Sifu – recenzja gry. Coś niecoś potrafię.

„Zna się pan na sztukach walki?”, spytał Yang, z wyższością spoglądając na mistrza. Ten zrobił parę kroków do przodu. Jego oczy płonęły nienawiścią. Usta, które chciały wypowiedzieć tak wiele słów, zdołały tylko wyszeptać „Coś niecoś potrafię”. „Potrafi pan? Ale co, sztuki walki? Nie”, zaśmiał się Yang. Dreszcz nienawiści przebiegł mistrzowi po plecach. Jego mięśnie drżały, błagając o danie upustu zemście. W końcu rzucił się na Yanga, oddając jeden potężny cios prosto w splot słoneczny. Mężczyzna złapał się za klatkę piersiową. Ledwo łapiąc oddech, rzekł „O kurde, matko jedyna”. „Coś niecoś potrafię, ja się nie chwalę, ja mam talent”, mistrz uśmiechnął się tylko, miał pewność, że odda cześć swemu ojcu. 

Dobrze, dobrze, żarty na bok. Sifu, to jedna z ciekawiej zapowiadających się gier indie ostatnich miesięcy. Zapowiedzi zwiastowały bardzo stylistyczną i nastawioną na wartką akcję rozgrywkę. Do tego dość oczywista inspiracja wszelakim kinem kopanym dodatkowo nastrajała pozytywnie do produktu. Pytanie więc brzmi, czy twórcom udało się spełnić te oczekiwania?

Zobacz również: LEGO Gwiezdne Wojny: Saga Skywalkerów — recenzja gry. Nostalgia jest silna w tym tytule

Historia w swym rdzeniu nawiązuje do starego jak świat motywu zemsty. By jednak dać graczowi bardziej wczuć się w sytuację i zaangażować w historię, prolog rozgrywamy jako główny boss.

Yang naciera na swoją dawną szkołę sztuk walki. Wraz ze swoimi poplecznikami (Fajarem, Seanem, Kuroki i Jinfeng) dokonuje rzezi całego klanu i znajdujących się w środku uczniów. W końcu szturmem docierają do dojo sifu. Yang na siebie bierze brzemię pokonania starego mistrza i zdobycia tajemniczego artefaktu. Po wyrównanym pojedynku, w końcu mężczyzna znajduje lukę i udaje mu się jednym ciosem zabić starca.

Gdy już mają odejść ze skarbem, okazuje się, że w ukryciu czaiło się dziecko. Yang wyczuwa jego obecność i wydaje rozkaz jego zabicia. Leżąc nieprzytomnie w kałuży krwi nagle budzi się. Zabójców już nie ma. W ręku trzyma sznurek, do którego przywiązane są złote monety. Jedna z nich błyska delikatnym światłem. Okazuje się, iż jest to magiczny przedmiot, który pozwala ocalić jego posiadacza od śmierci. Ma to jednak swą cenę. Za każdą utratą życia, użytkownikowi artefaktu przybywa lat.

Z czasem dziecko, za sprawą ciężkiego treningu napędzanego chęcią zemsty, zostaje mistrzem. Gotowe by stanąć twarzą w twarz z Yangiem, ściga morderców swojego ojca.

Zobacz również: Dying Light 2 – recenzja gry. Światełko nadziei

sifu
Fot. Materiały prasowe

Jeżeli podejmiecie się wypróbowania Sifu, to warto na wstępie ustawić dubbing na chiński. Mała zmiana, a wprowadza kolosalną różnicę do immersji. A przyznać trzeba, że i bez tego łatwo wejść w tryb kanapowego Jackie Chana.

Już od pierwszych minut klimat wylewa się strumieniami. Pomagają w tym wszelakie nawiązania do kina kopanego, choć nie tylko! Dla przykładu takie intro ewidentnie czerpie z filmów kung-fu, gdzie główny bohater w pustym pomieszczeniu trenuje i sukcesywnie obija powietrze do nieprzytomności. Od razu przychodzą na myśl takie produkcje jak Pijany mistrz, Tajemna księga węża i żurawia, czy Wąż i cień orła. I tego typu nawiązań do kina kopanego jest o wiele więcej. Dzięki temu zatopienie się w klimacie jest wręcz nieuniknione.

Jednakże jak już wspomniałem, kino kopane to nie wszystko. Twórcy starają czerpać się z tego, co dobre. Nie ograniczają się do samego kung-fu. Oldboy, czy John Wick również znajdują tu swoje odzwierciedlenie.

Zobacz również: Ghostwire: Tokyo — recenzja gry. Uwierz w ducha

sifu
Fot. Materiały prasowe

Oprawa audiowizualna również napawa optymizmem. Zarówno muzyka, jak i grafika bardzo luźno czerpią z kultury Chin, choć ta poddawana jest interpretacji na różne sposoby. Nowoczesność żeni się tu z tradycją bardzo naturalnie. Nie czuje się tu przepychu stylistycznego, wręcz przeciwnie.

Nie mamy tu do czynienia z realistyczną grafiką. W zamian twórcy postanowili na oprawę przypominającą obraz olejny, pełen pastelowych kolorów. I przyznać trzeba, że jest to jedna z najmocniejszych stron produkcji. Walki wspaniale wyglądają w takiej konwencji, wręcz można by pokusić się o stwierdzenie, że realistyczna grafika negatywnie wpłynęłaby na całą grę. Pełno jest tutaj jednak surrealistycznych elementów, A ta oprawa tylko nadaje im uroku.

Muzycznie również produkcja prezentuje wysoki poziom. Akompaniament do każdego segmentu walki znakomicie pasuje do sceny. Podbijają dynamikę każdego ciosu, przez co wydają się być jeszcze szybsze (a trzeba podkreślić, iż, tak czy siak, są gorączkowe!).

Zobacz również: Horizon Forbidden West — recenzja gry. Witaj nowa generacjo!

Fot. Materiały prasowe

Jeżeli już przy systemie walki jesteśmy. Ten prezentuje się naprawdę imponująco. Podczas rozgrywki naprawdę czuje się każdy cios. Sterowanie jest proste i intuicyjne. Wszelkie kombinacje oraz mechanizmy mogą początkowo wydawać się trudne, jednak da się je ogarnąć. Co prawda dynamika całej gry sukcesywnie przeszkadza w szybkim załapaniu wszystkich możliwości (bo jak biegnie na ciebie pięciu mistrzów walki, to nie zastanawiasz się nad kreatywnością ich ogłuszenia, a po prostu bierzesz pałkę w ręce i liczysz, że losowe przyciski uratują ci życie).

I tu pojawia się pierwszy większy minus. Mianowicie jest nim poziom trudności. Co prawda twórcy dodali po prośbach tryb łatwy, lecz nie zmienia to faktu, iż w dalszym ciągu jest wymagająco. W przeciwieństwie jednak do serii Dark Souls początek nie sygnalizuje tak drastycznego skoku poziomu trudności, jaki rzeczywiście następuje. Prolog jest niczym kaszka z mleczkiem, przez co Sifu wydaje się być bardziej przystępny, niż rzeczywiście jest.

Już pierwszy akt daje graczowi znać, że nie ma co liczyć na spokojne przejście gry. Przez co szybko Sifu zaczyna być frustrujące. A mechanika przywracania się do życia, która na papierze wydaje się być strzałem w dziesiątkę, przy tak wysokim poziomie trudności tylko utwierdza gracza w jego inercji. Bowiem gra wręcz graficznie udowadnia mu, jak źle idzie przechodzenie produkcji.

Zobacz również: GTFO – recenzja gry. Kazi! Spier…

sifu
Fot. Materiały prasowe

Łatwo jednak przejść z frustracji do monotonii, kiedy ilość śmierci w grze jest nadwyraz duża, a progres prawie żaden. I tak niestety właśnie jest w Sifu, co stanowi chyba największą przywarę twórców. Brak tu bowiem balansu między wyzwaniem a przystępnością.

Dobra gra typu roguelike (a raczej roguelite, gdyż ten pierwszy gatunek jest w swych korzeniach doświadczeniem bardziej wymagającym niż produkcje studia From Software) winna dawać znać graczowi, że idzie mu coraz lepiej, mimo że musi zaczynać od nowa. Świetnym przykładem jest Hades. Tam chce się próbować znów. Bo gracz wciąż czuje, że uczy się czegoś nowego, zdobywa doświadczenie, a w dodatku ma namacalny dowód progresji w postaci permanentnych ulepszeń.

Dużym minusem jest również długość gry. Zupełnie jakby twórcy liczyli na to, że poziom trudności sztucznie przedłuży rozgrywkę. I faktycznie, mieli rację…do czasu aż nie włączy się trybu łatwego. Wtedy rzeczywiści produkcję przechodzi się przyjemnie, jednak nim się człowiek obejrzy, zawartości brak, a wielka szkoda.

Zobacz również: Inscryption – recenzja gry. Geniusz gatunkowej żonglerki

Fot. Materiały prasowe

Sifu nie jest złą grą. Wręcz przeciwnie. To bardzo solidna produkcja. Ma niesamowity klimat, świetny system walki i ładną grafikę. Brak tu jednak dopracowania trudności poziomu gry i przystępności mechanik. Da się to jednak poprawić i zostało liczyć na to, że przyszłe produkcje Sloclap będą bardziej prokonsumenckie (i antyzmuszając do wyrzucenia pada przez okno).

Plusy

  • Fantastyczny system walki
  • Ładna, ciekawa grafika
  • Nawiązania do kina kopanego

Ocena

6.5 / 10

Minusy

  • Szybko staje się monotonna
  • Względnie mało zawartości
  • Kulejąca optymalizacja poziomu trudności
Adrian Hirsch

Miłośnik sztuki i popkultury w jednym. Najpierw ponarzeka na obecny stan Gwiezdnych Wojen, by następnie pokontemplować nad pisaną przez siebie postacią. Pozytywnie nastawiony do świata, choć nie brak mu skłonności do ironizowania rzeczywistości.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze