Bloodhound – recenzja gry. Robota wykonana tak na 30%

Może to mój wiek, a może zbyt intensywny tryb życia, ale nazwę recenzowanej tu gry wbiłem sobie do głowy dopiero po skojarzeniu z pewnym zespołem muzycznym. Z drugiej strony, może jestem zbyt samokrytyczny. Bo ile to już tworów, mniej lub bardziej kultowych, miało w przedrostku słowa takie jak hellbloodpain czy demon? Ważniejsze jednak jest pytanie, czy debiutancka gra niezależnego, polskiego studia Kruger & Flint Productions – Bloodhound – należy do tych mniej, bardziej czy może absolutnie nie-kultowych?

Zamysł jest dobry, ale ciężko, żeby nie był, jak reklamujesz swój produkt jako hardkorowa, oldschoolowa strzelanka z masą krwi i przygrywającego w tle metalu. W końcu, kto by tego nie chciał? No cóż, na papierze to i komunizm wydaje się ekscytującą ideą. Twórcy Bloodhound mieli jednak o tyle łatwiej, że ich pomysł miał szansę wypalić – i rzeczywiście, w pewnym sensie wypalił.

Zobacz również: Najlepsze polskie gry

Nie jest to gra triple-A, nie jest to nowy Painkiller ani też konkurent dla Dooma. To produkcja prosto od pasjonatów, którzy – podejrzewam – chcieli złożyć hołd albo przypomnieć graczom o starych, kultowych strzelankach z przełomu wieków. W Bloodhound dostajemy okazjonalne bugi i glitche, fabuły właściwie nie uświadczymy, wizualnie jest brzydki, a zróżnicowania gameplayowego ze świecą szukać. Normalnie, pewnie bym krzyczał i się oburzał, że coś takiego zostało wypuszczone na rynek. Ale ten tytuł kosztuje obecnie nieco ponad 2 dyszki, a przy tym zapewnia – o dziwo – naprawdę sporo frajdy!

Od razu uprzedzam – frajdy uświadczycie raczej tylko z myszką, bo nie wyobrażam sobie, by nawet największy wymiatacz mógł robić takie akcje na padzie, jak na powyższym trailerze. Niemniej, sieka w Bloodhound jest naprawdę przyjemna i rzeczywiście aktywuje w głowie nostalgiczne wspomnienia z dawnych, PC-towych strzelanek. Niezły design potworków i fajne spluwy, a przy tym przygrywający graczowi metal (bardzo niezgrabnie włączający się tylko przy przeciwnikach i wyłączający natychmiast po tym, jak tych przeciwników rozwalimy) sprawiają, iż jestem w stanie polecić kupno Bloodhound za te 2 dyszki.

Zobacz również: Scorchlands – recenzja gry. Ptasia kolonizacja kosmosu

Tak jak mówię, gra nie jest nawet dobra – jest bardzo przeciętna, ale przynajmniej twórcy są świadomi tego, co wypuścili. Nie wciskają kitu, że jest to coś ponad list miłosny do starych gier i nie zdzierają kasy jadąc na nostalgii – dlatego bardzo to doceniam. Śmieję się w tytule recenzji, przywołując walaszkowe 30%, ale to tylko żarty. Mimo pierwszych, mocno negatywnych wrażeń, bardzo szybko wsiąkłem w rzeź, którą oferuje Bloodhound i spędziłem przy niej dobrych parę godzin. A potem? A potem zainstalowałem na moim retro PC Painkillera i zniknąłem na następnych kilka godzin.

Plusy

  • Oldschoolowa rzeź, dająca zaskakująco dużo funu
  • Stosunek cena-jakość
  • Całkiem niezły design przeciwników i spluw

Ocena

5.5 / 10

Minusy

  • Szczątkowa fabuła i bardzo ograniczony gameplay
  • Okazjonalne bugi, glitche i crashe
  • Gra zdecydowanie pod myszkę
Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze