Dublin – niepowtarzalny klimat, bogata historia i kuźnia muzycznych talentów. To stąd pochodzi U2, tu narodzili się pionierzy shoegaze’u, My Bloody Valentine. Sinéad O’Connor stawiała tutaj swoje pierwsze kroki. Z tego krajobrazu wyłoniła się także formacja Fontaines D.C. – nadzieja współczesnej muzyki rockowej. Ich 4. studyjny album, Romance, ukazał się 23 sierpnia.
Fontaines D.C. to bez wątpienia objawienie ostatnich lat. Dubliński kwintet ma na swoim koncie albumy, które nie tylko podbiły serca słuchaczy z całego świata, ale także cieszyły się dużym uznaniem wśród krytyków muzycznych. Na każdym krążku zespół dokonuje istnego mariażu gatunkowego, łącząc elementy post-punku, rocka, hip-hopu, a nawet shoegaze. Członkowie nieustannie podkreślają swoją tożsamość narodową, wplatając w teksty motywy kulturowe i historyczne.
Debiutancki Dogrel (2019) był jak manifest młodego pokolenia. Przedstawił rzeczywistość i zmagania irlandzkich obywateli. Zdmuchnął kurz z – wydaje się – uśpionego punk rocka, odświeżając gatunek i wtłaczając w niego zupełnie nową energię. Zaledwie rok po debiucie ukazało się A Hero’s Death – nieco tonujące buntowniczą dynamikę. Na płycie znalazły dojrzalsze utwory, eksplorujące tematykę alienacji i wszechobecnej presji wywieranej przez otoczenie. Trzeci z kolei album, czyli wydany w 2022 roku Skinty Fia, dał nam jedną z najpiękniejszych ballad – I Love You – która, podobnie jak Nie pytaj o Polskę autorstwa Grzegorza Ciechowskiego, opowiada o skomplikowanej miłości do ojczyzny. Jak więc przy tak bogatym dorobku wypada najnowsza płyta, Romance?
Zobacz również: Sobel – W związku z muzyką – recenzja albumu
Romance poniekąd kontynuuje to, co zapoczątkowały poprzednie wydawnictwa, jednak robi to w zupełnie inny, intrygujący sposób. Być może jest to w pewnym stopniu zasługa Jamesa Forda (odpowiedzialnego za produkcję albumu), który w ostatnim czasie majstrował także przy świetnym Memento Mori od Depeche Mode czy Prelude to Ecstasy the Last Dinner Party. Kluczową rolę odgrywa tu jednak nieustanne dążenie zespołu do eksperymentowania z muzycznym wizerunkiem i konsekwentnego rozwijania swojego brzmienia.
Tytułowy utwór, stanowiący wprowadzenie do 37-minutowego „romansu” z chłopakami z Fontaines D.C., już od pierwszych sekund sprawia wrażenie, że pod powierzchnią melodii ukryło się coś mrocznego, złowieszczego i nieodgadnionego. Monumentalne, miejscami gotyckie, brzmienie jest jak tło dla sceny grozy, gdzie w ciemnym pomieszczeniu migocząca żarówka rzuca krótkie, nieregularne błyski światła. Każde jej mignięcie pogłębia uczucie niepokoju, jakby coś za moment miało się wydarzyć, pozostawiając słuchacza w stanie ciągłego oczekiwania. Starburster, jako jeden z singli promujących album, miał premierę już w kwietniu. Wokalista, Grian Chatten, w jednym z wywiadów przyznał, że powstanie piosenki wiąże się z atakiem paniki, którego doświadczył na stacji londyńskiego metra. Refren utworu przepełniają więc gwałtowne wdechy nadające całości klaustrofobicznego wymiaru.