Kto nie lubi oryginalnych pomysłów? W dobie sequeli, remake’ów i rebootów, nowe IP są na wagę złota. A jeśli są to jeszcze dobre IP, to możemy mówić o sporym wydarzeniu w branży gier. W zeszłym roku naliczyłem koło 10 oryginalnych tudzież świeżych pomysłów, które odniosły sukces zarówno komercyjny jak i artystyczny. Czy to mało, czy to dużo? Starczy powiedzieć, że dwa lata wcześniej tych tytułów było niemal 20, a patrząc na premiery w – jak dotąd wspaniałym dla każdego – 2020 roku, powinno ich być około 6. Tendencja więc raczej spadkowa, jak można zauważyć. Jeden z tych wprowadzających nieco powiewu świeżości do branży tytułów to Hunt: Showdown. I choć premierę miał on w zeszłe wakacje, to posiadacze PlayStation 4 mogli zapoznać się z tym tytułem dopiero pod koniec lutego. A uwierzcie mi, jest się z czym zapoznawać.
W Hunt: Showdown nie pogracie za bardzo offline. Hunt nastawiony jest na multiplayera i jedynie samouczek pozwoli wam na doświadczenie gry bez internetowego łącza. Nowa gra od twórców Far Cry oraz Crysisa oferuje dwa tryby sieciowej rozgrywki. Pierwszy tryb o dźwięcznej nazwie… ekhm, Szybka Rozgrywka dedykowany jest samotnym łowcom. Wybierając jedną z postaci i dobierając jej broń, trafiamy na mapę wraz z 11 innymi łowcami. Naszym zadaniem będzie znalezienie czterech Szczelin w jak najkrótszym czasie, które otworzą Źródło. Gracz, który spędzi najwięcej czasu przy Źródle i nie zginie, wygrywa partię. Przypomina to nieco battle-royale’a, jest szybkie i całkiem przyjemne. Traktować go można raczej jako dodatkową opcję zabawy, bo prawdziwa frajda przychodzi wraz z trybem Polowanie.
To właśnie Polowanie stanowi danie główne gry Hunt: Showdown. Ten tryb przeznaczony jest dla duetów lub tercetów. Grać możemy ze znajomymi, a jeśli tych nie posiadamy, bo nasza strefa komfortu lub niskie umiejętności socjalne nie pozwoliły dotychczas na zawarcie takich kontaktów, możemy oczywiście automatycznie wyszukać w lobby ludzi z podobną przypadłością. Trafiamy na mapę wraz z innymi drużynami. Cel? Odnaleźć trzy wskazówki, które wskażą nam miejsce pobytu naszego (i reszty graczy) zlecenia. Zlecenia zazwyczaj są dwa, a drużyn 6. Prosta kalkulacja pozwala przypuszczać, że bez jatki się nie obejdzie.
Zobacz również: GWINT: Wiedźmini – recenzja dodatku do gry
Dobra strategia jest podstawą, a zarazem tylko częścią wyboistej drogi do sukcesu. Bowiem spora doza szczęścia i skilla jest tu wręcz niezbędna. Samą trudność może stanowić już zebranie trzech wskazówek, wszakże świat Hunt: Showdown obfituje w różnego rodzaje potwory. Nawet najżałośniejsze zombie mogą sprawić nam masę problemów. Szczególnie gdy atakują w grupie i wyposażeni są w tasaki czy pochodnie. Wtedy nasz bohater – poza grupką agresorów – musi dodatkowo zatamować krwawienie wywołane cięciem tasaka czy ugasić swe płonące ciało. A paska życia za dużo nie ma… Przy wskazówkach często czekają mini-bossowie. Ci akurat są w większości żałośnie słabi i nie do końca wiedzą, co mają robić. Po zebraniu trzech wskazówek, na naszej mapie znajdziemy lokalizację zlecenia – można rzec głównego bossa. W grze znajdują się tylko trzy zlecenia – Rzeźnik, Pająk oraz Zabójca. Śmiesznie mało. Jednak jak na głównych bossów przystało, są oni bardzo wymagający.
Zżerają mnóstwo amunicji i zadają kolosalne obrażenia. Każdy dodatkowo utrudnia życie graczowi na swój sposób. Rzeźnik podpala z gracją godną najambitniejszego piromana. Zabójca jest niesamowicie szybki i wyrzuca w stronę gracza rój raniących owadów, ograniczających przy tym pole widzenia gracza. A Pająk już za samo bycie pająkiem powinien wylądować na pierwszym miejscu naszego rankingu najstraszniejszych przeciwników w grach. Ten odgłos stukania odnóżami po suficie… Brrr… No, ale! Przyjmijmy, że udało się wspólnie z naszym partnerem pokonać nasze zlecenie. To teraz już z górki, tak? Właściwie, to teraz zaczynają się prawdziwe schody. Na zwłokach dopiero co pokonanego przeciwnika musimy odprawić kilkuminutowe egzorcyzmy. Akcja ta alarmuje innych łowców, wskazując im miejsce naszego pobytu. Uwierzcie mi, bardziej stresujące dla mnie, jako gracza, są chyba tylko mecze w Piątek 13-ego. Po skończonych egzorcyzmach – jeśli jeszcze jakimś cudem żyjemy – to musimy zebrać trofeum ze zwłok i uciec z mapy, udając się w jeden z kilku rozsianych po mapie punktów ewakuacyjnych.
Zobacz również: DOOM Eternal – recenzja gry. KREW, ROZPIERDUCHA I HEAVY METAL!
Hunt: Showdown daje możliwość obrania całego wachlarza strategii. Tylko od grającego zależy, jaki będzie miał plan na grę. Po rozegraniu kilkudziesięciu gier już wiem, że bycie kozakiem, co to niczego się nie boi, kończy się zazwyczaj tragicznie. Zdecydowanie najwięcej graczy obiera taktykę kamperów i sępów. Idziesz zadowolony ze swoim kolegą-łowcą, szybko wam poszło zebranie wskazówek, z bossem się trochę namęczyliście, ale też nie jakoś mega i zaczęliście egzorcyzmy. I co? No i oczywiście nagle chmara graczy was atakuje, a wy giniecie w agonii, zastanawiając się, czy mogliście coś zrobić inaczej, lepiej. Raz z kumplem przyjęliśmy podobną taktykę i korczowaliśmy przy siedlisku bossa dobrych 20 minut, nim zorientowaliśmy się, że dwie inne drużyny robią dokładnie to samo w domkach obok. W innym przypadku, na całej mapie były jedynie dwa punkty ewakuacyjne – jeden blisko bossa, drugi daleko. Po zebraniu trofeum nikt nas o dziwo nie atakował… Bo czekali przy najbliższym punkcie ewakuacyjnym. Każda rozgrywka to oddzielna historia. Historia emocjonująca, nieprzewidywalna i niesamowicie wciągająca.
Rozwój naszych bohaterów stanowi bardzo ważny oraz obszerny element gry. W Hunt: Showdown będziemy posługiwać się dwoma walutami. Jedną, którą w całkiem okazałych ilościach będziemy dostawać po każdym meczu oraz drugą, którą zdobędziemy przede wszystkim za interakcje z udziałem naszej karty kredytowej. Za pierwszą walutę kupimy nowych łowców, bronie czy wyposażenie. Za drugą – przede wszystkim kosmetykę. Skórki postaci, karabinków i dodatkowe miejsca dla łowców. Łowców możemy mieć do pięciu na raz. Nie przywiązywałbym się jednak zbytnio do tych postaci . Wraz z osiągnięciem w grze levelu 11-tego, śmierć naszego bohatera oznacza pożegnanie się z nim na zawsze. Mając na uwadze zagrożenie i stawkę, jeszcze większego znaczenia nabiera wspomniana przeze mnie strategia. Skoro o levelowaniu mowa – bardzo podoba mi się sposób, w jaki rozwiązano kwestię levelowania. Zależnie od wyniku gry, levelować może gracz oraz łowca, którego gracz używał. Nowy poziom u gracza oznacza zazwyczaj odblokowanie się nowych broni czy perków, zaś u łowcy jest to kolejny spot na umiejętność czy dodatkowe narzędzie – apteczkę, mołotowa czy granat. Do odblokowania jest naprawdę masa rzeczy. Crytek bardzo dobrze rozłożył nagrody za wbicie levelu, tym samym niejako mobilizując grającego do dalszego grania w tytuł.
Zobacz również: Days Gone – recenzja gry. Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie
I cóż mogę więcej wam powiedzieć o Hunt: Showdown? To bardzo oryginalny pomysł, wnoszący powiew świeżości w świat elektronicznej rozgrywki. Nie ustrzegł się przy tym kilku budżetowych rozwiązań. Już pal licho, że wygląda jak gra z początku generacji, bo – może niektórych to zszokuje – grafika nie jest najważniejsza, gdy jest fun. Bardziej bolą tylko dwie mapy i trzy obiekty zleceń. Widać, że Crytekowi zabrakło trochę kasy, to też mocno trzymam kciuki za dobrą sprzedaż Hunta i dalszy rozwój marki – czy to w postaci DLC czy też sequela.