Co w duszy gra – recenzja filmu. Nie utoń, szukając oceanu

Pixar znowu to zrobił. Znowu sprawił, że musiałem usiąść i zastanowić się nad własnym życiem. Panie Pixar, proszę mnie tak nie ranić… Co w duszy gra to kolejna świetna produkcja od amerykańskiego studia. Za sterami filmu stał nie kto inny jak Pete Docter, więc po prostu nie mogło być inaczej. Pewniejsze od tego, że film będzie cudowny, było tylko to, że zdobędzie w tym roku Oscara.

Wspominając wytwórnie Pixar, każdemu przed oczami staje pewnie inny film. Jedni ze wzruszeniem wspominać będą przygody Buzza i Chudego z Toy Story, kto inny będzie rozklejał się na myśl o Remember Me z Coco. Ja za to niezwykle ciepło wspominam W głowie się nie mieści, bo to film, który ponad historię stawiał przekazanie nam pięknej lekcji. Dlatego też przed premierą Co w duszy gra (przyznajcie, że zgrabne tłumaczenie) miałem duże oczekiwania co do tego filmu. I szczerze mogę powiedzieć, że ten spełnił pokładane w nim nadzieję. Ponownie po zakończeniu filmu Pixara potrzebowałem dłuższej chwili, aby ułożyć sobie skołatane myśli.

Zobacz również: Baranek Shaun Film. Farmageddon – recenzja filmu. Kosmiczne przygody niesfornego baranka

Film Co w duszy gra pod płaszczykiem kolejnej historii o trudzie spełniania marzeń, przemyca przesłanie zmuszające chyba każdego do pewnej refleksji. Często bowiem w pogoni za odległym celem, zapominamy o tym, co jest naprawdę ważne – o małych przyjemnościach i czerpaniu radości z tego, co już mamy. Głównym bohaterem filmu jest Joe Gardner, niespełniony jazzman, który obecnie uczy w szkole. Nadal jednak ma w głowie swoje wielkie marzenie, jakim jest gra w zespole i występy na scenie. Gdy już przestaje wierzyć w osiągnięcie celu, niespodziewanie nadarza się okazja na wykonanie kroku na przód. Problem w tym, że tuż przed metą bohaterowi niestety się umarło – warto patrzeć pod nogi, to kolejne, czego uczy nas Pixar.

Zobacz również: Oscary 2021 – kto wygra?

Kto umarł, ten nie żyje? Nie tym razem. Joe Gardner trafia bowiem do „poczekalni” zaświatów. Niedoszły gwiazdor sceny jazzowej nie chce jednak przejść na drugą stronę, więc wyrywa się z kolei rzeczy i przypadkiem trafia do Great Before (oglądałem angielską wersję), czyli coś w stylu „przedsionka” życia. To właśnie tu przygotowuje się nowe dusze tuż przed narodzeniem. Potem Joe dostaje fuchę opiekuna jednej z dusz, która ze względu na swój upór już dość długo nie może się narodzić. 22 – bo to o niej/o nim mowa – nie widzi w życiu nic ciekawego, więc nie śpieszy się jej do ukończenia formowania. To tutaj po raz pierwszy użyte jest sformułowanie iskry, czyli czegoś, co nas definiuje. Czym jednak dokładnie jest ta mistyczna cecha? Do tego każdy musi dojść sam. Dzięki niesfornej duszy Joe w końcu zrozumiał, że jego iskrą może nie jest koniecznie muzyka, że wiele szczęścia czerpie po prostu z życia. Naprawdę polubiłem ten duet, a szczególnie rezolutną, ale też skrywającą wiele lęków (jedna z końcowych scen pięknie to zobrazowała) 22.

Co w duszy gra

Największe wrażenie podczas seansu Co w duszy gra zrobił na mnie właśnie ostatni akt, gdzie główny bohater w końcu osiąga swój wymarzony cel. Niestety nie doznał wtedy nirwany, nie poczuł się całkowicie spełniony. Nadal gdzieś zionęła w nim pustka, której nie zdołał załatać sukces na scenie. Wtedy też dociera do niego, że czyste szczęście poczuł jedynie podczas spędzonego czasu z 22. Przypatrywanie się spadającym liściom, krótka rozmowa z fryzjerem, smakowanie ciepłej pizzy – to te proste, codzienne czynności sprawiły mu najwięcej radości. Zrozumiał, że ciągła pogoń za odległym marzeniem przesłoniła mu wszystko inne. Czy przez te wszystkie lata warto było zamartwiać się urojonym celem? Przecież przez ten czas można było czerpać tyle przyjemności z rzeczy będących na wyciągnięcie ręki. To dokładnie jak w metaforze przedstawionej w filmie przez Dorothe Williams: była sobie kiedyś ryba, która ciągle szukała wymarzonego oceanu, choć cały czas w nim pływała. Przecież to tylko woda – mówiła. To nie może być ocean. Tak samo tu – przecież to tylko życie. To AŻ życie i warto zauważać w nim nawet małe piękna.

Zobacz również: Mortal Kombat – recenzja filmu. Festiwal cringu

Co w duszy gra
Fot. Co w duszy gra / Disney

Rozpisałem o przesłaniu filmu, ale właśnie to jest w nim najpiękniejsze. Cała reszta to klasyczny Pixar – czyli po prostu wyśmienita produkcja. Jest humor, jest dużo dobrej muzyki (cudowny jazzik) oraz topowa oprawa graficzna. Historia sama w sobie jest może prosta, ale jej wydźwięk na końcu daje ogrom satysfakcji. Pete Docter ponownie rozbija bank naszych emocji i pozostaje już tylko pytanie – czy to szczyt, czy da się jeszcze lepiej?

Ocena: 9/10

Mateusz Chrzczonowski

Nie zna się, ale czasem się wypowie. Najczęściej na tematy gamingowe, bo na graniu i czytaniu o grach spędził większość życia. Nie ukrywa zboczenia w kierunku wszystkiego, co pochodzi w Kraju Kwitnącej Wiśni czy też niezdrowego zauroczenia kinem z różnych zakątków Azji.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Chrzonfan69

Chrzonio najwspanialszy! Recka bardzo ciekawa, piękna