Jak Moon Knight Ellisa korzysta z tego, że jest komiksem?

Disney+ uraczył nas ostatnio wyjątkowo udaną adaptacją przygód księżycowego mściciela. Sukces serialu Moon Knight oczywiście przekłada się na wzrost popularności samej postaci, warto więc przypomnieć jedno z najciekawszych wcieleń Marca Spectora.

Serialowy Moon Knight nie dość, że nie wstydzi się swojej komiksowej proweniencji, to jeszcze korzysta z dobrodziejstwa całego inwentarza. Chociaż produkcja orbituje raczej w okolicach poważnego tematu, jakim są zaburzenia psychiczne oraz ich oddziaływanie na życie chorego, nie boi się zahaczyć o typowo Marvelowskie żarciki czy absurdy – równie obecne w komiksach z tym bohaterem.

Autorzy Moon Knighta nie kryli swoich inspiracji komiksowym runem Jeffa Lemire’a, gdzie wątek choroby Marca wiedzie prym, a rzeczywistość mocno wykrzywia się pod naporem majaków i podszeptów obciążonej psychiki. Komiks ten zasługuje na uwagę każdego entuzjasty superbohaterszczyzny. Nie tylko obfituje w angażujące, imponujące wizualnie sceny akcji, lecz zadaje też ważne i jakże aktualne pytania. To po prostu dobra historia, niezależnie od tego, w jaki sposób została opowiedziana.

Zobacz również: Moon Knight – recenzja serialu. Everytime I wake up

Właśnie dlatego tak dobrze przełożyła się na serial. Produkcja Disneya podchodzi do materiału źródłowego dość swobodnie, lecz rdzeń opowieści nie ulega zmianie. Życie Marca zostaje całkowicie obezwładnione przez jego chorobę, a osobowości zaczynają ze sobą mocno interferować. I komiks oczywiście często sięga po narracyjne zabiegi charakterystyczne dla tego medium, chociaż w gruncie rzeczy jest historią uniwersalną medialnie.

Lubię bardzo enigmatyczne stwierdzenie Marshalla McLuhana, że środek przekazu sam w sobie jest już przekazem. I o ile brzmi to nieco pretensjonalnie, o tyle trzeba się z tym stwierdzeniem zgodzić. McLuham chciał powiedzieć, iż sposób, w jaki przekazujemy informacje, zwykle jest istotniejszy od samej treści. Innymi słowy: naturalne przedłużenie problemu relacji formy z treścią.

Moon Knight photo 1
Fot. USA Today

Bardzo cieszy mnie sukces Disney’owskiej wersji Moon Knighta, aczkolwiek muszę szczerze przyznać – run Lemire’a nie jest moim ulubionym. Znacznie wyżej oceniam to, co z postacią zrobił Warren Ellis. Ten autor w ogóle chyba znajduje się w czołówce moich ulubionych scenarzystów komiksowych. Chłop swojego czasu uratował Punishera od całkowitego dna, więc ma dożywotnie miejsce w moim serduszku.

Co takiego znajdziemy u Ellisa? Cholerka… Wszystko? Nie no, dobra, po kolei. Zacznę od tego, że moim zdaniem Moon Knight jest wyzwaniem dla scenarzysty. Wielokrotnie był traktowany trochę jako żart, a czasem jako budżetowa wersja Batmana, która jednak może sobie pozwolić na nieco bardziej hardcorowe zagrania (zrywanie skóry z twarzy i inne takie takie). Nie wydaje mi się jednak, żeby postać ta była prowadzona konsekwentnie.

Zobacz również: Disney+ z oficjalną datą premiery w Polsce!

Inna sprawa, że Spector nigdy nie był motorem napędowym świata Marvela. To nie bohater, który mierzyłby się z inwazją Skrulli czy odpierał atak Thanosa. Zwykle ograniczał się do lokalnego pola działania, co skutecznie odwodziło scenarzystów od wykorzystywania go w wielkich wydarzeniach świata Earth-616.

Lokalni herosi mają jednak jedną przewagę nad Kapitanami Amerykami, X-Menami, Spider-Manami i innymi Iron Manami. Można z nimi zrobić praktycznie wszystko. I Warren Ellis korzysta z tego przywileju pełną garścią.

Moon Knight photo 2
Fot. SyFy

Ellis Zaczyna od wprowadzenia nowej osobowości – nie tyle Spectora, ile Moon Knighta właśnie – Mr. Knight (zainkorporowany przez serial jako rozluźniający element humorystyczny), czyli jedna z najlepszych rzeczy zaraz po krojonym chlebie. A najciekawsze w całym mikrouniwersum Moon Knighta jest to, że każdą zamaskowaną personę można swobodnie interpretować jako kolejną osobowość Spectora. Toteż łącznie mamy Marca, Stevena, Jake’a, Moon Knighta oraz Mr. Knighta.

Lemire w swoim runie całkowicie pozbawia sensu moją tezę, jednak sam staram się traktować numery pisane przez Ellisa trochę w oderwaniu od reszty przygód tego bohatera. Podoba mi się ten pomysł, nie mam zamiaru go porzucać.

Zobacz również: Amazon wyprodukuje 3 filmy o Jacku Reacherze

Kto zacz Mr. Knight? U Ellisa to trochę detektyw, trochę uliczny mściciel, a trochę gangster. Swoim wyglądem (nosi biały garnitur i prostą maskę) kojarzy się właśnie z osiedlowymi watażkami, szefami niewielkich gangów, którzy schludnym ubiorem próbują uwznioślić swój status. Garnitur Mr. Knighta jest równie biały, co gryka z inwokacji Pana Tadeusza.

Na ubiorze nie znajdziemy zatem żadnego cieniowania czy charakterystycznych zabiegów rysowniczych, aby nadać materiałowi faktury lub głębi. Co prawda widoczne są ciemne zagniecenia oraz fałdy, lecz wciąż mówimy tu zaledwie o dwóch kolorach. Ta czerń i tak występuje oszczędnie.

Warren Ellis run photo 3
Fot. Major Spoilers

Mr. Knight jeździ imponujących rozmiarów limuzyną w kolorze równie białym, co sam garnitur. Wszystko to intensywnie oddziałuje na wyobraźnię czytelnika, wprowadza oniryczny nastrój. Klimat ten każe nam podawać w wątpliwość autentyczność oglądanych scen. Czy Mr. Knight faktycznie tak wygląda? A może patrzymy na projekcję samego Spectora, widząc to, czym on myśli, że jest?

Ellis dzięki Bogu nie odpowiada na te pytania. Każdy kadr natomiast, na którym widzimy Mr. Knighta, wzbudza niezwykłe uczucia, bo wydaje się nieskończony. Postać protagonisty sprawia wrażenie niedokończonej, szkicowej, jakby rysownik nie zdążył przed deadlinem. Rzecz wygląda fantastycznie i, co dla mnie istotne, nie mogłoby być wykorzystane przez żadne inne medium.

Zobacz również: Cobra Kai – mamy pierwszy trailer 5. sezonu!

Gdy w sieci pojawiły się pierwsze zdjęcia koncepcyjne przedstawiające design stroju Moon Knighta i Mr. Knighta, byłem nieco rozczarowany. Ten pierwszy przypominał mumię, drugi natomiast – kairskiego polityka. O ile jeszcze Moon Knighta mogłem zrozumieć, o tyle design tego drugiego mocno obniżył mi hype.

Z drugiej jednak strony, jak ugryźć design z komiksu? Czysty, biały garnitur nie wyglądałby dobrze w kamerze, natomiast efekty specjalne też mogłyby wypaść co najmniej umiarkowanie. A i tak nie wypadają one najlepiej.

Warren Ellis run photo 4
Fot. Game Rant

Nie mam nawet problemu z tym, że Mr. Knight w serialu jest całkowicie inną postacią, bo w kontekście opowieści, trzyma się naprawdę sensownie. Wynika z postaci Stevena i kompetentnie zaznacza rozdźwięk pomiędzy dwiema osobowościami.

Mr. Knighta w komiksie poznajemy podczas rozmowy z funkcjonariuszami badającymi miejsce brutalnej zbrodni. Ciemna alejka i ponure barwy policyjnych mundurów fantastycznie kontrastują z ubiorem protagonisty. Jak przetransponować to na język filmowy? Chyba jedynie przy użyciu filtrów, co zrobiło np. Sin City – efekt i tak był średni.

Zobacz również: Disclaimer – gwiazdor Enoli Holmes w obsadzie!

Teraz już, obejrzawszy wszystkie sześć odcinków, mogę powiedzieć, że jestem zadowolony z kierunku artystycznego, jaki obrali pracownicy Marvel Studios. Czasami usilna próba przeszczepienia czegoś, co działa w jednym medium na strukturę drugiego, odbija się czkawką. A tak mamy spójny design, zaprojektowany zgodnie z duchem i nastrojem serialu.

Wróćmy do komiksu. Innym fantastycznym wykorzystaniem medium jest określanie granic kadru jego treścią. Wprost stworzona do tego została peleryna Moon Knighta – biała jak przestrzeń pomiędzy panelami może z łatwością złamać ramy jednego kadru.

Moon Knight 5
Fot. The Cosmic Circus

Tym bardziej że niektóre panele rozszerzają się na całą stronę. Negatywny obszar stanowiący odwieczne miejsce do rozlokowania kadrów zaczyna być elementem świata przedstawionego. To, co z kolei białe, staje się bronią w rękach rysownika, który sprytnie pogrywa z formą oraz oczekiwaniami czytelnika.

Taki sposób opowiadania historii w żaden sposób nie jest chaotyczny. Wciąż znamy kolejność wydarzeń. Związki przyczynowo skutkowe między kadrami nie rozchodzą się, stanowią zwartą strukturę wprowadzającą porządek.

Zobacz również: Doktor Strange w Multiwersum Obłędu – recenzja filmu

Co jeszcze? W jednym numerze Moon Knight zostaje „wciągnięty” do świata grzybowego bad tripa. Brzmi dość absurdalnie, ale sam komiks jest żywcem wyciągnięty z najlepszych numerów Doktora Strange’a, a wyobraźnia autorów spokojnie dorównuje pomysłom samego Steve’a Ditko czy Jacka Kirby’ego.

Jakby to nie było wystarczająco odjechane, kolejny numer jest cudownie zrealizowanym nawiązaniem do ery arcadowych beat-‘em-upów typu Double Dragon czy Streets of Rage. Całość dzieje się w starym, zaniedbanym budynku. Bohater zaczyna od parteru, aby dość do ostatniego piętra i uwolnić księż… *ekhem* uprowadzoną kobietę. Po drodze musi stanąć w szranki z nacierającymi falami przeciwników. Na końcu czeka oczywiście boss.

Warren Ellis run photo 6
Fot. Bleeding Cool

Kadry tego numeru są najczęściej niskie, szerokie, postaci widać z boku (jak w klasycznym sidescrollerze). Kombinacje ciosów ukazane są w postaci szybko następujących po sobie paneli o podobnym rozmiarze. Być może już sobie dopowiadam, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wyglądają dokładnie tak, jak zbliżenia animacji w tego typu grach podczas wykonywania ciosów specjalnych.

Moon Knight Ellisa kończy w ogniu i wybuchach, co również przyprawia mnie o uśmiech, bo to nic innego jak nawiązanie do finałów kinowych przebojów, akcyjniaków, gdzie jednym z wymogów do odhaczenia jest właśnie ostateczne starcie protagonisty z adwersarzem. W tle natomiast koniecznie wybuchać muszą wybuchy.

Zobacz również: Wielki powrót Miłosiów – o muzyce rockowej w serialu Fineasz i Ferb, część 1

Oczywiście wspominam tutaj o tej bardziej efekciarskiej stronie runu Ellisa. Fabularnie rzecz trzyma równie solidny poziom. To w ogóle jeden z najlepszych komiksów w Marvel Now. Całość wyszła w Polsce pod tytułem Z martwych, co powinno minimalizować problemy z dostępnością tej świetnej historii.

Uważam, że wykorzystanie pełnego potencjału medium można przypisać wyłącznie najlepszym. W filmie mamy Lyncha, Finchera czy Wrighta, w literaturze Joyce’a, Prousta czy Dostojewskiego, w gierkach przykładów jest dużo, ale mi ostatnio po głowie chodzi From Software. Komiksy to oczywiście Eisner, Miller, Moore czy Gaiman, niemniej jednak Ellis (i jego Moon Knight) może z powodzeniem zasiąść w tym zacnym panteonie.

Fot. Moon Knight 7
Fot. Murphy’s Miltiverse

Sukces serialu niechybnie wpłynie na wzrost popularności komiksów – naturalna kolej rzeczy. Czytajcie więc źródłowy run Lemire’a, pamiętając jednak, że na Lemirze Moon Knight się nie kończy.

A serial w ogóle fajny, mocna topka MCU, nawet nie, że serialowo, ale w ogóle. Polecańsko.

Błażej Tomaszewski

Lubi rzeczy oraz pisanie. Dlatego pisze o rzeczach.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze