Jakbym różnorodnie nie starała się czytać, fantastyka zawsze mnie znajdzie. Tym razem padło na Skraj, czyli fantastykę nieoczywistą – przynajmniej miejscowo.
Tytułowy Skraj to fatalne miejsce do życia – skuty lodem upust w zboczu góry nie żywi swoich mieszkańców, a przeraźliwe zimno pochłania równie wiele istnień, co ciemna przepaść. Jedynym sposobem na przetrwanie są dostawy żywności i narzędzi od Glacjan – skrzydlatych bestii, które w zamian za pomoc porywają część ludzi z domostw.
Zobacz również: Cmentarz zagubionych dusz – recenzja książki. Śmierć to dopiero początek
Tam właśnie urodziła się Dawsyn, przedstawicielka trzeciego żyjącego na Skraju pokolenia. Kilkadziesiąt lat wcześniej Glacjanie napadli na wioskę u podnóża góry, zrzucili jej mieszkańców na jej zbocze i założyli prywatną hodowlę. Dwa razy do roku każda rodzina musi wystawić jednego jej członka na potencjalną ofiarę. Od siedmiu lat Dawsyn jest ostatnią ze swojego rodu – ale w tym roku kończy się jej szczęście, gdy Glacjanie zabierają ją z góry.
Pomysł wyjściowy jest niesamowicie ciekawy. Odizolowana społeczność składa się już wyłącznie z urodzonych na Skraju i wraca do instynktów z bardzo wczesnych cywilizacji. Priorytetami są jedzenie, ciepło, drzewo na opał – a w tle w roli niechcianej pozostałości przewija się pytanie o zasadność takiego życia. Ta część trwa jednak stosunkowo krótko. Początek opowieści jedynie lekko zarysowuje nam sytuację na Skraju.
Akcja szybko przeskakuje do typowych motywów gatunku. Przyznam – tu mnie trochę wymęczyło, bo działy się rzeczy, które już czytałam tyle razy… Pojawia się drugi bohater – nieoczywisty sojusznik, stojący częściowo po stronie wroga pół-Glacjanin, który jednak powoli zaskarbia sobie zaufanie Dawsyn. Oczywiście zmuszeni są do współpracy przez okoliczności, łączy ich wspólny cel, a przy okazji noce są zimne, a jaskinie ciemne. Osobiście czekam aż enemies to lovers oraz wariacje there was only one bed wreszcie wyjdą z mody. Jeśli natomiast lubicie te motywy – hej, solidna część książki polega właśnie na tym.
Zobacz również: Todo arde. Wszystko płonie – recenzja książki. I niech świat zapłonie
Mniej klasycznym elementem jest natomiast barwna karawana postaci w tle – przyjaciele i sojusznicy Ryona (pół-Glacjanina), którzy wprowadzają nieco humoru albo trochę tajemniczości, zależnie od sytuacji. Ten delikatny akcent sprawdził się lepiej w pokazywaniu relacji głównych bohaterów niż narracja prowadzona ze zmiennej perspektywy. Więcej o uczuciach Ryona szło dowiedzieć się z dialogów pobocznych postaci, niż z jego przemyśleń w kilku rozdziałach.
Wspólne tułaczki po lasach jednak wreszcie się kończą i wracamy do poważniejszej tematyki. Dawsyn – jedyna uciekinierka ze Skraju – poznaje świat, który jest doskonale świadomy opuszczonej przez niej społeczności. Leżące u podnóża góry królestwo stawia jej żałobne pomniki – ale poza tym nie robi nic.
W tym miejscu bardzo (bardzo!) chciałabym powiedzieć więcej, ale myślę, że dalsza część opowieści najlepiej wypada bezspoilerowo. Można rzucić okiem jeszcze raz na tytuł recenzji i obstawiać, jak może się to wszystko potoczyć.
Zobacz również: Lato dni ostatnich – recenzja książki. Mała apokalipsa
Powrót do ujmującego mnie początku ma mocne brzmienie. Nie twierdzę, że fantastyka nie podejmuje trudniejszych tematów – ale nie spodziewałam się jak zgrabnie i subtelnie Skraj rozwinie pomysł niedobrowolnej kolonii. Fragmenty podbudowujące ten wątek są wprowadzane powoli, wręcz niepozornie – a potem wychodzi z nich naprawdę interesujący obraz.
Największa zaleta stanowi jednocześnie największy zarzut. Ten ciekawy, miejscami poruszający koncept świata niestety ustępuje kroku dużo słabszej, przewidywalnej jak alfabet relacji głównych bohaterów – których to motywów mamy na pęczki na półkach księgarni. Odkładając na bok kwestię lubienia enemies to lovers – sam wątek można poprowadzić sprawniej; tak, aby bardziej wpasowywał się w całą opowieść. Są w nim co prawda urocze czy nawet zabawne momenty, ale czuć tu nieuchronne żniwo przekonania, że każdy romans musi się zacząć od wrogości, a skończyć na kilkustronicowych scenach erotycznych. Czy tylko ja jestem taka oporna?
Zobacz również: Obcy. Zimna Kuźnia – recenzja książki. Wylęgarnia ksenomorfów
Skraj ma więc swoje momenty – jest tak most pomiędzy lekkim romantycznym czytadłem, a mocnym komentarzem społecznym. Czy jest to połączenie, które uważam za dobre? Niekoniecznie, ale jedna strona przypadła mi na tyle do gustu, że przetrwałam drugą – i mimo niedociągnięć oraz mojego braku sympatii nie była to katorga. Tak się zapowiada, że pojawi się kontynuacja – a przez [spoilery, spoilery, spoilery] mogę się spodziewać rozwoju faworyzowanych przeze mnie wątków. Pozostaję więc w zaintrygowaniu – i jak zwykle, czekam.
Autor: Stacey McEwan
Tłumaczenie: Aleksandra Adamczewska
Wydawca: Feeria
Oprawa: miękka, barwione brzegi
Stron: 440
Powyższy tekst powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem Feeria. Dziękujemy!
Fot. główna: Kolaż z użyciem okładki/ Wydawnictwo Feeria.