Jack & Rose – recenzja. Zostawcie Titanica

Jack & Rose Teatru Inaczej jest dowodem na to, że warto również śledzić działalność teatrów amatorskich. Spektakl mówi o wszystkim tym, co dręczy dzisiaj ludzi szukających miłości. W erze aplikacji randkowych, pracy nad sobą z pomocą psychoterapeutów i nie godzeniu się na byle jakość wydaje się to trudniejsze niż kiedykolwiek.

Jack & Rose mimo bardzo sugestywnego tytułu i plakatu nie jest kolejną ckliwą historią rodem z Titanica. Choć nawiązania oczywiście się pojawiają. Jack czyli po prostu Kuba (Piotr Bartha) oraz Rose – czy raczej Marysia (Antonina Kaliciak) – przez ponad dwa lata byli parą. Obydwoje opowiadają teraz jak wyglądał ich związek z jednej i drugiej strony.

Zobacz również: Premiery teatralne – luty 2023

Wszystko zaczyna się dosyć sentymentalnie jak z taniej komedii romantycznej – ona (posągowo piękna, elegancka, pasywno-agresywna) siedzi nieruchomo na ławce, u jej stóp walizka, w którą się spakowała przy wyprowadzce. On (nonszalancko przystojny, lekko zgarbiony i smętnie przygrywający na pianinie) siedzi po drugiej stronie sceny i próbuje dokończyć piosenkę o tragicznej miłości. Każde z nich ma inną wizję tego co w ich związku było nie tak. I tradycyjnie zaczyna się wyliczanie: bo nie pamiętał, że lubię czerwone wino, bo ona ma humory, bo on jest synkiem tatusia, bo jak chciała, żebym się wykazał i zaproponowałem kurs tanga to nie chciała iść, żeby się nie wygłupić, ale widok przystojnego instruktora magicznie dodał jej pewności siebie. Lista pewnie mogłaby nie mieć końca.

Na szczęście te dwa istniejące obok siebie monologi nie trwają długo. W drugiej części Jack/Kuba wygłasza komentarz dotyczący współczesnych meandrów świata singli i randkowania. Stopniowo coraz śmielej i bezpośrednio zwraca się do widzów aż wreszcie, wraz z zapaleniem światła na widowni, czwarta ściana opada. Piotr Barth w tej scenie świetnie nawiązuje relację z publicznością i z nią eksperymentuje. Widać, że dobrze się czuje w bezpośrednim kontakcie z widzami. Bawi się znakomicie wodząc ich za nos i wykorzystując kolejne sztuczki sceniczne.

Zobacz również: Matylda – recenzja spektaklu. Hit z West Endu w Teatrze Syrena

Antonina Kaliciak natomiast jako Rose/Marysia kreuje swoją postać na silną kobietę pewną siebie, świadomą własnej wartości i bezkompromisową. Jednocześnie jednak jej gra jest trochę sztywna i sztuczna. Dopiero pod koniec, kiedy pokazuje łagodniejsze oblicze Marysi, ten luz przeradza się w wiarygodny naturalizm.

Jack & Rose
Fot. Monika Szymkiewicz

Jack & Rose zbiera różne frustracje i paradoksy, które dotykają dzisiaj młodych ludzi. W nowej erze randkowania spotykamy się z podobnymi obawami i wyzwaniami. Nie ma na to gotowego remedium. Pomaga poczucie, że jesteśmy w tym mimo wszystko razem. Pomaga śmiech. Bezpieczny, bo w teatrze możemy mówić o sobie, udając kogoś innego. Możemy oglądać siebie granych przez kogoś innego i nabrać dystansu. Bo może się okazać, że z wielkiego mitu Titanica została tylko fałszująca melodia.

Plusy

  • Scenariusz i reżyseria
  • Kontakt z publicznością

Ocena

7.5 / 10

Minusy

  • Rose trochę za sztywna
Kinga Senczyk

Kulturoznawczyni, fanka teatru muzycznego, tańca i performansu a także muzyki i tańca tradycyjnego w formach niestylizowanych. Sama tańczy, improwizuje i performuje. Kocha filmy Bollywood, francuskie komedie i łażenie po muzeach. (ig: @kinga_senczyk)

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze