Wszystko wszędzie naraz – recenzja filmu. PRAWDZIWE multiwersum obłędu

Studio A24 słynie z wydawania autorskiego kina. Dlatego spodziewać się można minimum niepowtarzalnego seansu. I Wszystko wszędzie naraz seansem niepowtarzalnym dla każdego widza będzie. Ba! Czegoś takiego w kinie nie było i przez długi czas nie będzie.

Wszystko wszędzie naraz to najnowsza produkcja spod skrzydeł studia A24. A stali kinowy bywalcy wiedzą, że jest ono gwarantem pewnego poziomu. Może nie zawsze naszym oczom prezentuje się dzieła wybitne, jednak jedno jest pewne. Za każdym razem świadkami jesteśmy kina autorskiego. Sztuki samej w sobie, tworzonej z potrzeby samego kreowania. Miłości do filmów. I ta się udziela w każdej klatce obrazu. Czy najnowsze dzieło duetu Dana Kwana i Daniela Scheinerta również podpisuje się pod tymi cechami?

Zobacz również: Zaginione Miasto – recenzja filmu. Kino przygodowe nadal w formie

Evelyn Wang prowadzi wraz z mężem pralnie w Stanach Zjednoczonych. Jej życie dalekie jest od ideału. Kobieta w średnim wieku musi mierzyć się z przytłaczającymi trudami codzienności. Jej córka jest przeciwieństwem tradycjonalizmu. Musi utrzymywać ojca, który uważa ją za życiową porażkę. Jej małżeństwo się rozpada, a w dodatku wpada w kłopoty z podatkami.

Pewnego jednak dnia jej życie obraca się do góry nogami. Albowiem okazuje się, że jej świat jest tylko jednym z wariantów. Nieskończona ilość wymiarów otwiera się przed kobietą otworem. Nie jest to jednakże ciepłe powitanie. Multiwersum zagraża niebezpieczeństwo. I tylko Evelyn jest w stanie je ocalić.

Zobacz również: King Richard: Zwycięska rodzina – recenzja filmu [DVD]

Wszystko wszędzie naraz
Fot. Kadr z filmu Wszystko wszędzie naraz/Materiały prasowe

Powiedzieć, że Wszystko wszędzie naraz, to dzieło nietuzinkowe, to jak zamilknąć i zamknąć się w klasztorze na wieki. Gdyż film ten proponuje widzowi niepowtarzalną i magnetyzującą podróż, którą ciężko opisać słowami. Takiej mieszanki gatunkowej, stylistycznej ze świecą szukać. Podobnej spodziewać by się mogło prędzej po animacji. Tam bowiem twórcy ograniczani są tylko kreatywnością. I jakże cieszy, że potencjał ten został w fenomenalny sposób wykorzystany w formule live-action…

Choć z drugiej strony nie do końca. Bo animacja, zarówno klasyczna, jak i poklatkowa w tejże produkcji się pojawiają. A to tylko kropla w morzu pomysłów, motywów i form, jakie są nam zaprezentowane. Ten film to czyste, niczym nieskrępowane szaleństwo. Oglądając, po prostu nie da się nudzić, gdyż cały czas nasz mózg poddaje się pod działanie pewnych bodźców. Tytuł ten jest czymś, do czego Doktor Strangem w Multiwersum Obłędu dążyć będzie. I obawiam się, że nie podoła.

Zobacz również: Dom Gucci – recenzja filmu [DVD]

wszystko wszędzie naraz
Fot. Kadr z filmu Wszystko wszędzie naraz/Materiały prasowe

Twórcy Wszystko wszędzie naraz postanowili bowiem podejść po bożemu do koncepcji multiwersum. Sama w sobie skrywa ona bowiem nieskończenie wiele możliwości (co nomen omen wiąże się z definicją tegoż). Każdy świat ma swoją własną stylistykę, zasady, które zwieńczone są fenomenalną wartwą wizualną. Na dobrą sprawę trudno pogubić się w tym, który świat jest którym. Każdy jest na tyle charakterystyczny, że zostawia w pamięci trwały ślad.

W dodatku sam motyw czerpania z innych światów zakrawa pod skrajne szaleństwo. Bowiem pewne okoliczności zmuszają postacie w filmie do czynienia kompletnie nielogicznych rzeczy. I te, choć dzieją się w teorii w „normalnym” świecie, bawią niesamowicie. Śledzenie jak nie tylko postacie pierwszo i drugoplanowe, ale i dalsze robią coś, co w jednej chwili przyprawia banana na twarzy widza swoim brakiem logiki, jest czystą przyjemnością. Sztuką jest pokazywać nam coś kompletnie nielogicznego, w co wierzymy, bo jest spójne ze światem. I nie zadajemy pytań, nie poddajemy w wątpliwość. Po prostu konsumujemy to szaleństwo.

I ta mnogość szaleństwa nie każdemu może się spodobać. Czasu na oddech jest mało (a wręcz prawie wcale), a widz nieuważny łatwo pogubi się w ogromie treści. Bo film do zaoferowania ma znacznie więcej, niż tylko kreatywne pomysły. Jednak wystarczy mrugnąć, a ominie się wiele treści. Dlatego też produkcja ta nie jest przeznaczona dla każdego widza. Nie wszyscy będą w stanie zrozumieć, na czym polega jej geniusz. Jednocześnie wcale nie jest to przeintelektualizowane kino artystyczne. Gdyż historia w tymże tytule zawarta jest paradoksalnie prosta i urzekająca.

Zobacz również: Drive My Car – recenzja filmu. Jak odnaleźć emocje

wszystko wszędzie naraz
Fot. Kadr z filmu Wszystko wszędzie naraz/Materiały prasowe

Bo gdzieś pod tymi połaciami kreatywności i szaleństwa kryje się kilka pięknych przekazów. I gdy widz myśli, że próbuje nam się opowiedzieć wyłącznie o sytuacji Evelyn, tak bardzo szybko zmienia się to w opowieść o rodzinie. Co prawda dysfunkcyjnej i praktycznie rozpadającej się. Jednak pełnej widocznej na pierwszej rzut oka miłości.

I jakże cieszy, że to nie jest solowa historia. Każdy bohater przechodzi tu drogę. Nawet postaci, które pozornie są tylko elementem akcji, otrzymują ułamek historii dla siebie. A motyw multiwersum wspaniale nadaje się do eksploracji osobowości. Gdyż koncept, w którym jedna zmiana tworzy nowe uniwersum, działa nie tylko jako gratka wizualna, ale także narracyjna. Bowiem mimo widocznych na pierwszy rzut oka zmian, w każdym alternatywnym świecie wciąż śledzimy dokładnie te same postacie. Z tymi samymi charakterami, tymi samymi wartościami, jedynie zmienione w pewnych okolicznościach. Ten wymyk pozwala nam dogłębnie poznać bohaterów. Ba! Dzięki istnieniu multiwersum postaci mogą poznać samych siebie.

Scenariusz napisany jest naprawdę inteligentnie, jednocześnie zachowując prostotę przesłania. Bohaterowie muszą przepracować swoje problemy, zrozumieć siebie nawzajem i pojąć błędy, które popełniali. Wydarzenia pokazane we Wszystko wszędzie naraz są tak naprawdę pretekstem, by zbliżyć do siebie skłóconych członków rodzinny. Pędzące szaleństwo zdarzeń okazuje się być dla bohaterów oddechem. Momentem oderwania od rzeczywistości, która nie daje im dojść do siebie nawzajem. I działa to genialnie.

Zobacz również: Nie czas umierać – recenzja filmu [DVD]

Fot. Kadr z filmu Wszystko wszędzie naraz/Materiały prasowe

Multiwersum jest wspaniałą okazją do tego, by popisać się umiejętnościami aktorskimi. Trudno bowiem wyobrazić sobie lepszą okazję do uwolnienia talentu, niż możliwość odegrania jednej postaci na kilkanaście różnych sposobów.

Michelle Yeoh aktualnie jest na szczycie swoich umiejętności, co we Wszystko wszędzie naraz pokazuje na każdym kroku. To niezwykle utalentowana aktorka. Jej doświadczenie objawia się nie tylko w scenach kopanych, ale i tam, gdzie trzeba ukazać szczere emocje. Gdy trzeba, jest albo groteskowa, albo w pełni poważna. Niekiedy film skręca w bardzo meta narrację, która wręcz celebruje aktorkę. Jej kunszt i umiejętności. A te widoczne są na każdym kroku w tym filmie. Yeoh to prawdziwa przyczajona tygrysica Hollywood. Umiejętnościami sprawia, że w każdym wydaniu Evelyn jest pełnoprawną postacią. To być może najlepszy film w jej całej karierze.

Stephanie Hsu również ma dużo miejsca, by pokazać swoje naprawdę imponujące umiejętności. Jako Joy ma twardy orzech do zgryzienia jako aktorka, bo musi pokazać się z bardzo emocjonalnej strony. Interesującym jest jednak, że tak naprawdę gra w każdym wydaniu dokładnie tę samą postać, tylko i wyłącznie z tą różnicą, że w różnym stopniu pokazuje to, co tak naprawdę w niej siedzi. I ciężar ten unosi naprawdę sprawnie.

Ke Huy Quan zaczynał jako aktor dziecięcy w kultowym Indiana Jones i Świątynia Zagłady oraz Goonies. Jego rola polegała zupełnie na czymś innym. Miała pokazać pewien kontrast, uwypuklić przekaz płynący z filmu. Ale i z tym aktor ten radzi sobie świetnie. W większej części filmu jest on po prostu słodki. Ale gdy trzeba, pokazuje, że ma on naprawdę wielki talent. I aż miło ogląda się go na ekranie, nieważne, jaką wersję widzimy. Ke Huy Quan ma ogromne umiejętności, jest wszechstronny i mam nadzieję, że będzie coraz częściej gościł w bardziej mainstreamowym kinie.

Zobacz również: Piosenki o miłości – recenzja filmu. Nutka uczuć

Fot. Kadr z filmu Wszystko wszędzie naraz/Materiały prasowe

Wszystko wszędzie naraz to film, o którym można by pisać elaboraty. Dzieło to kiedyś będzie kultowe. Jest przykładem czystej miłości do kina, tworzenia z samej potrzeby kreacji. Mnogość pomysłów, której jądrem jest prostota historii i urzekający jej finisz, hipnotyzuje. Czyste szaleństwo i pełne wykorzystanie potencjału multiwersum, w jednym dziele. To wręcz niebywałe, że ten film wyszedł tak dobrze. Jednak idzie za tym jeszcze jedna lekcja.

Doktor Strange w Multiwersum Obłędu już za miesiąc od pisania tego tekstu będzie miał okazję pokazać ten sam koncept w ramach MCU. Jednak już w przedbiegach przegrał z fantastycznym dziełem duetu Kwan i Scheinert. Bo to, w przeciwieństwie do obecnego stanu uniwersum Marvela, jest kino autorskie. Bez krępacji tabelki w Excelu. I zostało tylko mieć nadzieję, że mimo groteski Wszystko wszędzie naraz zostanie docenione przez Akademię.

Plusy

  • Nietuzinkowe pomysły
  • Fenomenalne zdjęcia
  • A pod tym wszystkim urzekająca fabuła

Ocena

9.5 / 10

Minusy


Według innych redaktorów...

Krzysztof Wdowik
21 kwietnia 2022

O. MÓJ. BOŻE.

10
Adrian Hirsch

Miłośnik sztuki i popkultury w jednym. Najpierw ponarzeka na obecny stan Gwiezdnych Wojen, by następnie pokontemplować nad pisaną przez siebie postacią. Pozytywnie nastawiony do świata, choć nie brak mu skłonności do ironizowania rzeczywistości.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze