Żabson – Hollywood Smile – recenzja płyty

Hollywood Smile to nie tylko niesamowity powrót Żabsona, ale również hołd oddany złotej erze trapu. Na najnowszym albumie słychać inspiracje amerykańskim rapem, szybkie flow przesycone autotunem i masę skreczy.

Hollywood Smile powstało pod silnym wpływem amerykańskiego rapu. Nic dziwnego więc, że płyta w całości została zrealizowana w Los Angeles we współpracy ze Stefem Moro – inżynierem dźwięku, który wcześniej działał z Kanye Westem. Album składa się z 15 trapowych kawałków, które w sumie trwają niecałe 40 minut.

Zobacz również: Żabson – Ostatni Ziomal – recenzja płyty

Ogromną zaletą Hollywood Smile jest niesamowite flow Żabsona – różnorodne, zmienne, wyraziste. Album rozpoczyna się utworem JESZCZE RAZ, który zarówno sposobem akcentowania, jak i beatem przypomina Richard Millie Plain rapera Gunna. U Żaby jest jednak bardziej trapowy, elektroniczny klimat. Z kolei przez DRIP CHEAP GANG przewijają się podśpiewywane, śmieszne fragmenty, a do rytmu COWABONGI trudno nie ruszać głową. Refren opiera się na szybkim, zabawnym rapie Żabsona, przy czym zwrotki na agresywnych, gardłowych partiach wokalnych.

Wraz z JOHNNY DANG i PRZEKAZEM MYŚLI wracamy do czasów P0KORY. Zastosowane w tych numerach flow to prawdziwy ukłon w stronę fanów starej twórczości Zawistowskiego. Natomiast ostatni kawałek, JEZUS, strasznie odstaje od reszty płyty. Jest monotonny i jednostajny, niestety nie cechuje się niczym specjalnym. Zdecydowanie liczyłam na lepsze zakończenie na miarę pozostałych kawałków.

Zobacz również: Eminem – The Death of Slim Shady (Coup de grâce) – recenzja albumu

KLASA BIZNES jest idealnym przykładem zabawy modulacją głosu. Wysoki, nasycony autotunem refren przeplata się ze stonowanymi zwrotkami. Jeszcze lepiej widać to w LOLI, w której głos Żabsona staje się coraz bardziej piskliwy i zglitchowany, lecz nie irytujący. Odwrotnie w przypadku APOLLO 13, które jawi się jako „przedobrzone” w drugą stronę. Wokal początkowo jest ekstremalnie niski, by chwilę później ulec sporemu podwyższeniu. Na płycie pojawia się nawet efekt „zatkanego nosa” – FUTURE TRUNKS. Może nie brzmi to tak dobrze jak poprzednie kawałki, ale wprowadza pewną dozę różnorodności.

Hollywood Smile to również dopracowana, ale dziwaczna warstwa instrumentalna. DRIP CHEAP GANG zawiera sample z The Real Slim Shady Eminema, co dodaje mu klasycznego dla rapu charakteru. Melodie I00 czy RAVE zawierają masę dziwnych efektów dźwiękowych, a w MAGIC CITY oprócz nich słychać dodatkowe skrecze, ad-liby, przerażające wdechy i krzyki. TORNADO z kolei opiera się na mocnych basach, którym i tym razem towarzyszą różnorodne urozmaicenia.

Zobacz również: Lady Gaga – Mayhem – recenzja albumu

Warty uwagi jest sam koncept amerykańskiego snu. Na nowym krążku jako goście pojawiają się tylko amerykańscy artyści. Pierwszym z nich jest duet Homixide Gang z wytwórni Playboi Cartiego. Zwrotka anglojęzycznych wokalistów na I00 doskonale dopełnia utwór Żabsona. Szkoda tylko, że jest tak krótka. Drugim gościem jest Fre$H, który wystąpił ma HERE WE GO. Kolaboracja ta wydaje się jeszcze bardziej udana niż ta sprzed kilku piosenek. Głosy wokalistów fantastycznie do siebie pasują, a wplatane przy Żabę angielskie frazy idealnie łączą się ze zwrotką Amerykanina.

Hollywood Smile jest bardzo dobrym, spójnym krążkiem, który raczej trzyma wysoki poziom. Jestem pod wrażeniem kolejnych, udanych eksperymentów Żabsona – kombinowania z flow i modulacją głosu. Zdecydowanie urozmaica i różnicuje to poszczególne utwory. Służą temu również dziwaczne, czasami przerażające instrumentale, na które składają się skrecze, ad-liby czy po prostu efekty dźwiękowe. To wszystko sprawia, że każdy kawałek czymś się wyróżnia, a album nie jest w stanie znudzić (może oprócz JEZUSA). Ogromnych atutem jest sam koncept – widoczne inspiracje amerykańskim trapem oraz skromny dobór gości ze Stanów. W końcu doczekaliśmy się Ameryczki w polskim wykonaniu. Dzięki, Żabson!


Plusy

  • Klasyczny, chamski trap, zabawa modulacją głosu
  • Dziwaczne, fascynujące beaty i ciekawe flow
  • Spójny koncept amerykańskiego snu i dobór gości

Ocena

7.5 / 10

Minusy

  • Momentami może się dłużyć
  • Zbyt jednostajne zakończenie
Marta Bławat

Zdała pierwszy rok filologii polskiej. Dużo czasu marnuje na oglądanie seriali i w ciut mniejszym stopniu filmów. Fanka Marvela, musicali, de Funesa, prawie każdego rodzaju muzyki i "Przyjaciół" (choć innymi sitcomami również nie pogardzi).

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze