Peacemaker – recenzja serialu. Hard Rock and Black Ops.

Pierwsza z, mam nadzieję, wielu kontynuacji The Suicide Squad na tapet wzięła mało znaną światu postać Peacemakera. Antybohatera wprowadził do filmowego uniwersum James Gunn w 2021 roku. Z miejsca stał on się postacią, która błyszczała w produkcji. I dzięki scenie po napisach wiedzieliśmy, że na filmie jednym jego przygody się nie skończą.

Serial Peacemaker ciężko było mi bogato zrecenzować. Żeby było jasne – łatwo go ocenić. I trzeba powiedzieć wprost, że jest bardzo dobrze. Solowe przygody Christophera Smitha to istna jazda, bo bandzie, a całą recenzję można byłoby zamknąć w dosłownie 2 zdaniach. Spróbowałem jednak wyjaśnić dokładniej, dlaczego serial jest tak udany.

Zobacz również: Wikingowie: Walhalla – recenzja serialu. Pogoń za chwałą

peacemaker
Fot. Kadr z serialu Peacemaker/HBO MAX

Historia zaczyna się praktycznie od razu po zakończeniu filmu The Suicide Squad. Żeby nie spoilerować zbytnio filmu powiedzmy po prostu, że główny bohater leży w szpitalu. A raczej wychodzi z niego na początku odcinka. Przeprowadza krótką pogawędkę ze szpitalnym cieciem, zakłada ubrudzone fatałaszki i udaje się na chatę. Dzięki wspomnianej rozmowie możemy od razu dostrzec, że dowcip będzie nieodłączną częścią tego show. I to nieniszowy! Powiem szczerze, że poziom ciętego, wręcz czarnego humoru przebija skalę. James Gunn pokazuje swój styl, który mogliśmy poznać, oglądając Strażników Galaktyki. Tutaj ten styl i żart jest jak po dobrym koksie, a sam reżyser nie ma już niepotrzebnych ograniczeń. I może sam humor, którym serial jest wypełniony, nie wynika z jakichś wymyślnych ripost, a bardziej bazuje na głupawych rozkminach między średnio inteligentnymi bohaterami to i tak zabawa jest przednia. W paru momentach chciałem ten serial określić jako po prostu komediowy. Tyle że jest to dowcip, który jak sądzę, nie każdemu przypadnie do gustu.

Na czym to stanąłem? A tak – Chris ucieka ze szpitala, uradowany, że po drodze nie zwinęły go żadne służby mundurowe. Bo oczywiście powinien zgodnie z zasadami wrócić do pierdla. Ale bohater udaje się na swoją „chawirę”. I wtedy do gry wkracza ona. Cudowna. Bajeczna. Jajcarska. Przedziwaczna. Prawdopodobnie najlepsza i najbardziej oryginalna czołówka wśród seriali superbohaterskich, jaką dane mi było zobaczyć. Pożywka dla memiarzy, a dla mnie moment, którego nie pominąłem ani razu. Intro daje nam spory sygnał, że to faktycznie będzie bardziej jajcarska opowieść, niż kolejna heroiczna historia o ratowaniu świata. Tu się nie będę rozwodził, to trzeba po prostu zobaczyć.

Zobacz również: The Suicide Squad – recenzja. Jamesa Gunna punks not dead!

Peacemaker i Vigilante
Fot. Kadr z serialu Peacemaker/HBO MAX

Peacemaker nie ma zbyt dużo wolnego, bo chwilę później zostaje nam przedstawiona reszta głównych bohaterów, którzy werbują go do kolejnej tajnej misji. Przyznam szczerze, że nie pokładałem w fabule jakichś większych nadziei, raczej w ciągłej rozwałce i kolejnych gagach między bohaterami. I miałem rację, bo jest to kolejna opowieść o ratowaniu świata, więc i wy nie spodziewajcie się cliffhangerów za każdym rogiem. Mimo to ogląda się to dobrze. Fabuła jest prosta i co ważne – nie udaje bardziej skomplikowanej, niż jest w rzeczywistości. Ot, kolejna opowieść o The Suicide Squad, tylko tym razem z jednym bohaterem.

Akcji nie ma tu dużo, ale jak już jest, to widać, że twórcy się nie patyczkowali i postawili wysoko poprzeczkę, nie przebierając w środkach i nie hamując się niepotrzebnie. Wokół śmigają noże, kule rozbryzgują czaszki, pięści przebijają ściany, raz pojawia się również fatality z użyciem piły mechanicznej. Peacemaker to istna bajeczka dla dorosłych.

Zobacz również: Morbius; Produkcja otrzymała finalny trailer

Peacemaker
Fot. Kadr z serialu Peacemaker/HBO MAX

Już się nie dziwię, dlaczego akurat ten bohater zyskał własne show jako pierwszy. Peacemaker to doskonały wybór, bo widać, że Gunn faktycznie miał pomysł na tę postać, jak ją rozbudować, szerzej przedstawić światu i zrobił to bezbłędnie. John Cena zasługuje na salwę oklasków, bo genialnie wcielił się w swoją postać.

Wielokrotnie masz wrażenie, że to koleś pełen luzu i nieskrępowania, który nieraz śmieje się sam z siebie. On się po prostu rewelacyjnie bawi będąc Peacemakerem. Kiedy trzeba, jest zabawny, kiedy indziej zmienia się we wrażliwca, by za chwilę przybrać twarz rasowego twardziela z krwi i kości i zrobić demolkę w ogromnym magazynie przy użyciu bomby domowej roboty Wszystkie sceny z jego udziałem ogląda się z uśmiechem na ustach. Z jednej strony Peacemaker to głupowaty twardziel, którego słowne przepychanki z resztą bohaterów sprawiają, że z wielkim „WTF” na twarzy pękasz ze śmiechu. Z drugiej, potrafi przeobrazić się w ostrego gracza i inteligentnego, niebezpiecznego żołnierza. Także dla odtworzenia tytułowej postaci przez Cenę naprawdę czapki z głów.

Zobacz również: Titans – rozpoczęły się zdjęcia do 4 sezonu! Pierwsze zdjęcie Brother Blooda

Fot. KEVIN WINTER/Getty AFP/East News

W trakcie oglądania miałem niestety przeczucie, że będzie to kolejna produkcja o negatywnym bohaterze, która ma go usprawiedliwić i uczłowieczyć. Nie jestem fanem takich tworów, bo jeżeli postać, którą doskonale znamy, jest na wskroś zła, to nie potrzebujemy koniecznie zobaczyć, dlaczego się taka stała, abyśmy się mogli nad nią poużalać. Tutaj ma miejsce zgoła inna sytuacja.

Bohater dla szerszej publiczności nie jest aż tak dobrze znany, więc fajnie zobaczyć jego genezę przeplataną z kontynuacją przygód. I akurat w tą przemianę z antybohatera w postać pozytywną jestem w stanie uwierzyć, bo gdy został on postawiony obok totalnego złola, a.k.a. „tatusia” to widzimy, że jego losy nie mogły się potoczyć inaczej. Zasługa tutaj kolejnego aktora. Robert Patrick to idealny materiał na antagonistę. Zły do szpiku kości, zawsze okrywający cieniem swojego synalka sprawia, że faktycznie można Peacemakerowi nawet współczuć. A więc wpleciona w główne wydarzenia przemiana głównego bohatera, który kiedyś zabijał bez mrugnięcia okiem, wydaje się przekonująca. Co też uważam za bardzo duży plus, bo taki schemat rzadko twórcom wychodzi.

Najbardziej bajeczną rzeczą w serialu jest kolejny aspekt, z którego James Gunn jest znany. A jest nim ścieżka dźwiękowa, której przedsmak możemy poczuć już w czołówce. A takimi hardrockowymi hitami z lat 80. jest wypełniony cały serial. Klasyczne ciężkie brzmienia sprawiają, że przez wszystkie odcinki się płynie. Nie tylko dobrze wpasowują się w charakter głównego bohatera, ale wprowadzają dodatkowy luz do historii. Soundtrack to zdecydowanie największy atut produkcji.

Zobacz również: Billy Summers – recenzja książki. Dobrzy, źli i Billy Summers

Peacemaker to hardkorowa rozrywka w stylu Jamesa Gunna. Serial jest naprawdę bardzo dobry, i to chyba wszystko, co można by o nim powiedzieć. John Cena robi niesamowitą robotę jako tytułowy bohater. Nie spodziewałem się, że serialowy spin-off The Suicide Squad będzie aż tak udany. Sam film nie do końca mi się podobał mimo wielu dobrych momentów. Natomiast solowe przygody Peacemakera to totalnie inny kaliber. Ten serial jest dużo lepszy niż obie części The Suicide Squad razem wzięte, a na dobrą sprawę fabuła i założenia są bardzo podobne. Szczerze mówiąc, nie do końca wiem, z czego bierze się jakikolwiek hejt na tą produkcję. To kawał dobrej rozrywki, nie tylko dla fanów komiksowych adaptacji.

Dzięki rewelacyjnej muzyce, sporej dawce humoru i pełnokrwistej akcji, ale też świetnie napisanym i zagranym postaciom przez ten serial się po prostu płynie. Szybko można stracić orientację w tym, jak błyskawicznie przebrnęło się przez wszystkie odcinki. Kolejnych bowiem nie da się odkładać na później.

Panie Gunn, nie przestawaj robić tak dobrej roboty. Czekamy na więcej!

Plusy

  • Świetnie zagrany główny bohater. Coraz bardziej lubię Johna Cenę
  • Bajeczna ścieżka dźwiękowa. Za to lubimy produkcje Gunna!
  • Genialna czołówka, do której będę wracał jak mi będzie smutno

Ocena

9 / 10

Minusy

  • Kilka bezsensownych rozważań Chrisa i Adriana mnie zmęczyło, co za dużo to niezdrowo
  • Liczyłem na odrobinę więcej akcji
Czarek Szyma

#geek z krwii i kości. Miłośnik filmów, seriali i komiksów. Odwieczny fan Star Wars w każdej formie, na drugim miejscu Marvela i DC Comics. Recenzent i newsman. Poza tym pasjonat wszelakich sztuk walki, co zapoczątkowało oglądanie akcyjniaków w hurtowej ilości. O filmach i serialach hobbystycznie piszę od kilku lat. Ulubione gatunki to (oczywiście) akcja, fantasy, sci-fi, kryminał, nie pogardzę dobrą komedią czy dramatem.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze