Szukacie dobrych nausznych słuchawek bezprzewodowych? Jeśli tak, to chyba mam pewną propozycję.
Słuchawki soundcore Space One to nauszne, bezprzewodowe słuchawki bluetooth z trochę wyższej półki cenowej niż ta, na którą zwykle się decyduję. Nie owijając w bawełnę, po przetestowaniu ich wiem już, że są absolutnie warte swojej ceny. Na promocji można je dostać poniżej trzech stówek, natomiast w porównaniu z tymi, które wcześniej kupowałam za 150-200 złotych… No cóż, nie ma w ogóle porównania.
Zobacz również: Belkin SoundForm Pulse – recenzja słuchawek
Space One występują w trzech kolorach do wyboru – czarnym, beżowym i ciemnoniebieskim. Kupując je, w zestawie dostajemy także woreczek-pokrowiec oraz dwa kable: USB i przewód audio. Nie mamy tu natomiast kostki ładowarki, więc w to akurat trzeba wyposażyć się osobno. Słuchawek co prawda nie ma potrzeby ładować jakoś często – bateria wystarcza na 40-55 godzin – ale od czasu do czasu by jednak wypadało, więc warto zaopatrzyć się zawczasu.
Pierwsze, co zwróciło moją uwagę zaraz po założeniu soundcore Space One to fakt, że są bardzo wygodne. Okupują to co prawda niezbyt kompaktowym rozmiarem, ale w zamian za to nie ma się co martwić o odgniecenia na uszach po godzinie. Nauszniki są na tyle duże, że spokojnie osłaniają całą małżowinę. I wiem, wiem, w tej półce cenowej to pewnie żadne osiągnięcie, aczkolwiek mnie podjarało, to się z Wami tym faktem podzielę.
Zobacz również: Linkin Park – From Zero – recenzja albumu
Zaraz po założeniu, uruchomieniu i sparowaniu słuchawek otrzymujemy bojowe zadanie zainstalowania do nich aplikacji. W niej zaś mamy sporo ciekawych funkcji do skonfigurowania. Znajdujemy tam między innymi ustawienia filtrów dźwięku (ręcznie lub poprzez HearID, kalibrujące się do naszego słuchu). Są tam też funkcje automatycznego pauzowania po zdjęciu słuchawek (działa), Wind Noise Reduction (działa), sterowniki do customizowania wedle własnego widzi-mi-się, tryb łatwego rozmawiania oraz redukcja dźwięków otoczenia.
Przy tym ostatnim chciałabym się na chwilkę zatrzymać. Wewnątrz tej opcji do wyboru znajdują się trzy tryby – normalny, transparentny (wpuszczający dźwięki z zewnątrz) oraz usuwanie hałasu. Rzeczywiście czuć różnicę, przełączając się między nimi, choć w przypadku tego trzeciego „usuwanie” to nie do końca jest słowo, którego bym użyła. Owszem, opcja ta zagłusza istotną część odgłosów z zewnątrz, aczkolwiek nie powiedziałabym, że wszystkie je usuwa. Kiedy ktoś coś do Ciebie powie, raczej usłyszysz – może nie co konkretnie mówi, ale sam głos się przebije. Szczekanie psa, lektor w autobusie czy dowolny co głośniejszy odgłos miasta – również. Nie brałabym więc nazwy tego trybu aż tak dosadnie do siebie. Eliminuje on rzeczy takie jak szum jadącego auta czy pogaduchy starszych pań w komunikacji miejskiej, ale z pewnością nie odetnie Cię całkowicie od otoczenia.
Zobacz również: Razer Kraken Kitty V2 Pro – recenzja słuchawek
Kiedy jednak dotrze już do Ciebie z zewnątrz szczątek czegoś, co rzeczywiście chcesz usłyszeć, nie musisz ściągać słuchawek. Tryby w Space One da się przełączać także guzikiem na nauszniku. Można więc spokojnie zapauzować sobie muzykę (także przyciskiem), a następnie przełączyć na transparentny i wysłuchać, czego trzeba. Odstające przyciski bardzo łatwo jest wymacać, a po ich długości zorientować się, który jest do czego. Są tylko cztery – pauza i głośność po prawej oraz włącznik i NC (zmiana trybów) po lewej stronie – więc nietrudno się ich nauczyć.
Fot. materiały promocyjne (soundcore)
No dobrze, ale ja tu sobie o guziczkach gadam, a Was zapewne najbardziej interesuje przecież jakość dźwięku. Żaden ze mnie specjalista, aczkolwiek wydaje mi się całkiem dobra. Do niektórych utworów trzeba było sobie jednak ręcznie dostroić parametry, więc szykujcie się na grzebanie w ustawieniach. Te pierwotne nie do końca radzą sobie z brzęczącymi, „cykającymi” odgłosami. Jasno słychać, że domyślnie słuchawki są nastawione na piosenki z mocnym basem i dość przejrzystym podkładem. Po poprzestawianiu sobie ręcznie niektórych rzeczy wszystko już jednak działa w porządku.
Zobacz również: Marilyn Manson – One Assassination Under God: Chapter One – recenzja albumu
Podczas testów terenowych zauważyłam jeszcze jeden drobiazg, o którym być może warto wspomnieć. A mianowicie: Space One nie najlepiej współgrają ze wstrząsami. Oczywiście nie mam na myśli tego, że robiłam im jakieś ekstremalne turbulencje w ramach eksperymentu, ale raczej takie codzienne sprawy. Przykładowo, jechałam sobie samochodem jako zawodowy pasażer tylnego siedzenia i wjechaliśmy na drogę w wyjątkowo złym stanie. Auto skakało po dziurach, a dźwięk w słuchawkach razem z nim. Przy co silniejszych trzepnięciach głos rozłączał się na ułamek sekundy, by zaraz potem wrócić i powtórzyć procedurę na kolejnym wertepie. Nie zmienia to natomiast oczywiście faktu, że to z tą jezdnią jest tu jednak zdecydowanie większy problem niż ze słuchawkami.
Słowem podsumowania, Space One to jak dotychczas najlepsze słuchawki, jakie miałam. Są wygodne, mają sporo przydatnych bajerów i dobry dźwięk z wyraźnym podbiciem basów. Przyciski na nausznikach łatwo odszukać na ślepo oraz rozróżnić między sobą dzięki ich zróżnicowanej wielkości. Jedynie tryb usuwania dźwięku otoczenia mógłby zostać jeszcze troszkę dopracowany, ale nawet i bez tego nie zamieniłabym tych słuchawek z powrotem na żadne z moich poprzednich.
Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z firmą Tabasco Media. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne (soundcore)