GWINT: Wiedźmini – recenzja dodatku do gry

Wiedźmini, mutageny, eliksiry… i karty – tak można w skrócie opisać najnowszy dodatek do gry Gwint studia CD Projekt Red, zatytułowany nie inaczej jak właśnie Wiedźmini. Jest to już szósty dodatek do tej serii, który przenosi nas bezpośrednio do świata wykreowanego przez Andrzeja Sapkowskiego. Na wstępie nadmienię, że grałem w wersję mobilną i na niej się właśnie skupimy. Dlatego usiądźcie wygodnie, nalejcie puchar miodu i weźcie monetę dla swojego barda, by ta historia nie skończyła się za szybko.

Bardzo lubię karcianki i osobiście – parafrazując – nie z jednego decka karty wyciągałem. Tytuły ogrywane przeze mnie to śmietanka gatunku: Hearthstone Blizzarda, Legends of Runeterra Riotu czy chociażby Magic The Gathering. Żadna z nich nie przyciągnęła mnie niestety na dłużej. Przygodę z Gwintem zacząłem lata temu, jeszcze w grze Wiedźmin 3: Dziki Gon. Pograłem, pograłem i… Kompletnie mnie nie zajarał. Ba, często pomijałem sidequesty z nim związane, by móc skupić się tylko na głównej rozgrywce. A  po jakimś czasie wyszła pełnoprawna, sieciowa wersja gry Gwint

Zobacz również: Cyberpunk 2077 – recenzja gry. Co wyszło, a co nie w nowej grze od CD Projekt RED?

Najnowszy dodatek do naszej rodzimej produkcji zainteresował mnie na tyle, bym miał ochotę pobrać grę na telefon i zwyczajnie sprawdzić, jak się ona prezentuje. Nie będę kłamał – na początku myślałem, że skończy się jak zwykle. Odpalę grę, a po 2-3 rozgrywkach stwierdzę, że to koniec naszej znajomości i zniknie ona w czeluściach moich licznych aplikacji. Jednak po przejściu samouczka stwierdziłem, że niektóre ze zmian poprawiły Gwinta na lepsze, że wspomnę tu chociażby o usunięciu trzeciego rzędu, tak zwanego oblężniczego. Dałem jej więc szansę tak, jak daje się szanse dziwnemu kontu bez zdjęcia na portalach randkowych – niby wiadomo, że może nas to dużo kosztować, ale dobra, sprawdźmy co w trawie piszczy. I absolutnie nie żałuję swojej decyzji, bo znalazłem dzięki temu grę, przy której spędziłem długie godziny.

gwint


INTERFEJS


Sam interfejs jest przejrzysty oraz dostosowany do ekranów smartfonów. Nie spotkałem się tutaj z barierą, która wymuszałaby nieintuicyjne klikanie gdzie popadnie, by odnaleźć karty. Bez problemów widziałem też swój stan posiadanych fragmentów kart czy pyłu, pozwalającego transmutować karty. Te z kolei posiadają dodatkowo posiadają ruchome animacje (czyli – jak ja to nazywam – posiadają status karty czarodziejów, pozdrawiamy fanów Harrego Pottera), co jest na pewno miłym, wizualnym dodatkiem. Nie spotkałem się jeszcze z tak dobrze rozplanowanym ekranem głównym. Dużym plusem jest możliwość podejrzenia, ile kart na ręce ma przeciwnik, czy które z naszych kart znalazły się na cmentarzu, a jakie pozostały w naszej talii.

Zobacz również: Astro’s Playroom – recenzja gry. Dobre, bo za darmo?


MECHANIKA


Sama mechanika gry również przeszła liczne zmiany. Dodano nowe statusy kart – między innymi Adrenalina, efekt który uaktywnia się w momencie, kiedy masz liczbę kart mniejszą niż cyfra na samej karcie. Wiedźmini wprowadzają do rozgrywki około 70 (!) nowych kart, a większość z nich to tytułowi wiedźmini, którzy pozwalają graczom na zbudowanie nowych  taktyk oraz talii. Ja sam zbudowałem swój deck właśnie na łowcach potworów i powiem wam szczerze – działa on wyśmienicie.

W rozgrywce można wyróżnić dwa kluczowe etapy. Pierwszy bezpośrednio przenosi nas na Pole walki, gdzie zarzucamy stół kartami. Drugi, i często ważniejszy według mnie, to sprawdzenie jakie karty przydadzą nam się w rozgrywce, następnie wymiana trzech z nich, a potem szybkie dostosowanie taktyki do naszego przeciwnika. Gwint na pierwszy rzuty oka nowym graczom może wydawać się dość trudny. Natłok informacji czasem przeraża, ale nie poddawajcie się i nie oceniajcie książki po okładce! Już po dwóch meczach zauważycie poprawę waszych umiejętności. Zaczniecie rozumieć, jak to wszystko działa. Fantastycznym motywem jest prowadzenie gracza za rączkę – można się poczuć niczym emerytka, której twórcy pomagają przejść przez pasy, a każdy jej krok nagradzają smakołykiem. Smakołykiem w tym wypadku są klucze, dzięki którym możemy odblokowywać następne etapy historii danej postaci. A w ramach nagrody nie opędzimy się od prezentów, począwszy od fragmentów kart aż po nowe portery, pył i inne bibeloty.

Zobacz również: DOOM Eternal – recenzja gry. KREW, ROZPIERDUCHA I HEAVY METAL!

gwint


FABUŁA ROZSZERZENIA


Fabuła bezpośrednio rozbudowuje wątki dodane przez Redów do świata Wiedźmina Sapkowskiego.  Dodano opisy kart czy postaci, którym dobudowano historię – ot taka mała ciekawostka dla osób spragnionych nowych informacji na temat Geralta i jemu podobnych. Sam zauroczyłem się w historii szkoły Niedźwiedzia oraz Żmii, gdzie poznajemy ciekawe smaczki na temat świata przedstawionego. Dla przykładu, wiedzieliście że w szkole Żmii młody wiedźmin dostaje zwierzaczka na przechowanie i po paru latach, gdy ma zdać ostateczny test, jednym z głównych jego zadań jest zabicie owej istoty? Urocze. A takich ciekawostek jest znacznie, znacznie więcej!

gwint

Dla osób, które nie miały styczności z grą Gwint, to idealna okazja, by w końcu się przekonać i spróbować zanurzyć się w magicznym świecie wykreowanym przez Andrzeja Sapkowskiego. Jest to dobry moment, aby przygotować się chociażby na drugi sezon serialu od Netflixa i pogłębić swoją wiedzę na temat Geralta i spółki. Może to nawet przekonać starych graczy, którzy po przygodzie z Gwintem w Wiedźminie stwierdzili, że to nie bajka dla nich. Hmm… Wiecie co? To chyba idealna pora na kolejną rundę Gwinta

OCENA: 8/10

Subskrybuj
Powiadom o
guest

1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Anna

Bardzo dobra zwięzła recenzja. Po becie Gwint jakoś mi zniknął z radaru i nawet nie wiedziałam, że dodatki do tego wychodziły, ale chyba czas powrócić jak tyle nowości jest.