Dawno żadna gra nie wzbudziła we mnie tak mieszanych uczuć. The Sinking City, po którym oczekiwałem gry pokroju chociażby The Evil Within sprawiło mi wielką niespodziankę. Produkcja ukraińskiego studia Frogwares okazała się nie być kolejnym klasycznym survival horrorem, a grą na wskroś detektywistyczną.
W The Sinking City wcielamy się w prywatnego detektywa Charlesa Reeda, a akcja gry toczy się w latach 20. XX wieku w Stanach Zjednoczonych. Nasz bohater przybywa do Oakmont City – mrocznego miasta, które nawiedziła potężna powódź. Nie była ona jednak spowodowana przyczynami naturalnymi, lecz – jak twierdzą mieszkańcy -powstała w wyniku działań sił nadprzyrodzonych. Nic nie jest dziełem przypadku, tak też detektyw Charles Reed nie trafia do Oakmont bez przyczyny. Nawiedzany przez tajemnicze wizje i omamy bohater przybywa do miasteczka w celu znalezienia źródła swoich cierpień. Tak rozpoczyna się mroczna, pełna tajemnic przygoda w świecie inspirowanym twórczością H.P. Lovecrafta.
Zobacz również: Call of Cthulhu – recenzja gry. Przygodówka osadzona w świecie H.P. Lovecrafta
Charles Reed nie może narzekać na brak zajęć. Zaraz po przybyciu do miasta otrzymujemy nasze pierwsze zadanie rozwikłania zagadki tajemniczego morderstwa, tak jak będzie to miało miejsce podczas całej rozgrywki. A rozwiązywanie ich jest zaskakująco atrakcyjne i satysfakcjonujące. Podczas wykonywania zadań udamy się na miejsca zbrodni, bądź miejsca zamieszkania podejrzanych, które przyjdzie nam dogłębnie przeszukać. Co ciekawe, jeśli nie znajdziemy niektórych z dowodów może to znacząco wpłynąć na nasze późniejsze wnioski. Bohater posiada też wyjątkową umiejętność dźwięcznie nazywaną Okiem umysłu – pozwala ona na dostrzeżenie rzeczy niewidocznych dla zwykłych śmiertelników. Mowa tutaj o ukrytych przejściach, czy widmach przeszłości – dzięki nim jesteśmy w stanie odtworzyć przebieg wydarzeń w danej lokacji, co doprowadzi nas do odkrycia kolejnych poszlak.
Jeśli myślicie, że w The Sinking City gra poprowadzi was za rączkę od jednej zagadki do drugiej, to jesteście w wielkim błędzie. Zebrane dowody należy poddać konkretnej analizie. Po pierwsze musimy nauczyć się korzystać ze zgromadzonych materiałów dowodowych. Mogą one wskazywać na konieczność przeprowadzenia z kimś rozmowy, czy przeszukanie konkretnych źródeł informacji takich jak: akta policyjne, kartoteki szpitalne, bądź archiwum prasowe. Znalezione adresy musimy później samodzielnie nanieść na mapę i udać się w pożądane miejsce. Na tym nie kończy się nasza detektywistyczna aktywność w grze. Kluczowe dowody trafią do miejsca nazywanego Pałacem Umysłu. Tam musimy poskładać elementy aktualnego śledztwa w spójną całość, a także wysnuć odpowiednie wnioski. Aby w pełni doświadczyć zawiłości poszczególnych spraw musimy poświęcić trochę czasu na czytanie znalezionych dokumentów – nie są one szczególnie obszerne ale zawierają wiele istotnych informacji, które pomogą nam później podjąć właściwe decyzje.
Zobacz również: W górach szaleństwa, tom 1 – recenzja książki
Późniejsza dedukcja dowodów w Pałacu Umysłu będzie miała wpływ na dalszą fabułę – zdecydujemy np. o życiu lub śmierci napotkanych bohaterów. Model detektywistycznej rozgrywki to dla mnie największe zaskoczenie w The Siking City. Kolejne zagadki po prostu chce się rozwiązywać. Oczywiście spora zasługa tutaj wciągającej fabuły – dzięki niej chce się doprowadzić daną sprawę do końca i poznać dalsze losy głównego bohatera. Prowadzenie śledztwa jest jednak na tyle oryginalne, że chociaż w pewnym stopniu monotonne techniki dochodzenia, wciąż pozostają świetną zabawą. To tak jak z ulubionym sitcomem – dokładnie wiesz czego możesz się spodziewać, jednak wciąż sprawia ci to przyjemność. Dzięki całej złożoności detektywistycznej dedukcji możemy poczuć wkład naszej pracy w procesie rozwiązywania zagadek.
Oakmont City to też całkiem atrakcyjna przestrzeń do działania dla prywatnego detektywa. Miasto uderza swoją brzydotą, posępnością i zepsuciem. Znaczące jest piętno jakie odcisnęła na nim powódź przez którą duża jego część znajduje się pod wodą. Z tego powodu, aby swobodnie przemieszczać się po mieście będziemy musieli korzystać z łodzi. Po za tym poruszać będziemy się pieszo, bądź za pomocą szybkiej podróży. Oakmont podzielone jest na dzielnice, a każda z nich charakteryzuje się wyjątkową architekturą, która pomimo niezbyt porywającej grafiki może cieszyć oko. Ciekawe są również wnętrza odwiedzanych przez nas budynków, choć schematyczne to zachęcają do tego, aby poznać każdy ich kąt. Mapa świata nie jest olbrzymia ale daje też wystarczająco dużo przestrzeni do zwiedzania i eksploracji. Niestety właśnie podczas wędrówek po ulicach Oakmont napotkamy największą wadę gry – problemy z wydajnością.
Zobacz również: Czy przygodówki point and click to dziś gatunek wymarły?
Spacerując po mieście normalnym jest wczytywanie na naszych oczach tekstur obiektów w najbliższym otoczeniu. Budynki nagle pojawiające się gdzieś niedaleko na horyzoncie również nie są czymś niespotykanym. Niestety twórców The Sinking City trochę przerosło zadanie stworzenia otwartego świata, dlatego często spotkamy się ze spadkami klatek, czy właśnie pojawiającymi się znienacka obiektami. Postacie niezależne często wykonują chaotyczne ruchy i nie zawsze sprawiają wrażenie osobników o jakimkolwiek celu w życiu. W płynności rozgrywki nie pomogły też rozwiązania zastosowane przez twórców.
Mam tutaj na myśli chociażby ekran wczytywania w momencie wejścia do budynków, który na dłuższą metę może być trochę uciążliwy. Boli mnie również fakt, że deweloperom z Frogwares zabrakło czasu na stworzenie animacji wsiadania do łodzi – jakby nie patrzeć głównego środka transportu w grze. Tak też kiedy zbliżymy się do łodzi i wciśniemy X w ułamku sekundy znajdziemy się już za jej sterami. To trochę archaiczne rozwiązanie w grze, która aspiruje (przynajmniej cenowo) do miana gry AAA.
Zobacz również: The Dark Pictures: Man Of Medan – recenzja gry. Nowy horror od twórców Until Dawn
Mimo tych błędów i niedociągnięć w The Sinking City grało mi się bardzo przyjemnie. Gra ma niepowtarzalny, ciężki klimat, który budowany jest za pomocą wszystkich dostępnych środków przekazu. Główny bohater od samego początku pozostaje dla gracza zagadką – milczący, trapiony bez ustanku przez natarczywe wizje. Napotkani bohaterowie skrywają swoje tajemnice i są wyjątkowo nieprzyjemni w obyciu dla Przyjezdnego, a sami odstraszają swoim wyglądem. Całe miasto uderza smutkiem, brzydotą i tajemnicą. Raz trafiając do Oakmont chce się poznać wszystkie sekrety skrywane przez tutejsze rody i sekty, a także odkryć nadprzyrodzone siły z głębin. Gdyby tylko całość została wykonana z większą pieczołowitością mówilibyśmy tutaj o jednej z najlepszych gier detektywistycznych, a tak otrzymaliśmy jedynie poprawną produkcję.