenie historii, kieruje się drogą sprawdzonych, acz solidnych ścieżek. Rozczarowuje jednak sam finał Jenny, który można najlepiej opisać słowem rozczarowujący. Wciąż, dzieło Mignoli i Nixeya warto znać. To jeden z tych komiksów, gdzie klimat robi robotę.

Plusy

  • Intrygująca historia...
  • Wszechobecnie panujący, lovecraftowski klimat
  • Niezwykła kreska Nixeya

Ocena

8 / 10

Minusy

  • ... z nieco rozczarowującym finałem
Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze