Z tymi wszystkimi platformówkami jest tak, że albo mają to coś, albo nie. Albo wciągają gracza na długie godziny, albo nudzą już po dwóch sesjach z grą. A jak jest z F.I.S.T.: Forged in Shadow Torch? Przekonajcie się sami.
F.I.S.T. zabiera nas do dieselpunkowego świata, w którym wcielamy się w humanoidalnego królika noszącego na plecach olbrzymie, mechaniczne ramię. Rayton, bo takie imię nosi królik, jest byłym żołnierzem, a obecnie członkiem ruchu oporu w Torch City. Znużony życiem unika rozgłosu i stara się wieść spokojny żywot w mieście opanowanym przez Legion robotów. Rayton zostaje zmuszony do wyjścia z ukrycia i ponownego stanięcia do walki, kiedy to porwany zostaje jego przyjaciel – Urso, swoją drogą humanoidalny niedźwiedź. Zaintrygowani?
Zobacz również: Popkulturowy przegląd miesiąca – najciekawsze premiery filmów, gier i komiksów listopada
Jeśli tak, to rozczaruje was, bo fabuła w F.I.S.T. jest tylko dodatkiem, a nie motorem napędzającym grę studia TiGames. Być może opowiadana historia byłaby bardziej angażująca, gdyby nie sposób w jaki zostaje przekazana. Głównym środkiem przekazu są tu mocno średnio angażujące rozmowy z napotykanymi postaciami niezależnymi oraz krótkie przerywniki filmowe. Pogaduszki ze zwierzakami są nudne, a cutscenki nie powalają jakością wykonania i nie popychają fabuły do przodu.
Pierwsza godzina z grą zapowiadała totalną katastrofę. Po pierwsze, już na samym początku nieco zniesmaczył mnie design postaci, które wydawały mi się (i nadal się tego trzymam) kiczowate, jakby wyjęte z kiepskiej jakości rosyjskiej animacji dla dzieci. Nie mogę powiedzieć tego o Raytonie, bo ten wygląda na naprawdę twardego królika, co w tańcu się nie p******. Po drugie, początkowo bohater nie może się pochwalić żadnymi wyjątkowymi umiejętnościami, no bo sami przyznajcie, że dwa rodzaje ataku, tj. zwykły i silny jakoś szczególnie nie powala na kolana.
Zobacz również: Strażnicy Galaktyki – recenzja gry. To było ciekawe
Jednak mijały kolejne godziny, a Rayton zaczął odblokowywać nowe ataki i umiejętności. Wtedy zaczęła się prawdziwa zabawa! Mnogość combosów niczym u Jima Kazamy, pokonywanie przeszkód jak Spider-Man, to cały Rayton! Ciężko mi sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz grałem w platformówkę dającą tyle możliwości walki z przeciwnikami. Dla każdej z broni (bo oprócz mechanicznego ramienia na plecach bohatera pojawi się jeszcze chociażby olbrzymie wiertło) odblokujemy około dziesięciu rodzajów ataków.
Dzięki temu w momencie kiedy posiadamy już wszystkie rodzaje oręża daje nam to niespotykany wachlarz umiejętności bojowych. Do tego pamiętać trzeba o gadżetach, które możemy użyć w walce. Oprócz tego Rayton będzie zdobywał nowe umiejętności poruszania się, co znacząco wpłynie na odkrywanie tajemnic Torch City. A miasto zostało naprawdę ciekawie zaprojektowane. Pomimo, że gra została wykonana w technologii 2D, to posiada ona trójwymiarową oprawę graficzną. Kolejne odwiedzane przeze mnie części miasta zaskakiwały mnie swoją głębią i nie raz miałem ochotę wejść w miejsca, które nie były dla mnie dostępne.
Zobacz również: The Dark Pictures Anthology: House of Ashes – recenzja gry. Ani ziębi, ani grzeje
Tak jak modele postaci nie przypadły mi do gustu, tak urzekł mnie design świata gry. Bogactwo detali i dieselpunkowy styl obrany przez twórców zasługuje na słowa uznania. Torch City to piękne miasto uderzające klimatem filmów noir. W tle, na olbrzymich wieżowcach zobaczymy błyszczące neony skąpane we wszechogarniającej mgle, a wszystko to przy akompaniamencie spokojnego bluesa. Wygląda to naprawdę świetnie i znacząco wpływa na klimat produkcji.
F.I.S.T.: Forged in Shadow Torch to gra, która wywołała we mnie niesamowicie mieszane uczucia. Od początkowego rozczarowania do późniejszej ekscytacji z każdej kolejnej konfrontacji z przeciwnikami. Dobra platformówka musi mieć w sobie coś wyjątkowego, co wyróżni ją z tłumu podobnych produkcji. F.I.S.T. wyróżnia na pewno bogactwo umiejętności do rozwoju, których nie otrzymujemy od razu, a powoli rozwijamy na przestrzeni całej gry. Dzięki temu rozgrywka cały czas się rozwija i nie pozwala nam się znudzić, bo przecież ciągle chcemy zdobywać nowe zdolności bojowe.
Zobacz również: Visage – recenzja gry. Symulator chodzenia, straszenia i wyłączania światła
Do tego gra łączy w sobie najlepsze elementy gatunku, nie nadużywając żadnego z nich. Jest trochę zagadek, jest trochę wyzwań opierających się na refleksie i jest sporo walki. Wszystko idealnie wyważone i nie wpychane do gry na siłę. Podczas rozgrywki nie ani razu nie odniosłem wrażenia, że robię coś po raz enty. Każdy etap sprawiał wrażenie czegoś nowego, a to chyba największa pochwała dla jakiejkolwiek gry.