Taylor Swift w Warszawie – relacja z koncertu

Wizyta Taylor Swift w Warszawie była najbardziej wyczekiwaną imprezą muzyczną tego roku. 3 dni wyprzedanych koncertów na PGE Narodowym, na każdym z nich 65 000 fanów wewnątrz i setki słuchające na błoniach. Wśród nich były nasze dwie redaktorki – Julia i Zuza. Dziewczyny brały udział w drugim koncercie, który odbył się 2 sierpnia.


Julia Stolpa


Taylor Swift była moją idolką, gdy miałam około 15 lat. Z czasem jej muzyka dalej towarzyszyła mi w życiu, chociaż nie nazywałam się już jej wielką fanką. Gdy usłyszałam, że zagra w moim mieście, nastoletnia ja piszczała z podekscytowania, jednak dorosła ja pilnowała portfela. Tym sposobem wylądowałam na samym szczycie bocznej trybuny górnej. Obawiałam się o jakość dźwięku i widoczność, na szczęście moje obawy zostały szybko rozwiane. 

Zobacz rownież: Pić, jeść… śpiewać! Relacja z ABBA The Museum

Z tak wysoka Taylor wprawdzie nie była zbyt wyraźna (szczególnie dla osoby z wadą wzroku), jednak mi to zupełnie nie przeszkadzało. I tak byśmy raczej nie pogadały ani do siebie nie pomachały. Moje miejsce miało tę zaletę, że nie było ścisku oraz był swobodny przepływ powietrza – a dla mnie to bardzo istotne. 

Fani dosłownie szaleli, a atmosfera była niesamowita. Ludzie wymieniali się bransoletkami przyjaźni. Do mnie podszedł nastoletni chłopiec, który widząc, że nie mam żadnej na wymianę, dał mi jedną ze swoich! To był naprawdę uroczy moment. Dodatkowo niemal każdy był wystylizowany na jedną z er Taylor, a patrząc na jej 18-letnią karierę – stylów było mnóstwo! Rządziły przede wszystkim kowbojskie kapelusze i buty, ale znalazło się też kilka wiernych kopii stylizacji koncertowych czy nawet sukien ślubnych!

Zobacz również: Cały ten rap – recenzja serialu. Polska rapem stoi

taylor swift
Źródło: Instagram Taylor Swift

Przechodząc do samego show – WOW. Zaczęło się grubo, ponieważ supportem było Paramore – mój ukochany zespół, którego zaczęłam słuchać jakoś 2 lata przed Tay. Hayley i reszta grali przez około 40 minut i nie zabrakło nowszych piosenek Ain’t It Fun czy Still into You ani starszych hitów typu Misery Business czy The Only Exception. Wokalistka była prawdziwym wulkanem energii i naprawdę zadbała o rozgrzanie publiczności.

Jednak to nie na nich czekało 65 000 ludzi na stadionie. Koło 19:30 na scenie pojawiła się ONA. Fani dosłownie oszaleli, a ci z wrażliwszym słuchem wyciągali słuchawki wygłuszające, żeby móc lepiej słyszeć, co się dzieje na scenie, a nie tylko na trybunach. Sam koncert trwał 3 godziny, podczas których Taylor schodziła jedynie się przebrać. Widać było jej ogromne zaangażowanie, profesjonalizm i perfekcjonizm. Nie było miejsca na przypadki – każdy gest, każda mina, wszystko było doskonale dopracowane. Nawet opaski koncertowe miały na sobie specjalne urządzenia, które w odpowiednich momentach świeciły, tworząc niesamowite wrażenia wizualne.

Zobacz również: Joshua Bassett – The Golden Years – recenzja albumu

Taylor zaczęła od płyty Lover – to było moje pierwsze zaskoczenie, ponieważ nie lubię sprawdzać setlist przed wydarzeniem i spodziewałam się, że ery będą po kolei. Ta losowość nadała jednak dużej unikalności i dzięki temu było mniej przewidywalnie. Artystka zgrabnie przeplatała taneczne hity ze słynnymi balladami. Nie zabrakło 10-minutowej wersji All too Well, Shake it Off, Love Story czy Anti-Hero. Nie pojawiła się żadna piosenka z jej debiutanckiej płyty, a ze Speak Now usłyszeliśmy niestety tylko Enchanted. Jako że najbardziej lubię te wcześniejsze ery, byłam tym trochę zawiedziona, jednak to tak naprawdę jedyny minus.

Całe show było naprawdę niesamowitym doświadczeniem. Zarówno dorosła, jak i nastoletnia ja byłyśmy zachwycone, a całość pozostawiła niedosyt. Z przyjemnością poszłabym jeszcze kolejny raz, żeby móc ponownie doświadczyć tej atmosfery.


Zuza Graczyk


Na co dzień słucham przeróżnej muzyki. Jednak to właśnie Taylor Swift bezkonkurencyjnie zajmuje w moim rankingu pierwsze miejsce. Fanką piosenkarki zostałam dopiero w 2020 roku. The Eras Tour było więc dla mnie pierwszą okazją na usłyszenie Taylor już w roli idolki na żywo. Kupiłam bilety dla siebie oraz siostry i zaczęłam planować nasze stroje, bransoletki przyjaźni itp. Odliczanie do 2 sierpnia można było uznać za rozpoczęte.

Warszawę przejęły Swifties w koszulkach z trasy lub dopracowanych przebraniach. Największa kumulacja fanów znajdowała się oczywiście pod samym stadionem. Ludzie chętnie wymieniali się bransoletkami i komplementowali swoje outfity. Zaopatrzona w malutki baner sama zebrałam trochę nowej biżuterii, a także podpisy na mojej koszulce Junior Jewels. Przed przyjazdem do stolicy bałam się, że wejście na PGE Narodowy przy takiej ilości osób będzie utrudnione. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy przy bramie na moją trybunę było praktycznie pusto! Szybko trafiłam na swoje miejsce.

Zobacz również: Najlepsza podpoznańska domówka. Relacja z Enea Edison Festival

Taylor Swift
Instagram Taylor Swift // TAS Rights Management

Czas oczekiwania minął, a na scenie pojawił się zespół Paramore. Przyznaje, że byłam niesamowicie podekscytowana, gdyż słucham ich zdecydowanie dłużej od Taylor. Był to mój pierwszy koncert na tym stadionie, więc nie miałam wcześniej okazji zweryfikowania opinii o złym nagłośnieniu. Na szczęście arena była niestraszna Hayley Williams, której niesamowity wokal wypełnił całą przestrzeń. Tyle głosu w tak małej osobie! Wiem, że niektórym Paramore nie przypasował jako support gwiazdy pop, jednak bez wątpienia pobudzili oni publiczność.

Występ zespołu minął szybko. Nastała krótka przerwa, którą można było wykorzystać na pójście do toalety. Po jakimś czasie z głośników rozbrzmiało Applause Lady Gagi, a tłum zaczął szaleć. Owacje stały się jeszcze głośniejsze, kiedy jako następna puszczona została piosenka You Don’t Own Me, a na ekranach wyświetlił się zegar. Następne słowa należały już do Swift. It’s been a long time coming – rozpoczęło się intro The Eras Tour. Nie ma chyba bardziej ekscytującego momentu dla fana muzyki, niż dźwięki aktu otwierającego długo wyczekiwany koncert.

Zobacz rownież: Najciekawsze koncerty 2024 roku w Polsce. Metallica, Justin Timberlake, Rod Stewart i więcej!

Następnie były już tylko ponad 3 godziny wypełnione muzyką Taylor Swift. Nie ukrywam, że nie był to dla mnie zwyczajny koncert. Całość przypominała raczej skrupulatnie wyreżyserowane przedstawienie, wypełnione spektakularną choreografią i grą aktorską. Wszystko chodziło jak w zegarku. Piosenkarka wykonywała utwory z poszczególnych er, schodząc ze sceny jedynie w celu zmiany kreacji. Jakże wymagający musiał być ten występ! Można mieć różne opinie na temat Swift, jednak nie da się odmówić jej niespotykanej pracowitości. Warto zauważyć, że pomimo wielu godzin śpiewu połączonego z tańcem głos artystki był nienaganny.

Niektórzy stwierdzą, że tak długi koncert jest przesadą. Z perspektywy fanki odczuwam jednak wręcz niedosyt. The Eras Tour to hołd dla prawie 20 lat pracy Taylor. Dla Swifties z krótszym stażem jest to niepowtarzalna okazja do cofnięcia się w czasie i przeżycia na żywo wszystkich (no, prawie…) albumów gwiazdy. Jest to widowisko. Nie ma tutaj miejsca na luźniejsze momenty czy interakcje z widownią. Przez to, że miałam miejsce na górnych trybunach, nie czułam do końca obecności mojej ukochanej artystki. Następny koncert Swift na pewno będę podziwiała z mniejszej odległości.

Zobacz również: Najlepsze albumy 2024 roku

Taylor Swift
Instagram Taylor Swift // TAS Rights Management

Oczywiście uważam, że koncerty są dla każdego. Jednak wątpię, aby The Eras Tour było odpowiednim miejscem dla osoby, która nie jest bardzo przywiązana do Taylor. Nie gra ona tylko największych hitów (nie ma ich przecież tylu, aby wypełnić 3-godzinny set). Są tu gratki dla oddanych fanów: 10-minutowa piosenka może nużyć towarzysza Swiftie, jednak ja prawie wyplułam swoje płuca, śpiewając całość. Była to noc pełna wzruszeń, które niosła siła tysięcy głosów krzyczących do swoich ulubionych piosenek.

Zastanawiam się, co nastąpi dalej. Zostało już niewiele występów w tej największej w historii trasie koncertowej. Taylor Swift jest jednak niepowstrzymana i można się po niej spodziewać wiele. W dokumencie z 2020 roku powiedziała: jest to prawdopodobnie jedna z ostatnich szans dla mnie jako artystki, aby uchwycić się takiego sukcesu. 4 lata później wyniosła jednak swoją karierę na kolejne wyżyny. Czy da się osiągnąć w branży muzycznej jeszcze więcej? Prawdopodobnie będziemy musieli poczekać na kolejną trasę Taylor Swift, aby się o tym przekonać.


Źródło obrazka wyróżniającego: materiały promujące film Taylor Swift | The Eras Tour (Taylor’s Version) dostępnego na Disney+
Julia Stolpa

Za dnia korpo, w nocy zaś redakcja. Dużo słucha, dużo ogląda, a najwięcej czyta. Miłośniczka kryminałów i fantastyki w nowoczesnym wydaniu. Nie pogardzi również podróżami i poznawaniem bardziej lokalnych obszarów popkultury.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze