iDKHOW – Gloomtown Tour – relacja z koncertu w Warszawie

Zbliżam się do budynku, za którym chowa się klub Proxima i z daleka widzę wężyk kolejki. Wszyscy czekamy, kiedy obok zatrzymuje się zaciekawiony rowerzysta i pyta: Kto dzisiaj gra? Zza pleców słyszę podekscytowany głos: iDKHOW!

I DON’T KNOW HOW BUT THEY FOUND ME, czy też po prostu iDKHOW, po raz pierwszy zagrał koncert w Polsce. Wybór miejsca padł na klub Proxima – mieści on sporo ludzi, a jednocześnie przestrzeń wprowadza dość intymną atmosferę. Mimo tłumów, scena i artyści znajdują się blisko widowni, więc nietrudno poczuć się częścią czegoś wyjątkowego. I to właśnie – wyjątkowe zgranie – zdefiniowało wczorajszy koncert.

Zobacz również: Sting – 2024 World Tour – relacja z koncertu w łódzkiej Atlas Arenie

Jako stała bywalczyni koncertów, trafiałam na lepsze i gorsze, a zależy to tak samo od artysty jak i od publiczności. Bywa różnie, a na niemal każdym wydarzeniu znajdzie się kilka osób z przypadku, czy po prostu mało zaangażowanych we wspólną zabawę. Tymczasem, koncert iDKHOW zapisze się w mojej pamięci jako ewenement – bo gdzie się nie rozejrzeć, sami fani z pełną znajomością tekstów.

Zobacz również: Najciekawsze koncerty 2024 roku w Polsce. Metallica, Justin Timberlake, Rod Stewart i więcej!

Od pierwszej do ostatniej piosenki nie mogłam się nadziwić, jak wzorowo przebiega koncert. Pierwsze dźwięki Do It All The Time – publiczność momentalnie włączyła się w śpiew z elektryzującą energią. Tu warto wspomnieć, że nie było żadnego supportu, więc ciężar nabudowania napięcia spadł w całości na Dallona Weekesa – chociaż okazało się, że nie ma takiej potrzeby. Ekscytacja była wręcz namacalna, a ludzie zaczynali się ruszać jeszcze zanim zespół pojawił się na scenie.

I tak koncert zaczął się od piosenek z poprzedniej płyty Razzmatazz oraz debiutanckiej epki 1981. Różnią się one brzmieniowo od albumu Gloom Division, więc charakterystyczne intra spełniły poniekąd rolę supportu. Już wcześniej pełen energii tłum fanów dostał kolejny zastrzyk energii. Wtedy właśnie przyszedł czas na pierwszy utwór z najnowszego albumu, czyli otwierająca płytę piosenka Downside. Utwór poprzedziła krótka opowieść wokalisty o problemach, które zdawały się piętrzyć tuż przed samym koncertem – choć ostatecznie wszystko się udało.

Następnie w połowie piosenki padł komputer z podkładem pianina.

Tak więc na scenie zapanowała mała konsternacja, widownia zgodnie się roześmiała, a artysta wyszedł z sytuacji obronną ręką. Wyszło zabawnie, piosenka została odegrana półtora razy, a każda kolejna interakcja Weekesa z publicznością miała w sobie humor tej pierwszej pogadanki.

Zobacz również: Budka Suflera gra już 50 lat! Wywiad z Tomaszem Zeliszewskim

Po małym przerywniku przyszedł czas na kolejne piosenki z najnowszej puli, ponownie odśpiewane przez fanów Gloomtown Brats, Infatuation oraz Sixft. Zdaje się, że stuprocentowa znajomość tekstów wywarła wrażenie na wokaliście, bo przed przejściem do kolejnych utworów ze sceny padło kilka słów o piosenkach napisanych w piwnicy po drugiej stronie globu – a tak dobrze znanych tutaj. Tak więc, czy następnie pojawiały się nowe czy stare utwory nie miało to znaczenia – bo cała sala śpiewała, skakała i angażowała się w drobne zagadania do tłumu.

Trzeba przyznać, że Dallon Weekes ma rękę do nawiązywania relacji z publicznością i prowadzenia show. Nie tylko charakterystyczna barwa głosu jest jeszcze bardziej hipnotyzująca na żywo, ale głos jest też dobrze wykorzystany poza piosenkami. Połowa słów skierowanych do ludzi była spontanicznie, delikatnie wyśpiewana, co wywołało wrażenie, że oto coś powstaje na naszych oczach. Pojawiła się też gratka dla fanów wcześniejszej twórczości Weekesa, jako że zagrano piosenkę Visitation of the Ghost zespołu The Brobecks.

Zobacz również: Najlepsze albumy 2024 roku

Nie zabrakło też prostego, a skutecznego powtarzania dźwięków czy dzielenia sali na pół w celu zrobienia chórków do piosenki. Wszystko to działało bez zarzutu i dobrze balansowało się z resztą, nie wybijając nikogo z słuchania dobrej muzyki. Nic więc dziwnego, że po finalnych piosenkach Choke oraz Razzmatazz owacja trwała przez kilka minut, a zespół wyszedł na zagranie bisu. Przewrotnie na koniec pojawiła się piosenka Nobody Likes the Opening Band oraz kolejny utwór z repertuary The Brobecks, Boring.

Ostatnim gestem było odwrócenie mikrofonu w stronę publiczności oraz zejście ze sceny wśród oklasków. Dlaczego to był tak wyjątkowy koncert? Z mojego doświadczenia wynika, że rzadko trafia się na tak spójną grupę odbiorców. Publiczność, która bawi się razem i wyraźnie czerpie z tego ogromną przyjemność, odbija się także w artyście. Na koncercie iDKHOW udało się jak nigdy, a takie momenty warto przechowywać w pamięci.

Dziękujemy organizatorowi koncertu, winiarybookings.pl za możliwość udziału w wydarzeniu.

Fot. główna: Materiał promocyjny płyty Gloom Division/iDKHOW.

iDKHOW
Fot. Materiał promocyjny/winiarybookings.pl
Anna Baluta

Jeśli nie odpisuje, to pewnie ogląda serial. Wykształcona amerykanistka, która z premedytacją zapisuje się na kolejne zajęcia z telewizji. Jak nie ogląda, to czyta, słucha albumów, czasem przypomni sobie o studiowaniu i pracy - ale to w międzyczasie.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze