Kolejny film o Boracie – recenzja filmu. Orange Man Bad

Na wieść o sequelu Borata, zatytułowanym jako po prostu Kolejny film o Boracie, moje serce zabiło mocniej. Po 14 latach od premiery tej niepoprawnej politycznie komedii, po raz kolejny zobaczymy wąsatego dziennikarza z Kazachstanu. Po raz kolejny dostaniemy polewkę ze wszystkiego i z każdego, bez względu na poglądy, orientację, rasę, płeć i wyznanie. Niestety… Pierwsza lampka ostrzegawcza zapaliła się u mnie po obejrzeniu bardzo, bardzo średniego zwiastuna. Druga, po zobaczeniu daty premiery – na 10 dni przed wyborami w USA. I wszystko, kur*a, jasne.

Jestem wielkim fanem Cohena i jego wcześniejszych produkcji. Cenię go jako komika, aktora i scenarzystę, bo w niezwykle umiejętny sposób jedzie po każdym – w równym stopniu. Bardzo często zresztą nie musi się zbytnio wysilać, bo sami goście jego wywiadów robią z siebie idiotów. Stronniczo zaczęło się robić wraz z serialem Who Is America? z 2018 roku, gdzie znakomita większość jego gości była powiązana z Partią Republikańską. Cohen nie odważył się na robienie sobie jaj z Demokratów. Wciąż serial był całkiem przyjemny i można było niejednokrotnie się zaśmiać czy złapać za głowę z powodu poziomu niektórych wypowiedzi ofiar pranków.

Zobacz również: Minari – recenzja filmu. Trudy dnia codziennego!

Drugiemu Boratowi zdecydowanie brakuje świeżości. Co ważniejsze – mało tu Borata Boracie. Sequel nabrał większej filmowości, zatracając po drodze dokumentalny styl. Spory wpływ na to miała decyzja o wpisaniu w historię córki kazachskiego reportera. Całość wygląda przez to na mocno wyreżyserowaną. Sama kultowa, tutułowa postać stała się zresztą na tyle rozpoznawalna w US i A, że Cohen przez dobrą połowę filmu przebiera się za inne, wymyślone na potrzeby scenek postacie. Wtedy z kolei widać wpływ poprzedniego projektu komika, wspomnianego Who Is America.

Jak humor zaprezentowany w Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej uważam za genialny, tak ten zaprezentowany w Borat Subsequent Moviefilm… Ekhm… Skupiony jest przede wszystkim wokół polityki. Donalda Trumpa, jego najbliższego otoczenia, Partii Republikańskiej, jej wyborców. Najwidoczniej antyrepublikańska nagonka w formie Who Is America nie przyciągnęła zbyt dużej widowni, więc trzeba było wskrzesić z martwych Borata, by wykrzyczeć swoje polityczne przekonania. Wypuszczając film na 10 dni przed wyborami w Stanach Zjednoczonych, cel filmu jest jasny. Ukazać ludziom na całym świecie, że Orange Man Bad.

Zobacz również: Krótka historia sitcomu w Polsce

Na szczególną uwagę zasługuje jedna z końcowych scen, gdzie obiektem pranku zostaje Rudy Giuliani, były burmistrz Nowego Jorku, a obecnie prawnik Trumpa. Montaż zrobił robotę, a media huczały o skandalu i problemie nie tylko z administracją Trumpa, ale również problemie białych mężczyzn u władzy. No cóż – powyższy filmik tłumaczy wszystko. Reszta żartów dotyka tematów pedofilii, ograniczenia praw kobiet, Żydów oraz COVID-a. No ale jest jeden zasadniczy problem – brakuje im polotu. Zdecydowana większość z nich nie śmieszy, wydają się często odgrzewane, a czasami przesadzona do takiego stopnia, że wzbudzały we mnie szczere zażenowanie. We mnie. W kolesiu, który bierze udział w projekcie Patokultura.

Kilka gagów okazało się jednak bardzo udanych. Tak ze dwa, może trzy na 100 minut filmu… W jednej ze scen, Borat zatrudnia się jako fryzjer i strzyże przypadkowego klienta. Takie właśnie sceny były kwintesencją pierwszego filmu – randomowe scenki z (najczęściej) zwykłymi ludźmi. Skupiając się na żartach z określonej grupy – w tym wypadku z Republikanów – i wypuszczając film zaraz przed tak ważnym wydarzeniem, jakim są wybory, ciężko nie posądzić twórców nie tylko o stronniczość, ale także o chęć zaszkodzenia obozowi Trumpa. Szkoda, bo przez taką konwencję, najbardziej ucierpiał scenariusz. Który dostał nominację do Oscara. Ciekawe czemu?

Zobacz również: Paradise PD – recenzja 3. sezonu! Mocniej, więcej, dziwniej!

To film, którego w teorii potrzebował cały świat, szczególnie teraz, w tak ciężkich czasach. W praktyce, nie dostarczył on pokładanych w nim nadziei, zbytnio skupiając się na bardzo konkretnej gałęzi polityki. Cóż mogę rzec. Zamiast oglądać dwójkę, o wiele lepiej będzie, jeśli powtórzycie sobie część pierwszą, nawet kosztem obejrzenia występu bardzo dobrej Bakalovej. Wtedy przynajmniej Cohen nie był politycznym narzędziem i miał jaja, by śmiać się ze wszystkich, bez wyjątku.

OCENA: 2/10

Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze