Niecałe 2 lata temu Bambi zyskała popularność za sprawą głośnego debiutanckiego albumu. Czy najnowszy TRAP OR DIE dorównuje swojemu poprzednikowi? Niestety nie do końca.
Przed zażyciem albumu TRAP OR DIE zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy trap niewłaściwie stosowany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu.
Powyższe słowa są pierwszym, co słyszymy po włączeniu najnowszego albumu Bambi. TRAP OR DIE łączy ze sobą energiczny trap z głosem nasyconym sporą dawką autotune’a, jak i ciekawymi, spokojniejszymi propozycjami. Te drugie prezentują się o wiele lepiej i nie męczą tak jak dynamiczne kawałki, do których nie miałabym ochoty nawet kręcić głową w klubie.
Zobacz również: The Weeknd – Hurry Up Tomorrow – recenzja płyty
Gdy pierwszy raz słuchałam TRAP OR DIE, pomyślałam, że najlepiej będzie to wyłączyć i więcej już do tego nie wracać. NUMBER ONE to nieciekawe intro, którego – momentami glitchującego się i piskliwego refrenu – nie da się słuchać. Trochę lepiej brzmi 101 DALMATYŃCZYKÓW. Flow wydaje się o wiele ciekawsze mimo chwil, w których artykulacja i stawianie akcentu nie są przyjemne. Beat z kolei brzmi jak kolejny type beat zdominowany przez basy i dziwne sample. MADONNA zdecydowanie jest jednym z najlepszych fragmentów płyty. Refren odraz wpada w ucho i stanowi wspaniałe przełamanie rapowych zwrotek.
Tytułowe TRAP OR DIE rozpoczyna się dźwiękiem z Chłopaków z baraków. Niestety zabieg ten robi się zbyt pospolity i przestaje zadziwiać. Poza tym w ogóle nie pasuje do tej piosenki – autotune’owej i nudnej, której nie ratuje nawet refren. Następnie dostajemy CLOUDS z gościnnym występem pochodzącej z Belgii Diny Ayady. Głosy wokalistek wspaniale się dopełniają. 4MYGANG stanowi spowiedź autorki, która z początku nie wydaje się niczym specjalnym. Z każdą chwilą jednak słuchacz skupia się coraz bardziej na tekście, a w połączeniu z ciekawym refrenem mocniej się wciąga. JORJA SMITH swoim wyjątkowym klimatem przypomina mi Grawitację z debiutu wokalistki. Ten spokojny, popowy utwór zdecydowanie mogę nazwać swoim ulubieńcem.
Zobacz również: White 2115 – Rockst4r – recenzja płyty
Zaraz po nim nadchodzi PIERWSZY DIAMENT. Brzmi podobnie do dwóch pierwszych kawałków, które zdążyły mnie zmęczyć. Typowa klubówka – dynamiczna, zdominowana przez basy, dla mnie jak najbardziej do pominięcia. Inaczej wypada TLEN z Young Igim na feacie. Bambi dostosowuje się do klimatu swojego gościa, co stanowi przyjemne, bardziej popowe przełamanie poprzedniej piosenki. NIE CHODZĘ Z FANAMI FREESTYLE można uznać za jego kontynuację. Pozostajemy w podobnym klimacie. Bambi spowalnia tempo jeszcze bardziej za pomocą nudnego refrenu. Zwrotki wypadają znacznie lepiej i energiczniej. Słysząc pierwsze dźwięki FOMO, nasuwa się stwierdzenie, że w tym klimacie pozostaniemy jeszcze przez chwilę. Jednak tempo przyspiesza, beat staje się wyrazistszy, a flow dynamiczniejsze. Podoba mi się, że tym razem stopniowo przechodzimy między popem a trapem, a nie tak gwałtownie jak wcześniej.
DRIN ZA DRINKIEM, na którym pojawia się Tede, utrzymane jest w nieco oldscholowym klimacie. Kolaboracja wydaje się dziwaczna, ale i tutaj artyści uzupełniają się i brzmią razem doskonale. To samo mogę powiedzieć o współpracy z Rów Babicze, czyli Ruw Bambicze. Najpierw agresywny refren przełamany jest przez słodki śpiew Bambi, a następnie uzupełniony jej rapem. Wciąż jestem zachwycona spokojnym, bardziej popowym CZEMU NIE ŚPISZ?, które od dłuższego czasu rozbrzmiewa w mojej głowie. Jeszcze subtelniej Bambi wita nas w NIE CHCESZ MNIE, którego tekst skłania do refleksji na temat miłości.
Zobacz również: Young Leosia – Atmosfera – recenzja płyty
Kontynuuje to TO NIE MA ZNACZENIA, na którym słyszymy Okiego. Szczerze, spodziewałam się czegoś lepszego, szybszego i trapowego, a dostałam coś, co mogłoby być intrem jakiegoś serialu dla nastolatków. TE SUKI również nie reprezentują sobą niczego wyjątkowego. Refren składa się z powtórzonego kilkakrotnie tytułu i niezbyt zrozumiałej przez nadmiar autotune’a frazy. Całość męczy i nudzi. Ostatni utwór, OUTRO, jest po prostu dobrym zakończeniem. Bez szału i bez zawodu.
Naprawdę nie bawiłam się zbyt dobrze, słuchając TRAP OR DIE. Oczywiście na albumie znajdują się ciekawe pozycje, na których odsłuch warto przeznaczyć chwilę. Wśród nich mogę wymienić większość gościnnych występów i popowych utworów, a nawet kilka trapowych. Jednak znaczna część płyty opiera się na autotune’owych, mocno basowych i niewyróżniających się piosenkach, które były w stanie mnie zmęczyć. TRAP OR DIE jest mocno średnim, pełnym zapychaczy, albumem wypadającym gorzej od swojego poprzednika.