Paradise PD – recenzja 3. sezonu! Mocniej, więcej, dziwniej!

Paradise PD to jedna z tych serii, którą albo pokochacie i będziecie się dobrze bawić, albo szybko się od niej odbijecie i tylko z politowaniem spojrzycie na polecających go podejrzanych recenzentów. Ja będę chwalił, bo Paradise PD po prostu uwielbiam, przede wszystkim za mocno przerysowaną i wulgarną satyrę wszystkiego, co się rusza.

Kto oglądał drugi sezon, ten wie, że ostatni odcinek zaoferował nam istną bombę – i to dosłownie, bo złe alter ego Fitzgeralda obrało sobie Paradise za cel zemsty i to właśnie tam skierowano atomówkę. Najlepsze, że wcześniej miasto wyłożono ciastem i polano sosem pomidorowym, w wyniku czego po wybuchu zmieniło się w wielką pizzę… Większość mieszkańców ukryło się w schronach, a gdy osłabło promieniowanie, mogli wyjść na powierzchnie. Pozostali, którzy nie zdołali uciec, zmienili się w mutantów. To chyba największa nowość względem poprzednich sezonów, bo praktycznie od początku wracamy do śledzenia codzienności nieudolnych policjantów, a właśnie wokół mutantów rozwija się główny wątek. Co z innymi skutkami? Z pizzą szybko rozprawił się wygłodniały Dusty, a przez cześć odcinków komisariat musiał jedynie obyć się bez dachu (i czwartej ściany hehe). A, no i jeszcze duet Robby i Delbert przejmują powstałą obok Paradise wyspę i zakładają tam państwo. Typowo.

Paradise PD
Fot. Paradise PD sezon 3. / Netflix

Zobacz również: Minari – recenzja filmu. Trudy dnia codziennego!

Już w zwiastunie trzeciego sezonu Paradise PD twórcy zapowiadali, że będzie dziwnie i nie kłamali. Idealnie oddaje to pierwszy epizod, gdzie Szeryf Crawford musi zmagać się z pewnymi dolegliwościami. Jako że podczas wybuchu atomówki, w akcie protestu, wystawił swoją tylną część (jak coś, chodzi o dupę) na powierzchnię, jego polip trochę zmutował. Promieniowanie sprawiło, że ten zyskał świadomość i z czasem zaczął przejmować kontrolę nad ciałem Crawforda. Szeryf na początku niezbyt się tym przejmował, bo dzięki temu mógł trochę odpocząć, odstępując pracę swojej części dolnej. Polip jednak nie chciał już oddawać ciała i całkowicie zdominował głowę. Jest dziwnie, a mój opis to mocno ugrzeczniona wersja wydarzeń – pozwoliłem sobie przemilczeć gówniane szczegóły. Tak więc humor przez wszystkie dwanaście odcinków trzyma swój niziutki, niewybredny poziom, czyli dokładnie tak jak wcześniej. I właśnie dlatego ja bawiłem się świetnie, nie raz i nie dwa parskając śmiechem z absurdów dziejących się na ekranie.

Paradise PD
Fot. Paradise PD sezon 3. / Netflix

Paradise PD to także, albo i przede wszystkim, satyra odnosząca się do popkultury, polityki i różnych ruchów społecznych. Serię zawsze ceniłem za to, że nie popadała w skrajność i nie stawała za jedną ze stron barykady – nie bierze jeńców zarówno z jednej, jak i z drugie strony. Na szczęście tu jest tak samo. Jeśli więc temat jest ciekawy i nośny, to jak najbardziej nadaje się do wyśmiania w Paradise PD. Dlatego też w jednym z odcinków możemy zobaczyć Clintona uciekającego od żony, by zabawiać się na boku, a potem usłyszymy kilka przytyków do polityków z opozycji. Zdecydowanie najlepiej w serialu wypadają jednak odwołania popkulturowe, bo te są nam zwyczajnie bliższe, a przynajmniej mi. W Paradise PD jest ich tak dużo, że znalezienie wszystkich easter eggów to wręcz zadanie nie do wykonania. Króluje tu Hopson, który w jednym z odcinków wciela się w hormonowego potwora z Big Mouth oraz w Morty’ego z hitu od adult swim, czyli Rick and Morty. Kiedy indziej Pocisk wozi się autem z Diuków Hazzardu, Crawford strzela portal gunem, Gina zmaga się ze sztuczną inteligencją w swoich majtkach niczym w Black Mirror, a Dusty zostaje grubym Inspektorem Gadżetem. Potem jest jeszcze pośmiane z Kylo Rena z Gwiezdnych Wojen, a na koniec swoje pięć minut ma Russell Crowe i jego tusza jak z Nieobliczalnego. Można by tak wymieniać jeszcze naprawdę długo.

Zobacz również: Krótka historia sitcomu w Polsce

Paradise PD
Fot. Paradise PD sezon 3. / Netflix

Warto pochwalić twórców, że postanowili choć odrobinę rozwinąć bohaterów serialu. W produkcjach bazujących na powszechnych stereotypach nie jest to czymś oczywistym – trudno bowiem zrezygnować z naśmiewania się z puszystego Dusty’ego, wiecznie ciamajdowatego Kevina, świrniętej Giny czy obleśnego Hopsona. Widz przez dwa sezony zdążył się do tych schematów przyzwyczaić, jednak twórcy słusznie przewidywali, że bez małych zmian kolejne żarciki z oklepanych cech bohaterów mogłyby już zwyczajnie się znudzić. W trzecim sezonie najwięcej zyskują Gina i Kevin, którzy przez praktycznie wszystkie odcinki działają razem, a ich relacja naprawę ciekawie się rozwija. Gina zaczyna też zauważać, że jej dziwny pociąg do Dusty’ego nie jest normalny i chciałaby coś z tym zrobić. Szeryf Crawford za to chce więcej czasu spędzać z żoną no i ogólnie większość bohaterów próbuje się zmienić na lepsze, z różnym rezultatem. Nic a nic nie zmienia się jednak Hopson, bo on to jest już zepsuty na amen. Co można zarzucić twórcom Paradise PD, to brutalne dręczenie już wyschniętych na wiór tematów, jak na przykład wątpliwej jakości finał Gry o Tron. Przydałoby się trochę świeższych odniesień, ale możliwe, że wynika to ze scenariusza napisanego ze sporym wyprzedzeniem. Cóż, za rok mam nadzieje zobaczyć żarty z pandemii.

Zobacz również: Czym jest ARG?

Czy więc poleciłbym Paradise PD? No i to jest dobre pytanie. Sam łyknąłem sezon w dwa dni i tego czasu na pewno nie żałuję, jednak rozumiem, że specyficzny humor serialu może skutecznie odrzucić. Warto jednak spróbować, bo właśnie za taką soczystą satyrę nic nie robiliśmy.


PS (Jeśli nie byliście w stanie przeczytać tej recenzji, to po serial też nie sięgajcie, lepiej nie będzie…)

Ocena: 8/10

Mateusz Chrzczonowski

Nie zna się, ale czasem się wypowie. Najczęściej na tematy gamingowe, bo na graniu i czytaniu o grach spędził większość życia. Nie ukrywa zboczenia w kierunku wszystkiego, co pochodzi w Kraju Kwitnącej Wiśni czy też niezdrowego zauroczenia kinem z różnych zakątków Azji.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze