Deponia Colletion – recenzja gry. Zwariowana seria przygodówek point-and-click

Deponia – przygodowa seria gier od niemieckiego studia Daedalic Entertainment powróciła z kompletnym wydaniem na konsole PlayStation 4 i Xbox One. Czy wydawać by się mogło przestarzała gra typu point-and-click ma szanse spodobać się dzisiejszemu graczowi? Graczowi, mającemu już styczność z jazdą na koniu, którego klejnoty kurczą się w zależności od pogody? Czy grafika 2D zadowoli gracza, który miał już okazję uciekać przed olbrzymią hordą zombie? Przekonajmy się, czy Deponia Collection to gra warta naszego wskazania i kliknięcia.

Deponia Collection zawiera cztery części szalonych przygodówek point-and-click zainspirowanych twórczością m.in. Terry’ego Pratcheta  czy Douglasa Adamsa. Serię zapoczątkowała Deponia wydana w 2012 roku na PC. Już tego samego roku pojawiła się kontynuacja pod tytułem Chaos on Deponia, a trylogię zamyka Goodbye Deponia z 2013 roku. Studio Daedalic nie miało planów tworzyć kolejnej części serii, jednak nacisk ze strony fanów sprawił, że deweloper ugiął się i tak oto powstała Deponia Doomsday. Jest ona swego rodzaju erratą do zamkniętej trylogii. Skoro fani namawiają twórców do stworzenia kontynuacji jakiejś gry, to jest to pierwsza oznaka, że musi być ona wyjątkowa. I w rzeczywistości tak jest. Deponia to jedna z najbardziej pokręconych historii z jakimi miałem do czynienia, nie tylko w świecie gier, ale i filmu. Zacznijmy jednak od początku.

Zobacz również: Czy przygodówki point and click to dziś gatunek wymarły?

Deponia to taka Ziemia przyszłości. Ziemia w całości pokryta jest śmieciami i bardziej przypomina wielkie złomowisko niż miejsce w którym można żyć. Jak się okazuje – można, bo zamieszkuje ją całkiem spore grono szalonych postaci. Naszym bohaterem jest Rufus – cyniczny, pewny siebie samolub. Wiedzie on sielskie życie w mieście Kuvaq, cały czas planując jednak ucieczkę do owianego legendą Elizjum. Protagonistę poznajemy właśnie podczas jego kolejnej próby opuszczenia Deponii. Z naszą pomocą poniekąd mu się to udaje, choć nie do końca. Ponieważ nasz bohater jest osobą, której pewność siebie nie idzie w parze w faktycznymi umiejętnościami, dlatego wszystkie jego działania nie kończą się tak jak to sobie wyobrażał. Tak też Rufus próbując dostać się do Elizjum ściąga na powierzchnię Deponii młodą Elizjankę – Goal. Od samego początku bohater obdarza dziewczynę uczuciem i staje się ona jego heroiną. To właśnie miłość do Goal i chęć wyrwania się z Deponii będą motywować kolejne próby dostania się do Elizjum. Na tym jednak nie koniec. Rufus dowiaduje się także o planach wysadzenia jego rodzimej planety i postanawia zrobić wszystko, aby temu zapobiec.

Zobacz również: The Walking Dead: The Telltale Definitive Series – recenzja gry. Kompletne wydanie przygód Clementine

deponia

Na przestrzeni trzech części serii próbujemy pomóc Rufusowi w realizacji jego celów. Niestety nie będzie to takie proste, ponieważ Rufus posiada ponadprzeciętne umiejętności do komplikowania sobie życia. Dlatego w kolejnych częściach gry będziemy musieli radzić sobie z rozszczepieniem osobowości Goal, do którego doprowadzi nasz protagonista. Podejmiemy również współpracę z klonami głównego bohatera, którzy obdarzeni zadziornym charakterem Rufusa będą bardzo trudnymi wspólnikami w dążeniu do wspólnego celu. W ostatniej części chcąc zapobiec tragicznemu zakończeniu historii, Rufus skorzysta z wehikułu czasu. Oczywiście zakończy się to serią katastrofalnych konsekwencji, które wraz z bohaterem będziemy musieli naprawić. A wszystkie te wymienione motywy mają faktyczny wpływ na rozgrywkę w danej części. Pierwsza część – Deponia, to bezbolesne wprowadzenie do świata pełnego niekonwencjonalnych łamigłówek. Grę można podzielić na dwa etapy. W pierwszym poruszamy się po dość sporym Kuvaq, gdzie na każdym kroku napotkamy jakieś łamigłówki. Aby je rozwiązać musimy przeszukać wszystkie dostępne lokalizacje i pozbierać wszelkie dostępne przedmioty. W trakcie rozgrywki będziemy je łączyć w rozmaite, nieraz zaskakujące obiekty. Później fabuła staje się nieco bardziej liniowa, a co za tym idzie łamigłówki stają się trochę łatwiejsze ze względu na ograniczoną przestrzeń po której się poruszamy.

Zobacz również: Concrete Genie – recenzja gry. Największe zaskoczenie roku

deponia

Podobnie wygląda to w Chaos on Deponia, choć właśnie tutaj pojawia się Goal wraz z jej rozszczepioną osobowością, co dość znacząco urozmaica rozgrywkę. A przy okazji całkiem poważnie ją utrudnia. Każda z osobowości Goal będzie oczekiwać od nas czegoś innego, a my musimy zrobić wszystko, aby upodobać się rudowłosej piękności. W Goodbye Deponia przejmujemy kontrolę nad wspomnianymi już klonami Rufusa. Każdy z nich zostaje uwięziony w pewnej przestrzeni, a my mamy możliwość swobodnego przełączania się między nimi. Ten etap w całej serii sprawił mi prawdopodobnie najwięcej trudności. A wszystko dlatego, że musimy tutaj wymieniać się elementami ekwipunku pomiędzy każdym z Rufusów. Z tego powodu nie wiedząc jaki przedmiot będzie nam aktualnie potrzebny do wykonania zadania, musimy przekazywać je między sobą i łączyć w kolejne – nowe przedmioty, aby w końcu osiągnąć upragniony cel. Trzeba przyznać, że podczas tworzenia łamigłówek twórcom nie brakowało ani wyobraźni, ani kreatywności. Niektóre z nich to prawdziwy majstersztyk, a ich rozwiązanie byłoby dla mnie niemożliwe, gdyby nie pomoc Internetu.

Niech przykładem będzie tutaj przypadek z drugiej części serii. Kiedy po wielkich trudach jeden z członków ruchu oporu zdradza nam sekretny szyfr, musimy wystukać go na drzwiach ich kryjówki. Niestety, Rufusowi przeszkadza w tym grająca nieopodal muzyka. Nie wiem ile czasu spędziłem na kolejnych próbach wyłączenia muzyki, aż w końcu złamałem się i sięgnąłem po pomoc do poradnika. Jak się okazało rozwiązanie tej zagadki było dziecinnie łatwe. Jedyną rzeczą jaką należało zrobić było wyłączenie muzyki w ustawieniach gry. To takie oczywiste, prawda…?

Zobacz również: The Dark Pictures: Man Of Medan – recenzja gry. Nowy horror od twórców Until Dawn

Deponia

W Deponii nie tylko zagadki, ale także cała oprawa graficzna może robić olbrzymie wrażenie. Utrzymana w komiksowej konwencji, pełna barw i detali grafika została w całości wykonana ręcznie. Wszystkie plansze – choć raczej statyczne – sprawiają wrażenie żywych, fantastycznych miejsc. Całość tego niewiarygodnego świata dopełniają postacie, które napotkamy na naszej drodze. Powiedzieć, że są one niesamowicie barwne i niepowtarzalne, to jak nie powiedzieć nic. Rozmowy z mieszkańcami Deponii to jeden z najważniejszych elementów rozgrywki i gdyby nie to z jaką dbałością skupiono się na nich, konwersacje te mogłyby zanudzić nas na śmierć. Na szczęście tak nie jest. Każda napotkana osoba to oryginał z własną nietuzinkową osobowością i charakterystyczną aparycją, a także ze świetnym angielskim dubbingiem. I tak spotkamy tutaj Doktorka – wynalazce cierpiącego na zaawansowaną demencję, Lotti – barczystego, obdarzonego szorstkim głosem mężczyznę, który postanowił zostać kobietą czy Barrego – fana serii, który pojawia się na początku trzeciej części, aby przypomnieć nam dotychczasowe wydarzenia i zrobić zdjęcie swojemu idolowi – Rufusowi. A to tylko namiastka tego jakie postacie spotkamy podczas gry. Nie wspomniałem tutaj chociażby o sekcie wielbiącej pralkę, czy zboku zapraszającym do swojego pluszowego zoo. Musze ponarzekać jednak trochę nad ubogimi animacjami postaci, które mogłyby być troszkę bardziej urozmaicone, zwłaszcza w przypadku głównego bohatera.

Zobacz również: Astro’s Playroom – recenzja gry. Dobre, bo za darmo?

deponia

To co najbardziej zaimponowało mi w produkcji Daedalic to sposób w jaki twórcy bawią się formą i narracją gry. Niemalże każde, nawet najgłupsze połączenie przedmiotów kończy się komentarzem Rufusa, który drwi z naszych pomysłów. Podczas gry będziemy mieli także okazję poczuć się jak gwiazda sitcomu. Odwiedzając w domu jednego z naszych przyjaciół po każdym dialogu z mieszkańcami usłyszymy charakterystyczny śmiech z puszki, który nie umknie zadowolonemu z tego faktu Rufusowi. Prawdziwa jazda bez trzymanki zaczyna się w Deponia Doomsday, gdzie podróże w czasie wywracają całą fabułę do góry nogami. Samo założenie ostatniej części, która miała zmienić niesatysfakcjonujące fanów zakończenie trylogii jest niesamowicie oryginalnym pomysłem, który łamie wszelkie zasady.

Choć od premiery pierwszej części Deponii minęło już 7 lat to gra w żadnym stopniu się nie zestarzała. Nie widać również różnicy pomiędzy kolejnymi częściami serii, dlatego gra się w nią jak w jedną, spójną produkcję. Przeniesienie gry point-and-click na konsole to z pewnością nie lada wyzwanie, jednak deweloperom z Daedalic ta sztuka udała się doskonale. Sterowanie jest intuicyjne i nie stanowi żadnego problemu dla gracza. Ukończenie wszystkich czterech części powinno zająć nie mniej niż 60 godzin, a czas ten może się zdecydowanie wydłużyć w zależności od tego jak będziecie radzić sobie z kolejnymi zagadkami. Czas ten upłynie wam jednak z uśmiechem na ustach, bo choć może same dialogi nie zawsze rozbawią was do łez, to groteskowy klimat gry i abstrakcyjny świat sprawi, że nieraz szeroko uśmiechniecie się pod nosem. To gra, która udowadnia, że bez kosmicznego budżetu i wielkiego otwartego świata można stworzyć prawdziwe arcydzieło ze świetną i zabawną fabułą.

OCENA: 8.5/10

Maksymilian Sikorski

Kinematograficzny boomer. Superbohaterskie kino omija szerokim łukiem, racząc się kolejnymi filmami ubiegłego wieku. Ponadto nałogowy konsolowiec, który większość czasu spędza na wymachiwaniu mieczem.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze