BoyWithUke – relacja z koncertu Burnout World Tour w Warszawie

Artysta o pseudonimie BoyWithUke znany dzięki aplikacji TikTok wystąpił 9 lutego 2025 w klubie Stodoła w Warszawie. Polska była pierwszym przystankiem trasy koncertowej celebrującej albumu Burnout. Zobaczcie, jak wypadł Charley Yang na scenie bez swojej słynnej maski.

BoyWithUke to amerykańsko-koreański muzyk, który swoją tożsamość ukrywał przez wiele lat. Dopiero jesienią 2023 roku ujawnił ją światu. Trzeba podkreślić, że jego najnowszy album jest ostatnim wydanym pod pseudonimem BoyWithUke, a sam koncert wydawał się pożegnaniem z tą postacią i podsumowaniem dotychczasowej kariery. Najnowsza płyta znacznie różni się od poprzednich albumów. Wszystko za sprawą zmian w życiu prywatnym artysty, o czym sam wspominał w trakcie wydarzenia.

Zobacz również: Najciekawsze albumy metalowe 2025 roku

BoyWithUke Burnout Tour
fot. Popkulturowcy

Zmarzniętą po oczekiwaniu w kolejce widownię szybko rozgrzało duo Esme Emerson. Rodzeństwo i zaprzyjaźniony z nimi gitarzysta wyszli na scenę o godzinie 19:00 jako support Charleya. Wprawdzie ich muzyka nie była energetyzująca, ale przyjemne, akustyczne dźwięki były niczym miód dla uszu. W trakcie oczekiwania na gwiazdę wieczoru mogliśmy pobujać się do kilku ich piosenek. Zagrali też m.in. Yard, Please czy Too Far Gone. Wbrew pozorom Esme Emerson, jak na dość mało znany zespół, pozostawili wrażenie doświadczonych na scenie. Szczególnie moją uwagę przykuły drobne interakcje z widownią, jak serduszko do fanów, które pokazała Esme. W rezultacie do słuchania swoich utworów zapewne zachęcili niejednego widza.

O godzinie 20:00 fani w końcu doczekali się występu głównego. Nastała ciemność… Podekscytowane krzyki fanów, dym, niebieskie światła i oniryczne głosy rozbrzmiewające z każdego kąta sali. Aż w końcu… Burn rozbrzmiało, a dźwięk przeszył wszystkich dookoła. Odbiór pierwszej piosenki zepsuł mi nieco dym, którego było po prostu za dużo. Artystę udało mi się dostrzec dopiero w połowie utworu. Zdecydowanie od samego początku BoyWithUke starał się wytworzyć wręcz psychodeliczny nastrój. W tym celu stosował różne efekty dźwiękowe, w rezultacie nadając swojej muzyce oryginalnego brzmienia, a całemu wydarzeniu wyjątkowego klimatu.

Zobacz również: Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat – recenzja filmu. I gdzie ten cały potencjał?

Bez chwili przerwy Charley zaczął śpiewać utwór Paper Planes. Trzeba przyznać, że czułem się dość osamotniony w energicznym podskakiwaniu. Fani śpiewali wraz z artystą, mimo to niezbyt dali się porwać zabawie. Dziwi to ze względu na dość żywiołową prezencję Charleya Yanga. Po tym otwarciu BoyWithUke przywitał się z widownią i w jezzowym stylu zaprezentował wszystkich występujących na scenie.

Charley Ghost
fot. Popkulturowcy

Jak już wspomniałem, dym całkowicie przykrył artystę w pierwszych chwilach jego koncertu. Niestety przy utworze Ghost nastąpiła powtórka z rozrywki. Na całe szczęście rekompensował to głos Charleya i efekty świetlne, które sprawiały, że każde zdjęcie z koncertu przypomina kadr z filmu. Gdy scena znowu ukazała się moim oczom, dostrzegłem emocjonalnych wkład artysty w każdą śpiewaną linijkę. Widać było, że za tymi tekstami stały prawdziwe, głębokie uczucia. Pozwoliło to na utożsamienie się z młodym twórcą i przejęcie jego energii. Innymi słowy, widownia zaczęła się powoli rozkręcać.

Zapowiadając kolejne utwory, BoyWithUke opowiedział nieco o okolicznościach powstania albumu Burnout. Jak to zwykle bywa w muzycznym świecie, inspiracją było m.in. zakończenie związku. Po kilku żartobliwych radach na przetrwanie zerwania usłyszeliśmy pierwsze nutki Stranger. Nawiasem mówiąc, jest to mój ulubiony utwór z całej płyty, i prawie straciłem głos, wykrzykując kolejne wersy, bo śpiewem nazwać tego nie można. Następne były Gaslight, Corduroy i Petrichor – przy czym do zagrania tej ostatniej użył chusteczki pożyczonej od jednej z fanek. Konkretnie to włożył ją między struny, aby osiągnąć specyficzne dźwięki gitary. Nie martwcie się, chusteczka przetrwała! Nie da się ukryć, że chłopak ma talent do gry na instrumentach, a takie działania tylko to udowadniają.

Zobacz również: Epepe – recenzja książki. Klasyka rodem z liceum

Can You Feel It? BoyWithUke
fot. Popkulturowcy

W trakcie całego koncertu artysta na wiele sposóbów starał się nawiązywać kontakt z publiką. Jego żarty i różne aktywności, jak wspomniana chusteczka, były zabawne. Na dłuższą metę niestety BoyWithUke wydawał się mało naturalny. Było to szczególnie widoczne, gdy artysta, opowiadając o wydaniu utworu Pitfall, nazwał historię szaloną (ang. crazy). Tłum pod sceną nawiązał wtedy do znanej copypasty „Crazy? I was crazy once…”, co widocznie zdezorientowało Charleya. Ten niewiele odnosząc się do sytuacji, rozpoczął kolejny występ. Pole do ciekawej interakcji było dość spore. Co więcej, Charley niechętnie wykonywał te drobne gesty do widowni, które w przypadku występu jego supportu – Esme Emerson – urozmaicały występ. W każdym razie widocznie artysta musiał dłużej oswoić się ze sceną, bo kilka utworów później było już lepiej.

Nie schodząc jednak z tematu, po krótkiej solówce na gitarze akustycznej mogliśmy usłyszeć utwór Change. W tym miejscu nie wolno pominąć faktu, że aktywizacja publiczności szła coraz sprawniej. Przykładem może być ciekawa inicjatywa w połowie koncertu, czyli łowienie fanów. Ściślej mówiąc, BoyWithUke rzucił w tłum zabawkową rybę, a ten, kto ją złapał, trafiał na scenę. Twórca wyłowił Matiego, a co się stało dalej, zobaczcie już sami poniżej.

Zobacz również: Cobra Kai – recenzja finału. Tego nie dało się zrobić lepiej

Większość się ze mną zgodzi, że jednocześnie każdy chciałby i nie chciałby być na miejscu Matiego. Ostatecznie jednak chłopak kliknięciem klawisza rozpoczął kolejny utwór. W głośnikach rozbrzmiało Can You Feel It?, które jest jedną z najbardziej odsłuchiwanych piosenek albumu Burnout.

Kilka chwil później nastał wyjątkowy moment. Na scenie pojawiła się przeszłość artysty w postaci jego samego w kultowej masce. Podczas tej sceny Charley otrzymał swój artefakt – ukulele. W tamtym momencie fani  wręcz zwariowali. BoyWithUke perfekcyjnie wykorzystał okazję, aby utrzymać widzów w napięciu, i ostentacyjnie przyjął wręczane mu ukulele. Po chwili… pierwsze uderzenia w instrument dały nam pioswnkę Migranes z poprzedniego albumu. Potem, wraz z niewiarygodnie płynnym przejściem, Charley zaczął prezentować utwór, który dał mu największą rozpoznawalność. Chodzi tutaj oczywiście o Toxic mające na ten moment 172 miliony wyświetleń na serwisie YouTube. Następnie, po niedługiej anegdocie o tatuażach, artysta zaśpiewał IDGAF i Two Moons. Myślę, że dla wielu był to najlepszy moment w trakcie całego koncertu. Nutka nostalgii pozwoliła wrócić wspomnieniami do poprzednich lat, za co publika wydawała się bardzo wdzięczna.

Zobacz również: Bambi – Trap or die – recenzja płyty

Burnout World Tour
fot. Popkulturowcy

Wdzięczny był również BoyWithUke, który podziękował fanom za towarzyszenie mu przez wszystkie lata twórczości. Zapowiedział przy tym, że kolejnych kilka utworów, które zaprezentuje, to jego mniej znane kawałki z początków działalności. Właściwie to publiczności ten fakt nie przeszkadzał, bo większość śpiewała je bez zająknięcia wraz z występującym. Przynajmniej BoyWithUke nie zapomniał słów, o czym sam wspominał, że się tego boi. W tym czasie mogliśmy usłyszeć Route 9, Falling For You i IDTWCBF. Łagodny ton i tempo tych piosenek pozwoliły na odpoczynek po entuzjastycznej zabawie przy najbardziej znanych tytułach artysty.

Następnie Charley, zachęcając uczestników koncertu do kupna swoich produktów, zaśpiewał utwór Buy My Merch. Oczywiście kawałek nie był zbyt głęboki w przesłaniu, lecz spełnił swoją funkcję. Kolejki do stoisk z ubraniami BoyWithUke były dłuższe niż te po chleb w poniedziałkowy poranek. Tym akcentem artysta zakończył show i zszedł ze sceny.

Zobacz również: Niech żyją nam! Relacja z 10-lecia zespołu Lor

Zakończenie było na tyle nijakie i niejednoznaczne, że pozostawiło widownię zdezorientowaną. Sam zacząłem przywoływać artystę z powrotem na scenę, krzycząc „BoyWithUke”, a reszta to podchwyciła i zaczęła skandować „Jeszcze jeden”, co nie do końca było moją intencją. Jednakże Charley chyba wziął lekcje języka polskiego, bo ostatecznie przybył do spragnionych dalszej zabawy fanów. W nagrodę przyprowadził swojego brata, z którym wspólnie zagrał jeszcze 2 utwory z albumu Burnout. Przy pomarańczowoczerwonym oświetleniu i zapalonych latarkach w telefonach widowni usłyszeliśmy Love Lost oraz Easier. Po nich koncert dobiegł końca i wszyscy mogliśmy iść do domu.

Przyznam, że nabrałem się i tanecznym krokiem udałem się po kurtkę do szatni, gdy nagle usłyszałem budzącą się ponownie publikę. Charley zaśpiewał jeszcze jeden, nowy kawałek o tytule Doubt. Dopiero po tym kawałku gitarzyści rozdali widowni kostki do gry, a perkusista rzucił pałeczki. Około 21:30 koncert był dla fanów już tylko wspomnieniem.

Wspomnienia mają to do siebie, że niektóre na dłużej zostają w naszej pamięci, a niektóre są ulotne. W tym przypadku sądzę, że czas spędzony w klubie Stodoła nie ucieknie z mojej głowy. Pomimo kilku mankamentów jak powoli nabierająca energię widownia i początkowo słabe z nią interakcje artysty – było wspaniale. Efekty świetlne cieszyły oczy, głos Charleya i akompaniament cieszyły uszy, a atmosfera cieszyła serce. Setlista na wieczór dała pełną satysfakcję, a przerwy między utworami zwykle dodawały wiele wartości całemu wydarzeniu. Liczę, że artysta pozostanie wierny swojemu oryginalnemu koncertowemu stylowi i przyszłe trasy będą obfitowały w jeszcze więcej synestezyjnych doświadczeń. Liczę, że Charley odwiedzi Polskę ponownie. Zdecydowanie warto zobaczyć jego występ na żywo, do czego każdego zachęcam!


fot. główna: Popkulturowcy

Krystian Wieczorek

Aspirujący reżyser (jeszcze) bez portfolio. Za najważniejszą wartość w życiu uważam ciągły rozwój. Kocham poznawać ludzi, analizować filmy i zdobywać nowe umiejętności.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze