Życie osób postawionych najwyżej w kościelnej hierarchii z reguły owiane jest tajemnicą. To samo tyczy się najważniejszego zgromadzenia w kościele katolickim, czyli konklawe. Odbywa się ono po śmierci papieża, za zamkniętymi drzwiami, i nikt – poza jego członkami – nie wie jak tak naprawdę przebiegają obrady. Takie sekrety poruszają wyobraźnię twórców, a jej efekty możemy obejrzeć w filmie Konklawe.
Konklawe jest oparte na książce Roberta Harrisa o tym samym tytule. Miałam przyjemność, za namową koleżanki, przeczytać ją dwa lata temu. Zapamiętałam ją jako niesamowicie wciągającą i pozostającą w pamięci na długo. Nic więc dziwnego, że gdy dowiedziałam się o ekranizacji musiałam od razu ją zobaczyć.
Film rozpoczyna się od śmierci papieża – przez jednym uwielbianego, przez drugich znienawidzonego. Jest to moment, w którym kościelni hierarchowie zjeżdżają się do Watykanu, by dokonać wyboru jego następcy. Za przebieg całości odpowiedzialny jest dziekan Lawrence. Gdy wydaje się, że wszyscy kardynałowie są już na miejscu i można zamykać drzwi pojawia się mężczyzna, twierdzący, że został mianowany in pectore przez zmarłego papieża, czyli kardynał Benitez. Oznacza to, że jego nazwisko utrzymywane było w tajemnicy ze względów bezpieczeństwa – przebywał na misjach na terenach wojennych, między innymi w Afganistanie.
Zobacz również: Juror 2 – recenzja filmu. O 100 minut za długo
Kardynałowie przez czas trwania konklawe odizolowani są od świata zewnętrznego, a miejsca, w których mają przebywać, są dodatkowo zabezpieczone przed wzrokiem ciekawskich i ewentualnymi podsłuchami. Wszystko więc, co widzimy od tego momentu, jest możliwym scenariuszem wydarzeń, a nie historią opartą na faktach.
Tym, co jako pierwsze rzuca się w oczy, są absolutnie przepiękne zdjęcia. Niemal każdy kadr można byłoby zatrzymać i wydrukować jako wspaniałą fotografię. Nie bez powodu w tym momencie na drugiej karcie przeglądam filmografię Stéphane Fontaine’a, żeby móc podziwiać więcej tej wirtuozowskiej pracy. Tym, co dodatkowo potęguje piękno obrazu jest gra światłem – momentami wręcz barokowa. Szczególnie sceny w sali kinowej czy też momenty zamyślenia dziekana Lawrence’a to prawdziwy majstersztyk.
Zobacz również: Cisza nocna – recenzja filmu. Horror starości
Kolejnym plusem jest obsada. Trzeba przyznać, że widząc nazwiska takie jak Ralph Fiennes, Stanley Tucci czy John Lithgow wiadomo było od razu, że Konklawe będzie na wysokim poziomie. Ale nie spodziewałam się, że na aż takim. Fiennes dał prawdziwy popis swoich umiejętności. Wersja książkowa jego postaci charakteryzowała się wieloma przemyśleniami dziekana, jego rozterkami wewnętrznymi. To są rzeczy, które bardzo trudno przerzucić na ekran, jednak Fiennes samymi oczami był w stanie przekazać wszystko. Niepotrzebne były słowa, żeby zrozumieć jego odczucia. Pozostali aktorzy również genialnie wcielili się w swoje role i każdym z nich byłam na równi urzeczona.
W obsadzie znalazł się też polski akcent. W roli księdza Janusza Woźniaka wystąpił Jacek Koman. Mimo dość epizodycznej roli również zasługuje on na pochwałę. Wspaniale oddał sedno granej przez siebie postaci. Chociaż trochę przykre było, że Polak – jak to zwykle bywa – przedstawiony został jako mający problem z alkoholem.
Dużą rolę w fabule odgrywa cisza. Potęguje ona napięcie i emocje bohaterów. Film zdecydowanie nie jest przegadany, a część kwestii zostaje wręcz niedopowiedzianych i do domysłu dla widza.
Dla wielu osób Konklawe może być filmem kontrowersyjnym. Kardynałowie nie są w żaden sposób gloryfikowani. Nie są oni świętymi chodzącymi po tej ziemi. To ludzi z krwi i kości, którzy popełniają błędy, są zakłamani, pyszni, ambitni. Są jak każdy inny zwykły śmiertelnik. Dziekan Lawrence chcąc, aby wybrany papież rzeczywiście zasługiwał na swoje stanowisko, demaskuje spiski i tajemnice swoich kolegów po fachu. Kardynałowie w odosobnieniu zdejmują przyjmowane maski i na jaw wychodzą skrzętnie skrywane przez nich sekrety.
Zobacz również: Quo Vadis – recenzja filmu. Męczennictwo widza
Ważną kwestią podjętą przez film jest porównanie tego jak jest z tym jak powinno być. Kardynał Benitez, który jest nowy w tym środowisku, jest wyraźnym kontrastem dla zastanej sytuacji. Szczególną rolę odgrywa scena, w której wszyscy kapłani zebrali się w sali kinowej. Ścierają się tam ze sobą dwa zupełnie rozbieżne poglądy: jeden nawołujący do wojny religijnej i braku tolerancji dla jakiejkolwiek inności; drugi, mówiący o wzajemnym szacunku i wierze.
Konklawe jest zdecydowanie jedną z najsilniejszych kinowych premier ostatnich lat. Jak na film skierowany do mas uważam, że jest ambitny. Niesamowite kadry, zabawa światłem i dźwiękiem oraz gra aktorska sprawiają, że widz przez cały film siedzi wpatrzony w ekran. To zdecydowanie uczta nie tylko wizualna, ale też intelektualna. Jest to świetna adaptacja równie dobrej książki, która po seansie na długo zapada w pamięci. Żałuję tylko, że nie mogę go zobaczyć znowu po raz pierwszy i ponownie podziwiać ten obraz świeżym spojrzeniem.
Pani Stolpa może zachwycać się obrazem, zdjęciami, grą aktorów ale w wypadku tego filmu trudno mówić o „uczcie intelektualnej”. Dlaczego? Bo ten film w ostatecznym rozrachunku nie przedstawia uczciwie i obiektywnie stanowiska „frakcji” konserwatywnej w kościele katolickim. Ale co najważniejsze nie mówi prawdy o fundamentach doktryny chrześcijańskiej w zakresie spraw tam poruszanych a które jakby mogło wynikać są palącym problemem świata współczesnego. To język tej części świata nie tylko filmowego który jest w swych ideologicznych założeniach po lewej stronie sporu społecznego.