Rycerze Zodiaku – recenzja filmu. Dwie Bite Godziny

Rycerze Zodiaku to franczyza obca mi do tego stopnia, że kojarzyłem ją jedynie z nazwy. Dla wielu stanowi ona jednak obiekt kultu spowity mgłą nostalgii. Związane jest to najpewniej z obecnością animacji na dawno już nie istniejącej stacji telewizyjnej RTL7 obok takich dzieł jak Dragon Ball. Dla niejednego widza był to najpewniej pierwszy punkt styku z szeroko pojętą japońszczyzną. Ja jednak wolny jestem od relacji emocjonalnych związanych z zatartym przez bieg czasu pozytywnym wspomnieniem z dzieciństwa. Wybierając się zatem na ów film kierowałem się głównie chęcią obejrzenia pełnometrażowego kinowego debiutu Tomasza Bagińskiego. Zaś z samą fabułą oryginalnej mangi i faktem jak bardzo skrypt filmu od niej odbiega przekonałem się dopiero po seansie. Pozwólcie zatem, że dla równie co ja niezaznajomionych z materiałem źródłowym zamieszczę małą notkę rodem z encyklopedii. Czas na lekcję historii!

Rycerze Zodiaku, a właściwie Saint Seiya to manga autorstwa Masamiego Kurumady, na podstawie, której powstało anime. W zgodzie z tytułem opowiada ona historię tytułowych herosów. Protagoniści to sieroty rozsiane po całym świecie, aby poddać się treningowi i stać się godnym Zbroi z Brązu i bronić bogini mądrości i wojny czyli Ateny. Każdy z nich ma dedykowane specjalne uposażenie w postaci opancerzenia, a także wyjątkowej mocy, związanych z konstelacjami. Historia ta bogata jest w nawiązania do mitologii greckiej, choć nie wstydzi się nawiązywać również do innych wierzeń jak chociażby buddyzm czy chrześcijaństwo. Brzmi bogato i ciekawie. Jak jednak doskonale wiadomo każdemu fanowi popkultury, różnie to bywa z ekranizacjami live action japońskich animacji to raz, a dwa, że twórcy z Fabryki Snów zwyczajnie czerpią jakąś sadystyczną przyjemność z rujnowania nam dzieciństwa.


Gdzie kucharek sześć…


Filmowi Rycerze Zodiaku powstali w koprodukcji japońsko-węgiersko-amerykańskiej, a i Polacy dołożyli do tego przedsięwzięcia swoje trzy grosze. Efekty możecie ocenić już patrząc na notę znajdującą się na dole. Tomaszowi Bagińskiemu udało się stworzyć film tak do bólu sterylny i zimny, że aż bezpłciowy, nieangażujący i zwyczajnie nudny. Bowiem mamy tu do czynienia z adaptacją mangi i anime z gatunku shonen więc spodziewać się mogliśmy obfitego w bijatykę seansu. Nie byłoby to oczywiście niczym złym wszak mamy takie filmy jak te z Johnem Wickiem w roli głównej, czy uwielbiany przeze mnie Nobody które wyciągnęły mordobicie do rangi sztuki. Szkoda tylko, że film nie oferuje zupełnie nic poza nimi (chyba, że dla kogoś wątpliwej jakości CGI to coś do odnotowania na plus, choć nie sądzę by na sali pełnej ludzi ktokolwiek zapytany o to podniósłby rękę), a same walki są cóż…dość dziwne.

Zobacz również: Super Mario Bros. Film – recenzja filmu. Klątwa Minionków


Prequele Gwiezdnych Wojen nakręcone przez Zacka Snydera


Sceny walki w Rycerzach Zodiaku sprawiają wrażenie spektakularnych jednak łatwo tu o karykaturę, przerost formy nad treścią i najzwyczajniejsze w świecie trącenie myszką. Wszystko co było cool na początku lat dwutysięcznych z uporem maniaka próbuje być odjechane również dziś. Ludzie dla których kinematografia skończyła się na Underworld powinni być usatysfakcjonowani. Choreografia pojedynków to po prostu chocholi taniec słoni w slow motion, doprawionych od serca zatrzymaniem czasu,  tonących w psychodelicznym kisielu. Istny chaos. Jeśli jednak jakimś cudem walki te ukażą nam się spod warstwy kiczowatego efekciarstwa potrafią sprawiać satysfakcję…z którą widzowi trochę wstyd. Scena z udziałem bohatera granego przez Marka Dacascosa miód! Zresztą ten aktor chyba jako jedyny ma świadomość w czym gra.

Zobacz również: #BringBackAlice – recenzja serialu. Polska Euforia z trupem w szafie

Rycerze Zodiaku


One does not simply…


Cholera! Sean Bean choć leci tu na wybitnym autopilocie jakoś chwyta, ale reszta? Między Rycerzem Pegaza (Mackenyu), a avatarem Ateny (Madison Iseman) chemia jest zerowa i choć aktorzy próbują (chyba?) to scenariusz im specjalnie nie pomaga, a nawet przeszkadza, bo coś czuję, że bardziej poruszający byłby small talk pary aktorów w przerwie między zdjęciami. Przez to wypadają drętwo do tego stopnia, że na dwa dni po seansie nie pamiętam imion dwójki głównych bohaterów! Jeśli tak ma wyglądać trzeci sezon Wiedźmina to Tomaszu Bagiński bój się Boga. W takim przypadku bowiem możemy dostać wielu potężnych pretendentów do pobicia monologu Anakina Skywalkera o piasku. Już ten film ma takich cytatów kilka.

Zobacz również: Matka (2023) – recenzja filmu. Nie chcę takiej mamy!

Rycerze Zodiaku


Amerykanie nie umieją w anime…i Polacy najwyraźniej też


Niestety Rycerze Zodiaku to pełnometrażowy falstart Tomasza Bagińskiego. Kino nieporadne i nietrafione, ale na swój sposób urzeka i sprawia, że choć film trwa bite dwie godziny to trudno wyjść z niego jak zbity pies. Może to nie tak zły, że aż dobry, ale może tak średni, że pozwoli na miło spędzony czas? I najpewniej wywieje z głowy do końca tygodnia. Jeśli macie wszystkie ważne premiery odhaczone, kartę Unlimited bądź wolne dwie godziny i dwie dyszki śmiało. Przyjemność podobna do zjedzenia fast fooda. Chwila niewyszukanej przyjemności i nie zostanie w pamięci na długo. Zostanie tylko na liście odhaczonych tytułów kinomana bądź w boczkach jeśli mowa o niezdrowej kanapce.

Wszystkie zdjęcia wykorzystane w recenzji pochodzą z materiałów promocyjnych filmu Rycerze Zodiaku.

Plusy

  • Jak już się biją to na tyle absurdalnie, że kilka razy może sprawić przyjemność

Ocena

4.5 / 10

Minusy

  • Sterylny i zimny tak bardzo, że aż bezpłciowy i nijaki
  • CGI budzi głównie uśmiech politowania
  • Wątpliwej jakości chemia między główną parą i reszta postaci wycięta nie tyle z kartonu co szarego papieru
Tymoteusz Łysiak

Entuzjasta popkultury, który najpewniej zamiast kolejnego "Obywatela Kane" wolałby w kinie więcej produkcji w stylu "Toksycznego mściciela". Fan dziwności, horroru, praktycznych efektów, kociarz, psiarz i miłośnik ludzi. W grach lubujący się w satysfakcjonującym gameplay'u. Życie teatrem absurdu.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Sss

Niestety efekt końcowy był do przewidzenia, tak jak z Dragon Ball. Nie wiem dlaczego za takie dzieła biorą się reżyserzy amatorzy, wygląda to jedynie na skok na kasę, bo znane bo ludzie przyjdą będzie kasa, tacy badziewiarze nie powinni mieć możliwości robienia z hitu w oryginale, kiczu w swoim żałosnym wydaniu.