Kiedy umieramy, najlepiej by było – o ile nie wierzymy akurat w reinkarnację – ażeby nasza dusza na dobre opuściła ten ziemski padół. Nie każdej jednak jest to dane. Co zaś dzieje się z tymi, które nie mogą odejść? Cóż – prawdopodobnie trafiają na cmentarz osobliwości.
Wydaje się, że w życiu Maxa Opoki wreszcie wszystko zaczęło się układać. Zadomowił się w Lawendowym Dworku, opanował sytuację na cmentarzu, zaprzyjaźnił się z zamieszkującymi go duszami i pracownikami. Ale taki luksusowy spokój nie może przecież długo trwać…
Max dostaje propozycję nie do odrzucenia: zostanie wysłany z misją szpiegowską na inny cmentarz położony… hm, tam gdzie wrony zawracają – w maleńkiej wiosce Pokos na skraju Zimowej Puszczy. Kiedy Max przybywa na miejsce, nie zostaje zbyt życzliwie przyjęty, ani przez żyjących mieszkańców, ani przez tamtejsze dusze. A co gorsza, dziedziczka cmentarza okazuje się… no cóż, nad wyraz specyficzna. Livia – niepozorna, białowłosa dziewczyna z niepokojącym blaskiem w oczach – trzyma całą Zimową Puszczę żelazną ręką. Jakim cudem udaje jej się poskromić niepokorne dusze? Dlaczego jest tak wrogo nastawiona wobec całego świata? Jakie tajemnice kryje cmentarz, którym opiekuje się młoda dziedziczka?
Z pozoru prosta misja okazuje się coraz bardziej skomplikowanym zadaniem…
– opis wydawcy
Zobacz również: Todo arde. Wszystko płonie – recenzja książki. I niech świat zapłonie
Moja pierwsza styczność z twórczością Pauliny Hendel miała miejsce lata temu, jeszcze na początku liceum. Wtedy to w ręce wpadł mi Strażnik – pierwsza część serii Zapomniana Księga. A jakie wywarł on na mnie wrażenie? No więc, myślę, że wystarczy nadmienić, iż zaraz po zakończeniu czytania kupiłam z marszu trzy kolejne części. Niestety jednak, jak na złość, nie miałam przez te wszystkie lata okazji nadrobić swoich impulsywnych zakupów. Jakiś czas temu, spoglądając na nie, wciąż dzielnie czekające na półce, zaczęłam się nawet zastanawiać, czy kiedy już wreszcie po nie sięgnę, twórczość autorki wciąż będzie mnie jarać tak samo jak w 2019 roku. Przecież tyle się zmieniło od tamtego czasu… Wtedy jednak w moje pole widzenia wkradł się Cmentarz zagubionych dusz – najnowsza powieść spod pióra pani Hendel, wciąż czekająca na recenzentów. Taka okazja nie mogła się zmarnować; jeśli miałam przekonać się, czy nadal lubię dzieła tej pisarki, musiałam to zrobić teraz.
Klikając w tę recenzję – o ile weszliście w nią poprzez naszą stronę główną – zapewne już wiecie, do jakiego wniosku doszłam. Cmentarz zagubionych dusz to jedna z najlepszych książek, jakie w tym roku wpadły mi w ręce. Nie tylko dobiła do poziomu, na jakim wspominam Strażnika, ale wręcz go przekroczyła. Historia Maximusa Opoki wciąga jak diabli, a przez ostatnich 200 stron trudno w ogóle przestać czytać – chęć dowiedzenia się, co dalej, jest zbyt silna. Nie chcę Wam zdradzać za wiele z fabuły, bo moim zdaniem powinniście sprawdzić ją sami. Powiem jedynie, iż akcja satysfakcjonująco rozwija się z każdym krokiem przybliżającym nas do finału, natomiast sama końcówka zdecydowanie oddaje. Dawno nie czułam się tak usatysfakcjonowana po zakończeniu książki.
Zobacz również: Lato dni ostatnich – recenzja książki. Mała apokalipsa
Duża w tym zasługa zresztą samych bohaterów oraz relacji pomiędzy nimi. Max, nasz fish out of water wewnątrz pokosowej społeczności, doskonale sprawdza się jako oczy i uszy czytelnika, wraz z nim uczącego się lokalnej kultury. Dziedzic Lawendowego Dworku nie jest ani głupi, ani miałki, jak to czasem niestety miewają w zwyczaju tego typu postacie. Opoka to nie w ciemię bity cwaniaczek, którego odwaga od czasu do czasu graniczy z głupotą – co zresztą nie raz i nie dwa ktoś mu wypomina. Serce ma jednak po właściwej stronie, choć gdyby jemu samemu ktoś coś takiego powiedział jeszcze na początku książki, zapewne by go wyśmiał. Mimo że sam uważał się za wyrachowanego gnoja idącego po trupach do celu, zarówno on, jak i my, szybko przekonujemy się, iż to tylko bariera ochraniająca go przed zewnętrznymi zagrożeniami, pod spodem kryjąca dobrego, lojalnego gościa.
Trochę trudniejsza do rozczytania i moralnej oceny była natomiast Livia, dziedziczka cmentarza w Pokosie. Gdybym miała określić ją jedną frazą, wybrałabym: ekstremalnie dziwna. Nigdy nie wiadomo, co pannie Fuego najlepszego chodzi po głowie. Swój to czy wróg? Cholera wie – przynajmniej z początku. Jej relacja z Maxem, choć bardzo ekscentryczna, ma w sobie jednak pewien intrygujący magnetyzm. Na mnie podziałał on ze swoją pełną mocą, muszę szczerze przyznać. Co prawda byłoby to rozwiązanie na wskroś kliszowe, aczkolwiek akurat w tym konkretnym przypadku wcale bym się nie obraziła, gdyby skończyli jako para. Razem tworzą czysty chaos, ale w tym szaleństwie jest metoda i świetnie mi się na ten duet patrzyło.
Zobacz również: Co porusza martwych – recenzja książki. Zwłoki nie chodzą…?
Postacie drugo- i trzecioplanowe również są świetne, aczkolwiek gdybym miała zacząć o nich gadać, to nie starczyłoby mi recenzji. Przejdźmy więc do kolejnego szalenie ważnego elementu tej układanki: świata przedstawionego. Sam zamysł na cmentarze osobliwości oraz powiązaną z nimi religię bardzo mi się spodobał. Jest jednocześnie bardzo podobny i zauważalnie inny niż religie znane z naszych realiów. Dusze biegające po ziemi pod różnymi zdeformowanymi postaciami to przeważnie pokutnicy – choć czasem ich pośmiertna kara to nie kwestia ich grzechów, a niefortunnych paktów podpisywanych przed śmiercią bądź niedokończonych ziemskich spraw. Cmentarze osobliwości stanowią więc swego rodzaju czyściec. Jednocześnie trafiają tam jednak również wszystkie najgorsze szumowiny, więc coś takiego jak piekło zdaje się tu nie istnieć.
Same bóstwa także mogą przywieść na myśl te nasze, choć również nie do końca. Jest ich 4: Ojciec, Matka i dwóch Synów. To dość nieliczna gromadka jak na wierzenie politeistyczne, aczkolwiek wszyscy oni zdają się zupełnie odrębnymi bytami, w związku z czym nie można ich też traktować jak Trójcę Świętą, czyli jako poczwórne wcielenie jednego, nadrzędnego boga. Oprócz tego istnieją wewnątrz tej religii co najmniej dwa odłamy – jeden z nich na piedestale stawia Ojca i Synów, którzy cenią sobie bogactwa zgodnie z zasadą „nie ma nic za darmo”, natomiast drugi – Matkę, kochającą wszystkie swe dzieci po równo niezależnie od ich majątku. Oba one mają zaś niezbyt pochlebne mniemanie o sobie nawzajem.
Zobacz również: Obcy. Zimna Kuźnia – recenzja książki. Wylęgarnia ksenomorfów
Wszystko to tak naturalnie wplata się w całą historię, że aż trudno tego nie docenić. Zderzenie kulturowe między dziedzicami dwóch skrajnie różnych cmentarzy ogląda się z dużym zaangażowaniem, a jednocześnie nie czuć przy tym, by którekolwiek z podejść było przez autorkę przedstawiane jako jednoznacznie lepsze lub gorsze. Są po prostu inne. I oba z nich są całkowicie naturalne dla czytelnika, kiedy już wdroży się on w całą historię. Kupiłam ten świat z całym dobrodziejstwem inwentarza, od początku do końca. Nie wiem, czy chciałabym w nim żyć, ale z pewnością chętnie poobserwowałabym go jeszcze trochę dłużej.
Język, jakim Paulina Hendel opisuje cały ten przepiękny festiwal cudaczności także wciąż mi odpowiada. Jest mniej wulgarny, niż zapamiętałam to w Strażniku, ale przy tym wciąż tak samo „swojski”. Cmentarz zagubionych dusz, mimo jego długości, czyta się dzięki temu błyskawicznie. Pod kątem korekty także wypada zresztą nieźle – dopiero pod koniec ze dwa czy trzy razy natknęłam się na coś do drobnej poprawki, zdecydowana większość książki była wolna od bubli. A skoro już o warstwie technicznej, warto też wtrącić ze dwa słowa o okładce. Ogólnie rzecz biorąc, ilustracja jest ładna i w oczywisty sposób nawiązuje do treści, za co należy się plus. Brakuje mi w niej jednak jakiejś takiej… sama nie wiem, ikry? Patrząc na nią, mam wrażenie, że jest kapkę bez życia. Ale to może tylko moje nieuzasadnione wrażenie.
Zobacz również: Harde bestie – recenzja książki. Każda potwora znajdzie swojego terminatora
Cmentarz zagubionych dusz to świetna książka, a dla mnie – jeszcze lepszy powrót do twórczości Pauliny Hendel. Moje obawy, czy wciąż będzie mi się ona podobać, były zupełnie bezpodstawne. Bawiłam się genialnie, bohaterów bardzo polubiłam, świat przedstawiony mnie kupił, a przystępny język pozwolił przemknąć przez książkę dużo szybciej, niż przewidywałam. Koniecznie muszę nadrobić poprzedni tom tej serii. Ten obecny natomiast serdecznie polecam każdemu, kto jeszcze się zastanawia. I każdemu, kto wcześniej się nie zastanawiał, ale teraz zaczął. W sumie to polecam po prostu każdemu, a co tam. Nawet jeśli nie spodoba Wam się aż tak bardzo jak mnie, to na pewno nie będziecie mogli powiedzieć, że zmarnowaliście przy niej czas. Za to akurat ręczę.
Autor: Paulina Hendel
Okładka: Martyna Biegała
Wydawca: We need YA
Premiera: 9 października 2024 r.
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Stron: 507
Cena katalogowa: 54,90 zł
Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Poznańskim. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne – kolaż (Poznańskie)